niedziela, 29 lipca 2012

12. Zakład


Zakład
Rozdział XII

Marek cały czas spędzony z Ulą dziwił się, że dziewczyna nawet nie zająknęła się na temat ewentualnego ujawnienia ich związku. Przecież każda modelka, z którą dotychczas miał romans, od razu wyskoczyłaby z taką propozycją… a nawet wcale by nie proponowała, a po prostu pocałowałaby go na środku korytarza, dając innym do zrozumienia, że są razem. Ula natomiast dała spokój. Nie narzucała się. Musiał przyznać, że było mu to na rękę chociaż domyślał się, że w końcu poruszą ten temat. A już na pewno był pewien, że Ula poważnie myśli o tym żeby ujawnić ich związek. On natomiast miał zupełnie inne cele, których oczywiście nie mógł jej wyjawić.
Po lunchu i długim spacerze po parku musieli już wracać do firmy. Pożegnał się z Ulą na korytarzu i od razu skierował swoje kroki do gabinetu Sebastiana. Wszedł do środka i usiadł przy biurku kumpla. Ten spojrzał na niego wyczekująco.
- I? Powiedziałeś jej?
- Tak – potwierdził. – Powiedziałem, że zerwałem z Pauliną. Ale zaproponować jej żebyśmy przestali się ukrywać nie potrafię. To już przekracza wszystkie granice.
- Przesadzasz. – Machnął ręką. – Od kiedy ty się tak przejmujesz? Ej… a może ty się zakochałeś, co?
Wywrócił oczami. – Oczywiście, że nie – odparł pewnie. W końcu nic więcej do niej nie czuł. Chciał tylko osiągnąć cel i wygrać ten zakład. I nadal chciał, ale już przestał chcieć dążyć do celu po trupach. – Po prostu staram się nie przekroczyć pewnej granicy. Bo nikogo bym aż tak nie skrzywdził. I nie chodzi tu o Ulę. Nikogo.
Sebastian pokiwał głową patrząc na przyjaciela z politowaniem. Marek pierwszy raz się tak przejmował.
- A jak w takim razie masz zamiar zaciągnąć ją do łóżka? Sam mówiłeś, że z Ulą ciężko idzie. Nie lepiej ułatwić sobie zadanie?
- Tak, a potem co? „Sory kochanie, ale nam nie wyszło”? Wiesz, jakoś tego nie widzę. Już i tak to wszystko się poplątało przez to, że zerwałem z Paulą.
- Marek, ty naprawdę nic nie masz do stracenia – stwierdził. – No a jeśli kochasz Ulę, to masz niepowtarzalną okazję ujawnić się z waszym związkiem i być z nią – dogryzł mu. Gdyby Marek mógł zabijać wzrokiem, niechybnie zamordowałby Sebastiana. W końcu nie kochał Uli, a Olszański swoimi docinkami i chorymi przypuszczeniami na pewno mu nie pomagał.
- Zrozum Seba, nic do niej nie czuję. Chcę tylko osiągnąć cel i nic poza tym. Ale nie, nie mam zamiaru dawać jej nadziei, że my naprawdę możemy być razem.
- Marek, zrywając z Pauliną już dałeś jej taką nadzieję.
Marek zaklął pod nosem. Sebastian miał rację. Teraz czegokolwiek by już nie zrobił raczej ciężko byłoby mu pogorszyć tą sytuację. Skoro już zerwał z Pauliną i powiedział jej to sam, z własnej woli, dał jej nadzieję na to, że mogliby być razem, to jak z nią zerwie zrani ją tak samo, czegokolwiek by nie zrobił.
- Może – mruknął.
- Marek, nie może, a na pewno. Teraz już czegokolwiek byś nie zrobił to ją zranisz, a skoro nie chcesz tego robić, to przykro mi bardzo, ale mogłeś myśleć nad tym wcześniej.
Pokiwał głową.
- Masz rację – zgodził się.
***
Chłodzę stopy co dzień w zimnym morzu 
Liczę fale by przed dziewiątą zbiec 
Myślę o tym, co zdarzyć się może 
Gdy już wyśni się mój cudowny dzień 

Ula z rozmarzonym uśmiechem na ustach siedziała w swoim gabinecie. Marek zerwał z Pauliną… nie mogła w to uwierzyć. Ale taki był fakt, cała firma już o tym trąbi od samego rana. Pamiętała, że na początku miała wątpliwości, czy wchodzenie w ten romans to dobry pomysł, czy nie będzie potem tylko cierpieć, czy Marek jej nie skrzywdzi… ale już pozbyła się tych wątpliwości. Bo skoro zerwał z Pauliną, a jednocześnie miał romans z Ulą… miała nadzieję, że o czymś to świadczy. Że coś do niej czuje, a nie jest  nią tylko po to żeby osiągnąć cel, tak jak z poprzednimi kochankami. Ale podczas romansu z innymi dziewczynami nigdy nie zerwał z Pauliną. A teraz zerwał i nie omieszkał przyjść żeby ją o tym poinformować. Cały czas marzyła o tym, żeby ją pokochał, żeby zerwał z Pauliną… Teraz miała nadzieję na szczęście. Jednak nie narzucała się z tym żeby ujawnić ich związek. Może powinni odczekać chociaż kilka dni… Nagle zauważyła, że drzwi od jej gabinetu otwierają się, a do środka wszedł Marek. Uśmiechnęła się do niego promiennie. Podszedł i pocałował ją na przywitanie.
- Chciałem z tobą porozmawiać. Masz ochotę na spacer? – zaproponował. Uśmiechnęła się i kiwnęła głową wychodząc zza biurka. Wzięła torebkę i wyszli. Marek bił się z myślami. Przyznawał Sebastianowi rację – faktycznie już czegokolwiek by nie zrobił to sytuacji bardziej nie pogorszy, a może ułatwić sobie zadanie. Z drugiej strony miał jednak pewne wątpliwości, których starał się pozbyć. W końcu nie miał czym się przejmować. Nigdy się nie przejmował. Przygoda na jedną noc i tyle. Nie ważne jakim kosztem. Sebastian go przekonał, że musi zakończyć ten układ jak najszybciej, żeby Ula faktycznie nie zrobiła sobie nadziei większej niż powinna, a zanim zakończy ich romans, najpierw chce osiągnąć swój cel. Musi więc podjąć radykalne kroki.
Po chwili dotarli już do parku.
- To o czym chciałeś mówić? – zapytała gdy usiedli na jakiejś ławce.
- Chciałem rozmawiać… o nas – odparł. Przekonywał się w myślach, że tak będzie dobrze. Osiągnie swój cel, a potem delikatnie powie jej, że coś nie wypaliło. Ula nie była mściwa. Zrozumie. A on będzie mógł przestać się przejmować i romansować z kolejnymi dziewczynami. Spojrzał na nią. Patrzyła na niego wyczekująco zastanawiając się co chce jej przekazać. – Ulka… Zerwałem z Pauliną i… myślę, że w takim razie możemy… możemy być razem bardziej otwarcie – dokończył czując jak wyrzuty sumienia zżerają go od środka. Uciszył je zaraz i spojrzał na reakcję Uli. – Co ty na to?
Uśmiechnęła się do niego, co wziął za odpowiedź twierdzącą. Przyciągnął ją do siebie i pocałował.
***
- Więc… zrobiłem tak jak radziłeś.
- I co ona na to?
Marek wywrócił oczami. – A jak myślisz? Oczywiście, że się ucieszyła.
- Teraz tylko musisz poprowadzić sytuację tak, żeby poszło w miarę gładko.
Pokiwał głową wzdychając ciężko. Cały czas się przekonywał, że nie musi mieć wyrzutów sumienia. W końcu nigdy ich nie miewał, niezależnie od tego co robił. Dopiero ta sytuacja z Ulą przypomniała mu, że posiada sumienie tylko, że ostatnio udawało mu się je wyciszyć. Jak widać nie mógł robić tego zawsze.
- Niby jak?
- Ja ci to muszę tłumaczyć? Marek, miałeś już tyle kochanek, że powinieneś wiedzieć. Zabierz ją do hotelu i tyle.
Pokiwał głową. – Taaa… jeśli będzie chciała w ten sposób.
- Marek, teraz, tak jakby nie patrzeć, jesteście razem. Czemu ma nie chcieć, skoro jesteś jej oficjalnym partnerem?
- Jakbym był jej partnerem, to bym ją kochał. A, że nie kocham… to już zupełnie inna sprawa. Ona tylko tak myśli. Dobra Seba, idę. Może coś wymyślę. 

sobota, 28 lipca 2012

11. Rozdział


Zakład
Rozdział XI

Podczas gdy Marek przeprowadzał jedną ze zdecydowanie ważniejszych rozmów w całym życiu, Ula z uśmiechem na ustach przygotowywała kolację dla swojej rodziny. Myślała podczas tej czynności o Marku. Ciągnęli ten romans już jakieś dwa tygodnie, ale Ula nie odniosła wrażenia, że Marek ją oszukuje. Bała się, że Marek zabawi się nią, a potem z zimną krwią zostawi ją. Łudziła się jednak, że tak nie będzie, że ją pokocha, zerwie dla niej z Pauliną i, że będą szczęśliwi. Bardzo chciała wierzyć, że tak będzie, jednak jej ukochany wcale nie kwapił się do zakończenia związku z Pauliną. Zdradzał. Ją, a Ula nie czuła się dobrze z myślą, że to ona jest tą kochanką, kobietą, która rozbija czyjś związek. Pocieszała się myślą, że ten związek i tak od dawna się sypał, a wręcz już go nie było, ale niewiele to pomagało. Miała nadzieję, że Marek szybko podejmie jakieś radykalne kroki. Miała nadzieję, że nie jest to tylko złudne marzenie.
***
Marek wraz z Paulą weszli do domu. Szykowała się im poważna rozmowa, której oboje się bali, a w szczególności Marek - zawsze był tchórzem gdy musiał podejmować bardziej radykalne decyzje.
Marek wraz z Pauliną weszli do ich, jeszcze wspólnego, mieszkania. Marek miał tylko nadzieję, że robi dobrze.
- O czym chcesz rozmawiać? - zapytała niepewnie, chociaż doskonale znała odpowiedź.
- O nas. Paula... Nasz związek od jakiegoś czasu zupełnie jak związek nie wygląda. My się już tylko tolerujemy.
- Masz rację - przytaknęła.
- Paulina, ja cały czas domyślałem się, że mnie zdradzasz. Nie mam ci tego za złe bo i ja święty nie jestem. Myślę jednak, że powinniśmy się rozstać. Tak będzie lepiej.
Spojrzał niepewnie na narzeczoną. Miało nadzieję, że się z nim zgodzi i, że wszystko będzie dobrze. Siedzieli dłuższą chwilę w ciszy. Marek wpatrywał się w Paulinę, która intensywnie zastanawiała się nad wypowiedzianymi przez niego słowami. Był niemal pewny, że przyzna mu rację i, że się rozstaną.
- Marek… tak, tak rzeczywiście będzie lepiej.
Pokiwał głową i uśmiechnął się lekko. – Cieszę się, że się zgadzamy – odparł. – Spakuję swoje rzeczy. Jeśli chcesz dom możesz zachować, jeśli nie sprzedamy go.
- Jeszcze kilka dni tu pomieszkam, potem możemy sprzedawać. A ty?
- Ja… ja mam upatrzoną kawalerkę w centrum – odparł zgodnie z prawdą. Wstał z łóżka, z szafy wyjął torbę i zaczął pakować do niej swoje rzeczy. Poczuł ulgę, że nie będzie musiał już dusić się w związku z Paulą. Ostatnio rzeczywiście było jakby prościej, nie wchodzili sobie w drogę, rozmawiali sporadycznie, jednak mimo to chciał zakończyć ten związek. Spakował do końca swoje rzeczy, pożegnał się z Pauliną i wyszedł; nie miał zamiaru już tam wracać. Postanowił pojechać do Sebastiana. Nikt inny nie przychodził mu teraz do głowy. Na oglądanie mieszkania umówi się następnego dnia. Wsiadł do samochodu i momentalnie napadły go wątpliwości, czy dobrze zrobił. Jego związek z Pauliną zdecydowanie nie należał do udanych. Wiedział jednak dlaczego do tej pory nie zerwał z Pauliną – oczywiście bał reakcji otoczenia, ale także nie chciał tego robić ze względu, że akurat miał romans z Ulą, a oczywiście nie chciał zrywać z Pauliną, żeby Ula nie chciała się ujawniać z ich romansem, który ona zapewne traktowała całkiem poważnie, w odróżnieniu do niego. Westchnął ciężko, odpalając silnik. Po jakimś czasie był już u Sebastiana. Olszański nie ukrywał zdziwienia gdy zobaczył swojego przyjaciela trzymającego pokaźnych rozmiarów bagaż.
- Co jest? – zapytał wpuszczając go do środka. Marek odetchnął stawiając bagaż na podłogę.
- Zerwałem z Pauliną – odparł. – Przyłapałem ją dzisiaj z tym facetem… ale nawet jej nie wygarniałem. Może gdyby zrobiła awanturę to bym coś powiedział, ale rozstaliśmy się w zgodzie, więc nic już nie mówiłem. Mogę u ciebie zostać na noc? – poprosił. – Jutro bym już dał ci spokój.
- No możesz tylko, że ja nie do końca jestem sam.
Zaśmiał się. – No… Cóż. Nie będę wam przeszkadzał. A teraz naprawdę jestem wykończony. Kimnę się na kanapie i rano już mnie nie zobaczysz.
- Dobra, w porządku, śpij.
Marek kiwnął głową i położył się na kanapie jednak długi czas nie mógł zasnąć. Rozmawiał z Sebastianem podczas gdy jego dziewczyna spędzała czas w łazience.
- Stary, niby wszystko jest super… ale ja nie wiem co z Ulą.
Sebastian podrapał się po potylicy nie wiedząc do końca o co chodzi Markowi. On nie widział żadnego problemu.
- A co z Ulą?
- No jak jej powiem, że zerwałem z Pauliną to może chcieć się ujawniać, wiesz jakie są dziewczyny. A nie mogę na to pozwolić.
W końcu nie mogli się ujawnić. Przecież Ula miała być tylko jego kochanką, dziewczyną na jedną noc, a nie oficjalną partnerką…
- Nie możesz na to pozwolić. A niby dlaczego?
- No Seba… Czy ty naprawdę jesteś aż tak głupi?
- Wiem o co ci chodzi, ale spójrz na to z drugiej strony – jeżeli Ulka uwierzy, że ci na niej zależy to będzie ci łatwiej.
Zamyślił się. To był z jednej strony dobry pomysł, ale z drugiej…  nie wiedział czy powinien. Robił dużo rzeczy, oszukiwał i ranił innych, ogólnie był podły. Ale jeszcze nigdy nie posunął się do oznajmienia całemu światu, że jest z jakąś dziewczyną tylko dlatego żeby osiągnąć swój cel. I nie tylko dlatego, że wtedy był z Pauliną. Nigdy mu nawet do głowy coś takiego nie przyszło.
- Sebastian… Nie wiem.
- Stary, masz niepowtarzalną okazję, jesteś sam, możesz osiągnąć cel. Czego ty znowu nie wiesz?
- Nie wiem, czy jestem aż tak podły.
***
Marek krążył po swoim gabinecie wyczyniając różne rzeczy ze swoim kijem golfowym. Zastanawiał się przy tym nad pomysłem Sebastiana. Faktycznie nie wiedział, czy jest w stanie dać aż taką nadzieję dziewczynie, żeby potem po prostu ją zostawić. Nie chodziło tu o Ulę – miałby wątpliwości, gdyby chodziło o jakąkolwiek inną dziewczynę. Gdy był jeszcze z Pauliną, Ula mogła spodziewać się tego, że za jakiś czas pójdzie w odstawkę. Natomiast teraz, gdyby dał jej nadzieję, że mogą być razem, a potem, po spędzonej nocy, zostawiłby ją… nie, chyba nawet on nie potrafił skrzywdzić kogoś aż tak. Postanowił udać się do Uli i porozmawiać z nią. Kiedyś w końcu musi powiedzieć jej, że nie jest już z Paulą. Tego nie może zataić. Po chwili wszedł do jej gabinetu.
- Cześć. – Pocałował ją na przywitanie. – Pogadamy?
- Pewnie. – Uśmiechnęła się do niego promiennie wychodząc zza biurka. Usiadła obok niego na kanapie. Zobaczyła jego poważną minę, więc automatycznie sama również spoważniała. – Coś się stało?
- Nie – odparł szybko. – Tylko… wczoraj zerwałem z Pauliną – wyrzucił, od razu spoglądając na jej reakcję. Zaskoczył ją i to było widać. Po chwili uśmiechnęła się lekko. Spodziewał się już, że zaproponuje ujawnienie się i postawi go w sytuacji, w której nie chciał się znaleźć, jednak ona zachowała się zupełnie inaczej.
- Co ona na to?
Wzruszył ramionami. – Zgodziła się ze mną. Od jakiegoś czasu spotyka się z kimś, więc było jej to na rękę… obojgu nam było na rękę rozstanie. – Pomiędzy nimi nastała niezręczna cisza. – Ula…
- Tak?
- A może byśmy tak… – Zastanowił się raz jeszcze. Czy ten, ponoć genialny, pomysł Sebastiana faktycznie był taki genialny? Nie miał pojęcia co powinien zrobić, ale chyba nie chciał robić z siebie jeszcze gorszego dupka, którym niewątpliwie już był. – Poszli na lunch? – dokończył kulawo.
- Dobrze – zgodziła się z uśmiechem. – Chodźmy. 

niedziela, 22 lipca 2012

Informacja

Kochani. Piszę teraz z telefonu, więc będzie krótko, zwięźle i na temat.
Kolejny rozdział "Zakładu" jest już napisany, jednak z przyczyn niezależnych ode mnie nie mogę dodać go jeszcze dzisiaj, a prawdopodobnie nie pojawi się nawet jutro. W domu będę naprawdę /gościnnie/ i pewnie nie będę miała nawet czasu usiąść do komputera. Chciałam napisać to już wczoraj, jednak mój telefon się zbuntował. Zaległości na waszych blogach również nadrobię, jutro bądź w środę, zobaczę kiedy znajdę czas.

sobota, 21 lipca 2012

10. Zakład


Wymęczyłam ten rozdział nieźle. Już nie pamiętam kiedy ostatnio coś pisało mi się równie ciężko jak tą część. Kawałek napisałam już wcześniej, ale kompletnie nie szło mi dalej. Ruszyłam z akcją. Może nie jest aż tak źle. I zmieniłam koncepcję. Zrobiłam zupełnie inaczej niż planowałam... No, ale pierwotnego planu nie umiałam zrealizować. Może innym razem i z nieco inną fabułą ;) 

"Zakład"
Rozdział X

Nad Warszawą od dłuższego czasu wisiały czarne chmury zapowiadające porządną ulewę. Młoda dziewczyna siedząca w autobusie wyglądała przez okno czekając na swój przystanek. Była już późna godzina i w autobusie prawie nikogo nie było. Miała szczęście, że załapała się na nocny autobus, bo inaczej musiałaby dzwonić po Marka. Sprawdziła godzinę na swoim telefonie. Zbliżała się pora jej spotkania z Markiem. Pojazd zatrzymał się na przystanku nieopodal Multikina. Wysiadła na zewnątrz i ruszyła szybkim krokiem w kierunku budynku. Już z daleka widziała Dobrzańskiego opartego o swojego Lexusa. Po chwili znalazła się na parkingu obok niego. Uśmiechnął się i pocałował ją na przywitanie. Zaraz jednak ruszyli w kierunku rozsuwanych drzwi. W środku kręcili się ludzie spieszący na nocne seanse. Oni, po tym jak już odstali swoje przy kasach, również wędrowali do sali numer sześć. Sprawnie poszło im odnalezienie swoich miejsc. Usiedli. Jak to w kinach bywa, dłuższy czas leciały reklamy, ale oni spędzili go na rozmowie, jak większość osób przebywających na sali. Gdy rozpoczął się film umilkli. Oboje średnio lubili polskie filmy, jednak w kinie ostatnio nic ciekawego nie było. To był chyba najlepszy wybór. Ula nie bardzo na seansie mogła się skupić, bo czuła dłoń Marka na jej dłoni, a co jakiś czas skradał jej pocałunek. Nie komentowała tego. Nie mogła także powiedzieć, że jej się to nie podobało. Pozbyła się już wszelkich obaw. Miała nadzieję, że Marek zerwie dla niej z Pauliną. Bała się zranienia i tego, że rzuci ją jak wszystkie inne dziewczyny, ale mimo to postanowiła spróbować. Postawiła wszystko na jedną kartę. Ryzykowała, że on za kilka tygodni, miesięcy, zwolni ją z pracy jak każą kochankę, ale mogło także być inaczej, mógł ją pokochać, wszystko mogło skończyć się dobrze. Miała nadzieję, że Marek może się w niej zakochać. Bo ona chcąc nie chcąc zakochała się w nim, mimo tego jaki był i zaufała mu, chociaż wiedziała, że nie powinna. Powinna ograniczyć kontakty z nim do minimum jeszcze zanim cokolwiek między nimi było. Ale teraz... teraz było tak dobrze, że chciała zaryzykować.

***

Marek po randce z Ulą wrócił do domu dopiero koło pierwszej. Nie przejmował się tym jednak. Wiedział, że nawet jeśli Paulina będzie w domu to nie usłyszy pretensji. Ostatnio nie mieszkali razem jak narzeczeństwo, raczej jak współlokatorzy, którzy nie wtrącali się do swojego życia. Nie mógł powiedzieć, że mu to odpowiadało, ale nie narzekał. Zresztą gdyby teraz zerwał z Pauliną, to da Uli nadzieję. Daje jej ją już teraz, ale jeśli rozstałby się z Paulą, Ula mogłaby chcieć się ujawnić, a do tego nie mógł dopuścić. To ma być cichy, krótki romans i nic więcej. Niestety nie była sekretarką, a to zdecydowanie utrudniało sytuację, bo jako, że prezesem nie był, nie mógł jej zwolnić po zakończonym romansie. Pozostało mu mieć nadzieję, że sama się zwolni albo, że nie będzie robiła mu większych problemów. Na razie postanowił jednak nie martwić się na zapas i poczekać jak się sytuacja rozwinie. Wszedł cicho do domu nie chcąc obudzić Pauliny, jednak ku jego zdziwieniu, narzeczona nie spała. Pomyślał, że zechce się kłócić, jednak ona tylko spojrzała na niego i wróciła do czytania książki.
- Cześć - rzucił. - Nie śpisz jeszcze?
- Nie mogłam spać - odparła. - A ty dopiero z pracy?
- Byłem z Sebastianem - skłamał.
Wszedł do łazienki i przebrał się szybko. Kilka razy miał już zamiar porozmawiać z Pauliną poważnie, ale zawsze odwaga go opuszczała. Nie wiedział jak zareagują rodzice, media... O wiele prościej było udawać, że w ich związku wszystko jest dobrze, że są szczęśliwi i bardzo się kochają, chociaż w rzeczywistości oczywiście tak nie było. Wyszedł z łazienki i udał się do łóżka. Paulina właśnie odkładała książkę i kładła się spać. Także się położył, zgasił lampkę nocną i zamknął oczy. Długo jednak nie mógł zasnąć. Przewracał się z boku na bok, zaciskał powieki, nawet próbował liczenia baranów - nic nie pomagało. W końcu zirytowany niemożnością uśnięcia podniósł się z łóżka. Po cichu, żeby nie obudzić Pauliny, przebrał się w jakiś dres i wyszedł do ogrodu. Miał nadzieję, że spacer na świeżym powietrzu dobrze mu zrobi. Chodził po ogrodzie i rozmyślał.
~*~
DWA TYGODNIE PÓŹNIEJ

- Stary, co się z tobą dzieje? - Sebastian siedział na kanapie w gabinecie kumpla i wpatrywał się w niego. Marek ciągnął ten romans z Ulką już dwa tygodnie, ale jak na razie między nimi do niczego nie doszło.
- Co się ze mną dzieje? - zapytał obojętnie, obracając w dłoniach długopis.
- Ciągniesz ten romans i ciągniesz zamiast podjąć jakieś kroki. A poza tym co taki zamyślony jesteś, zakochałeś się, czy jak?
Dobrzański parsknął śmiechem. On i miłość? Nie, zdecydowanie się nie zakochał. Gdyby tak było wiedziałby o tym. Poza tym on się nie zakochiwał. Nigdy.
- Kroki planuję podjąć, ale nie zapominaj, że z Ulą wszystko idzie dwa razy wolniej. Kiedy normalnie z kochankami byłem w łóżku po jakichś dwóch tygodniach, to pewnie Ulkę będę musiał pourabiać nieco dłużej. A myślę o Paulinie.
- No tak. Najwidoczniej oboje się zdradzacie - podsumował. - Jeśli ona faktycznie ma kochanka.
- Seba. Ma. Widać to, a ona nie umie się z tym kryć. Poza tym przestała mi robić awantury nawet jeśli wracam w środku nocy. Więc ma go na pewno. Coraz częściej się zastanawiam czy jest w ogóle jakiś sens brnąć w to dalej. No, ale na razie nie będę z nią zrywać. Chcę mieć dowody, żebym mógł się wytłumaczyć przed rodzicami.
- Bardzo rozsądnie - stwierdził. - Marek. Siedemnasta.
- Faktycznie. Idę.
Wstał z krzesła, pożegnał się z kumplem i wyszedł z gabinetu. Od razu swoje kroki skierował w stronę gabinetu pani dyrektor PR. Z lekkim uśmiechem otworzył drzwi. Ula stała przy oknie rozsuwając żaluzje i patrzyła na tętniącą życiem ulicę Lwowską. Wszedł do jej gabinetu i pocałował ją lekko.
- To jak, odwieźć panią?
- Marek mówiłam ci już, że istnieją autobusy i...
- I prywatni, a na dodatek darmowi szoferzy - przerwał jej z uśmiechem. - Nie ma o czym mówić, podwożę cię i tyle. Chodźmy.
Pociągnął ją za rękę. Westchnęła ciężko, ale przestała się opierać. Powędrowała za ukochanym do jego samochodu. Marek wpuścił ją do środka, a sam zajął miejsce kierowcy. Ruszyli w kierunku Rysiowa.
- Może wejdziesz na herbatę? - zaproponowała gdy powoli dojeżdżali do jej domu. Uśmiechnął się lekko. Lubił rodzinę Uli i atmosferę tam panującą. Było tak ciepło i rodzinnie, nie czuł się tam jak intruz, a czasem nawet we własnym domu miał takie wrażenie. Dzisiaj jednak miał zgoła inne zamiary. Chciał porozmawiać z Pauliną. Niekoniecznie od razu zrywać. Po prostu porozmawiać.
- Wiesz, bardzo chętnie, ale nie dzisiaj. Mam jedną rzecz do załatwienia. Ale następnym razem na pewno wpadnę. Jesteśmy.
Pocałował ją krótko na pożegnanie. Ula wysiadła z samochodu i ruszyła w kierunku domu. Pomachał jej jeszcze i ruszył z uśmiechem na ustach w stronę Warszawy. Nie wiedział skąd wziął się na jego twarzy ten uśmiech. Może chodziło o to, że właśnie rozmawiał z Ulką? W końcu bardzo lubił z nią rozmawiać. Traktował ją tylko jak przyjaciółkę, nie kochał jej. Od jakiegoś czasu zaczynał czuć wyrzuty sumienia - pierwszy raz w życiu. Jednak nie zawracał sobie nimi specjalnie głowy. W końcu on nigdy nie żałował, że zranił jakąś dziewczynę. Teraz też nie miał takiego zamiaru. Zbliżał się powoli do domu. Spojrzał na zegar. Podróż do rysiowa i z powrotem zajęła mu nieco ponad godzinę. Zaparkował samochód nieco dalej niż zwykle, mając ochotę na krótki spacer. Powoli ruszył w kierunku bramy. Zanim jednak tam doszedł zauważył z daleka jakiś czarny samochód. Na początku nie przywiązał do niego większej wagi, ale dość rzadko zdarzało się żeby ktoś parkował auto tak blisko domu jego i Pauliny. Był już niedaleko, gdy zauważył wysiadającą z samochodu Paulinę. Jego narzeczona najwyraźniej jednak go nie zobaczyła, bo podeszła do faceta, który również wyszedł na zewnątrz i pocałowała go. Porozmawiali przez chwilę, pożegnali się pocałunkiem i mężczyzna odjechał zostawiając Paulinę pod domem. Pomachała mu. Marek chyba jeszcze nigdy nie widział jak Paulina komuś macha, a już na pewno nie żegnała się w tej sposób z nim. Podszedł bliżej i jak gdyby nigdy nic powiedział.
- Cześć Paula.
Kobieta wpatrywała się w niego zaskoczona. Po chwili otrząsnęła się z szoku. – Cześć. Myślałam, że jeszcze cię nie ma. Gdzie masz samochód?
Marek uśmiechnął się pod nosem. Nie wiedział co spowodowało, że ma aż tak dobry humor. Przyłapanie Paulina zdradzie? Rozmowa z Ulą? Nie miał pojęcia.
- Samochód zostawiłem za rogiem – odparł.  – Miałem ochotę się przejść. Co to był za facet?
Kobieta nagle przybrała zaskoczony wyraz twarzy. Marek pomyślał, że zechce odpierać jego oskarżenia o zdradzie, że nie będzie chciała się przyznać – co mijałoby się z celem, bo w końcu obojgu wyjdzie na dobre jeśli się rozstaną. Ona będzie mogła być z tym facetem kimkolwiek by on nie był, a Marek będzie miał wolną rękę.
- To był Wiktor – odparła niepewnie.
- Mhm. Znam go? – zapytał wyjmując klucze z kieszeni marynarki. Tak naprawdę to nie interesowało go to czy go zna, ani kto to był. Chciał po prostu porozmawiać z narzeczoną. Pierwszy raz od kilku lat szczerze.
- Nie, nie sądzę – odparła. Przeszli przez ogród i po chwili znaleźli się już w domu. – Bo niby skąd miałbyś go znać?
- A ty skąd go znasz?
- Z… z kursu.
- Z kursu? – powtórzył za nią zaskoczony. Nie wiedział na jaki kurs mogłaby chodzić Paula… wydawało mu się to wręcz absurdalne.
- Tak – przytaknęła. – Pamiętasz, niedawno planowaliśmy wyjechać z Aleksem do Hiszpanii na wakacje…
- Nie mów mi… że uczyłaś się języka.
- Tak wyszło, nie miałam co robić przez ostatnie dni to z braku laku…
- Zmieniłaś się – stwierdził nagle ni z tego ni z owego. Paulina spojrzała na niego zaskoczona tą nagłą zmianą tematu.
- Tak… ale ty również – odparła.
Zmarszczył brwi. Raczej nie zauważył w swoim zachowaniu jakichś większych nowości.
- Tak? – zdziwił się.
- No. Więcej pracujesz…
- Jak mi wcisnęłaś Violettę na sekretarkę to nie dziwne – przerwał jej.
- Też fakt.
- Paula myślę, że powinniśmy porozmawiać. Poważnie.

czwartek, 19 lipca 2012

Miniaturka


Rozdział zakładu nadal męczę (choć idzie już nieco lepiej) i postaram się go w najbliższym czasie dodać, a teraz wrzucam miniaturkę ;)

„Lepiej późno niż wcale”

Ulę obudziło krzątanie się po mieszkaniu. Westchnęła ciężko i przekręciła się na plecy. Kolejny dzień, kolejny miesiąc bez niego. Doskonale pamiętała dzień jego ślubu. Nie była na nim, ani nawet nie oglądała w telewizji. Pamiętała jednak jak w domu płakała w poduszkę nie potrafiąc się pogodzić z tym, że on już nigdy nie będzie dla niej. Chcąc odciąć się od wspomnień i cierpienia wyjechała do Londynu. Jednak to tylko pogorszyło sytuację. Tęskniła za rodziną, za przyjaciółmi… za nim. Gdyby tylko dała mu wytłumaczyć, gdyby pozwoliła mu przeprosić, gdyby wybaczyła, to teraz zapewne obudziłaby się wtulona w jego tors. Jednak uniosła się dumą. Nie pomyślała, że on w końcu odpuści, uwierzy, że ona nie chce go znać i odejdzie, da spokój… wróci do Pauliny. Powstrzymała łzy po czym wyszła z sypialni. W końcu musiała iść do pracy.
- Hi Agnes – rzuciła do pięcioletniej dziewczynki bawiącej się na dywanie. Mała była córeczką jej przyjaciółki Emily, którą poznała po przyjeździe do Anglii. Po jakimś czasie Emily rozwiodła się z mężem i wtedy Ula wprowadziła się do niej żeby wesprzeć przyjaciółkę i tak jakoś już zostało, że mieszkała z nią. – Gdzie jest mama?
- W łazience – odparła dziewczynka.
Ula kiwnęła głową i udała się do łazienki. Zrobiła śniadanie, które zjadła dosyć szybko. Agnes i Emily musiały zjeść już wcześniej, bo w zlewozmywaku stały talerze, więc im nic nie robiła. Jej przyjaciółka po chwili opuściła łazienkę dając wejść tam Uli. Uszykowała się do pracy i wyszła.
- Emily, na którą masz do pracy? – zapytała szukając w szafce swoich czółenek.
- Matt dał mi dzisiaj wolne, wczoraj wróciłam koło piątej.
- To co ty już robisz na nogach? Trzy godziny snu?
- Muszę odprowadzić Agnes do przedszkola.
- Ja ją odprowadzę, a ty pośpij jeszcze.
- Dzięki Ula. Jesteś wielka. – Uśmiechnęła się do przyjaciółki. Ula odwzajemniła uśmiech. Ubrała pięciolatkę w jej kurteczkę i wyszła z nią z domu. Szybko odprowadziła ją do przedszkola i wsiadła do autobusu, który akurat przyjechał, modląc się żeby zdążyć na czas do pracy. Jej szef, Martin, chociaż tego, że był miły to także wymagający i nie tolerujący spóźnień. Odetchnęła z ulgą gdy wsiadła do windy. Było jeszcze przed dziewiątą. Z recepcji wzięła listy i udała się do gabinetu szefa. Zapukała.
- Dzień dobry Martin – rzuciła gdy zamknęła już za sobą drzwi. – Przyniosłam twoje listy. Co dzisiaj do zrobienia? Jakieś zadania bojowe?
- Widzę, że jesteś w formie – zaśmiał się. – Zadanie bojowe masz, jedno. Przyjeżdża do nas dzisiaj kontrahent z Polski. Wiesz, że ja po polsku, to co najwyżej mogę się przywitać, chociaż i tak nieźle kaleczę.
- Rozumiem, że mam robić za tłumacza. Nie ma sprawy. A co to za kontrahent?
- Niejaki Dobrzański – odparł nieco kalecząc nazwisko. Ula przełknęła ślinkę i  chwilę wpatrywała się w Colesa otępiałym wyrazem twarzy. – Ula? Wszystko dobrze? – zapytał. Już jakiś czas temu opanował wymowę jej imienia, jednak nieco je kaleczył i wypowiadał z angielskim akcentem.
- Tak, wszystko gra – odparła gdy już otrząsnęła się. – Ale Marek, czy Krzysztof?
- Znasz ich?
- Obu, ale przyznam szczerze, wolałabym rozmawiać z Krzysztofem.
- To nie wiem czy cię pocieszę, czy nie, ale przyjeżdżają oboje.
Ula pokiwała głową. – No trudno. Kontrahent jest kontrahent a to, że osobiście zalazł mi za skórę nie ma tu nic do rzeczy. Kiedy przyjadą?
- Ich samolot właśnie wylądował. Koło dziesiątej powinni być.
Pokiwała głową. – W takim razie czekamy. A w tym czasie trochę jeszcze popracuję.
Wyszła z gabinetu Martina i zasiadła za swoim biurkiem. Chciała pracować jednak wpatrywała się tylko tępo w komputer. Przecież Marek… nie mogą się spotkać, miała zamiar unikać go już zawsze i wszędzie. A teraz będą współpracować? Nie, to na pewno tylko jakiś zły sen, z którego zaraz się obudzi. Nie budziła się jednak, a wskazówki zegara nieuchronnie zbliżały się w kierunku dziesiątki. Usłyszała jego głos na piętrze. Wszędzie by go rozpoznała. Niski, przyprawiający o dreszcze tembr głosu. Westchnęła cicho.
Dobra Cieplak. Dasz radę. Przywitasz się i będziesz zachowywała się jak najbardziej profesjonalnie. Za to ci płacą.
Podniosła się z krzesła i wyszła z sekretariatu. Uśmiechała się uprzejmie, jej serce łomotało jak szalone, ale za wszelką cenę starała się nie okazać jak bardzo się denerwuje.
- Dzień dobry panie Krzysztofie. – Uścisnęła dłoń ze starszym mężczyzną. Po chwili jej wzrok powędrował na zaskoczonego jej widokiem Marka. Nic się nie zmienił przez te osiem miesięcy. Nadal był tak samo uwodzicielsko przystojny. – Witaj Marek.
- Ula, miło cię widzieć.
Uśmiechnęła się lekko, jednak nic na to nie odpowiedziała. Zaprosiła ich dalej i zaprowadziła do gabinetu Martina. Przedstawiła ich sobie. Spotkanie przebiegało w czysto służbowej atmosferze. Ula tłumaczyła z polskiego na angielski i odwrotnie, co jakiś czas również dorzucając swoje dwa grosze. Udawała, że nie widzi spojrzeń posyłanych jej przez Marka.
- To naprawdę dobry kontrakt – stwierdził Krzysztof po przeanalizowaniu go wspólnie z synem. Ula oczywiście zaraz przetłumaczyła te słowa swojemu szefowi. – Jesteśmy skłonni podpisać go nawet teraz.
- To wspaniale. – Ucieszył się Martin. Bez dalszych przeszkód złożyli swoje podpisy na kartkach papieru. Pożegnali się.
Ula odprowadziła ich na dół. Krzysztof wsiadł do czekającego już pojazdu, ale Marek nie miał takiego zamiaru.
- Chciałeś coś?
- Porozmawiać – odparł po prostu. – Nieopodal widziałem park. Może się przejdziemy?
- Marek… Czy ty widzisz w tym jakikolwiek sens? Jesteś z Pauliną. Rozumiem, że chcesz rozmawiać o intrydze. Marek… - Postanowiła być z nim szczera. Może dopiero wtedy uwolni się i uda jej się zapomnieć? – Każdego dnia żałuję, rozumiesz? Każdego dnia, w każdej sekundzie żałuję, że nie dałam ci wyjaśnić, przeprosić, że ci nie wybaczyłam. Może wtedy potoczyłoby się to inaczej. Może nie wróciłbyś do Pauliny, nie wiem. Ale jest jak jest i nie ma sensu tego zmieniać. Ja mam swoje życie, ty masz swoje. Więc… zostawmy to. Do zobaczenia.
Odwróciła się na pięcie i wróciła do firmy. Dopiero gdy znalazła się w windzie pozwoliła sobie na chwilę słabości. Otworzyła się przed nim chociaż wiedziała, że powinna raczej uciekać gdzie pieprz rośnie, gdy Marek tylko zaproponował jej spacer i rozmowę. Szybko weszła do łazienki żeby ktokolwiek nie zauważył, że płacze. Uspokoiła się, poprawiła makijaż i wyszła z łazienki z przekonującym uśmiechem mówiącym: Wszystko jest doskonale. Jestem szczęśliwa. I nie potrzebuję faceta. Stała się mistrzynią w udawaniu, że nic się nie dzieje. To wszystko to była jedna wielka gra pozorów, ale tak było prościej. Przynajmniej chroniło ją to przed zranieniem. Nagle usłyszała dzwonek telefonu?
- Halo, Emily? Jasne. A o której? Dobra, odbiorę ją. Robert? Emily, rozwiedliście się niedawno… Dobrze. Ale proszę cię. Wiem, że go kochasz, ale nie rób nic głupiego. Już wystarczy, że ja robię wszystko nie tak. Nie ważne. Opowiem ci w domu. Bye.
Rozłączyła się i wbiła wzrok w biurko. Westchnęła ciężko i postanowiła zabrać się za pracę żeby nie myśleć o Marku. Niestety nie było jej to dane, bo po chwili on stanął w progu sekretariatu.
- Ula.
- Marek? Co tu robisz?
- Naprawdę powinniśmy porozmawiać.
- Nie dasz za wygraną, prawda? – Pokręcił głową. – No dobrze. W takim razie spotkajmy się w parku obok firmy, tam gdzie proponowałeś. Teraz nie mogę wyrwać się z pracy, ale dzisiaj kończę o piętnastej.
- Dziękuję.
~*~
W końcu nadeszła godzina spotkania. Ula denerwowała się tą rozmową, nie wiedziała co może od Marka usłyszeć. Spacerowała nieopodal wejścia do parku. Marek po chwili do niej dołączył i weszli.
- O czym chciałeś rozmawiać? – zapytała, gdy cisza stawała się zbyt przytłaczająca.
- O nas Ulka.
- Marek, zrozum w końcu. Nas nie ma i nigdy nie będzie.
Spuścił wzrok. On także każdego dnia żałował, że nie spróbował ostatni raz. Że nie pojechał do niej żeby prosić o wybaczenie. Może gdyby jeszcze jeden raz pojechał, to może by mu wybaczyła. Ale on poddał się, chciał dać jej spokój, ale skazał przez to ich oboje na cierpienie. Chciał to wszystko naprawić. Nie wiedział tylko czy to jest jeszcze możliwe.
- Ulka, ja wiem, że cię zraniłem, ale…
- To już nawet nie chodzi o to – przerwała mu. – Za dużo się wydarzyło. Oboje się zmieniliśmy. Ja nie jestem teraz taka łatwowierna i naiwna, przestałam ulegać porywom serca, nie zakochuję się, stąpam twardo po ziemi, przestałam być romantyczką. Powiedzmy, że faktycznie mnie kochasz. Ale Marek. Kochasz tą Ulę, którą poznałeś. Tamtą naiwną, niewinną, trochę dziecinną i zdecydowanie romantyczną. Już taka nie jestem.
- Ula. Nadal taka jesteś. Tylko po prostu nie chcesz taka być. To twoja maska, wiesz o tym doskonale.
Pokręciła głową. – Nawet jeśli masz rację… to, to nie ma sensu. Masz żonę.
- Nie mam – zaprzeczył. Zamrugała kilka razy zaskoczona.
- Jak to?
- Nie wziąłem wtedy ślubu. Bałem się po raz kolejny do ciebie przyjechać i prosić cię o wybaczenie, tym bardziej po tym jak wróciłem do Pauliny.  Za pierwszym razem ślub został odwołany. Za drugim razem powiedziałem w ostatniej chwili „nie”. Wiesz dlaczego? – Pokręciła głową wpatrując się w niego zaskoczona. – Gdy ksiądz zadał pytanie czy ktoś zna jakikolwiek powód, dla którego to małżeństwo miałoby nie dojść do skutku spojrzałem z nadzieją, że ktoś się odezwie. Nic takiego się nie stało. Potem słuchałem słów mszy… i w pewnym momencie dotarło do mnie, że nie myślę o Paulinie. Cały czas myślałem o tobie Ula. I wtedy zrozumiałem, że jedyną osobą, z którą kiedykolwiek mógłbym stanąć przed ołtarzem jesteś właśnie ty. Dlatego nie wziąłem ślubu z Pauliną.
Wpatrywali się w siebie Marek z nadzieją, Ula z niedowierzaniem. Nagle usłyszała alarm w telefonie. Alarm, przypominający jej, że za dziesięć minut powinna odebrać córkę Emily z przedszkola.
- Kurde blaszka – zaklęła. – Muszę iść.
- Coś się stało?
- Nie nic – odparła. – Ale naprawdę się spieszę.
- Podwieźć cię?
- Przyjechaliście samochodem?
- Nie, ale ojciec ma w Anglii znajomego, pożyczył nam auto.
- Nie, nie będę robić ci kłopotu…
- Wsiadaj – rzucił otwierając drzwi od samochodu. Przeanalizowała wszystkie za i przeciw. Autobus będzie miała za pięć minut. W życiu wtedy nie zdąży do szesnastej odebrać Agnes. W końcu wsiadła do jego samochodu. – To gdzie jedziemy?
- Na High Street – odparła zapinając pas. Marek w Londynie był nie pierwszy raz, więc wiedział co to za ulica. Odpalił silnik i ruszyli.
- A co tam jest?
- Przedszkole – odparła po chwili. Marek zamrugał kilka razy. Po chwili jednak stwierdził, że niemożliwe jest żeby Ula miała dziecko w wieku przedszkolnym. Pamiętałby o takim fakcie, a w ciągu ośmiu miesięcy, się nie dorobiła na pewno. Po chwili dojechali na odpowiednią ulicę. Ula pokierowała go tak żeby zaparkował pod samym budynkiem, po czym wysiadła. Marek oparł się o zagłówek. Ta rozmowa już tak dobrze szła, już może byłoby dobrze… ale musiało akurat jej coś wypaść. Westchnął ciężko. Po chwili wróciła Ula prowadząc za rączkę jakąś dziewczynkę radośnie rozprawiającą po angielsku. Wsiadły do samochodu. – To Agnes, córeczka mojej przyjaciółki, u której mieszkam – wyjaśniła Markowi.
- Gdzie was zawieźć?
- Mieszkamy niedaleko, jedź kawałek prosto powiem ci jak będziesz miał się zatrzymać.
Kiwnął głową i odpalił silnik. – Ula, a… dokończymy naszą rozmowę?
- Poczekaj. – Wyjęła telefon z kieszeni i zadzwoniła do Emily. Przyjaciółka po chwili odebrała. –Hi Emily. Jesteś już w domu? Właśnie odebrałam Agnes i zaraz będziemy. A kiedy wrócisz? No bo ja muszę wyjść, a przecież Agnes samej nie zostawię. Dobra wiesz co? Coś wymyślę. Zajmę się nią, spokojnie. Potem mi opowiesz o spotkaniu. Pa. – Rozłączyła się. – Muszę zająć się małą, ale… możesz wejść do środka. Tam porozmawiamy.
Zgodził się, więc udali się we trójkę do mieszkania. Agnes poszła do swojego pokoju, a ona z Markiem usiedli w salonie.
- Napijesz się czegoś?
- Kawy.
Kiwnęła głową i powędrowała do kuchni. Przygotowała im napoje i po chwili wróciła do salonu.
- Ula, w parku już powiedziałem ci, że nie wziąłem ślubu z Paulą i dlaczego. Tą intrygę ci już wyjaśniałem wcześniej, chociaż nie bardzo chciałaś słuchać. Naprawdę nie wiem co jeszcze mogę powiedzieć żebyś mi wybaczyła.
- Marek, ja wybaczyłam ci już dawno temu. Bałam się tylko, że znowu mnie okłamiesz i dlatego wolałam unieść się dumą. Gdy wróciłeś do Pauliny cierpiałam, ale w ogóle się na ten temat nie zająknęłam. Stwierdziłam, że będzie lepiej jeśli oboje o sobie zapomnimy i zaczniemy nowe życie.
Pokiwał głową spuszczając wzrok. Kochał ją, ale nie wiedział jak ma ją przekonać, że jest szczery.
- A może moglibyśmy spróbować jeszcze raz?
- Marek, ja mam swoje życie, ty masz swoje. Czy naprawdę  nie możemy tego zostawić tak jak jest?
- Pewnie, że możemy – potwierdził smutno. – Ale proszę, zastanów się. Ja wylatuję z ojcem w poniedziałek o jedenastej, musimy załatwić tu jeszcze parę spraw. Zastanowisz się do tego czasu? – Pokiwała głową. – Dobrze. To ja już pójdę.
Odprowadziła go do drzwi. Gdy wyszedł już z mieszkania odetchnęła ciężko. Nie wiedziała co ma robić. Bo z jednej strony chciała mu wybaczyć i w końcu być szczęśliwa… Ale poukładała sobie życie, ma przyjaciół, pracę, zadomowiła się… i teraz ma sobie to wszystko wywracać do góry nogami, bo spotkała Marka? Nie wiedziała co powinna zrobić. Postanowiła poradzić się Emily gdy już wróci. Poszła do pokoju, gdzie Agnes bawiła się kolorowankami.
- Co robisz mała? – zagadnęła siadając obok jej na kanapie.
- Koloruję. Kiedy przyjdzie mama?
- Zaraz pewnie przyjdzie. – Jakby na potwierdzenie jej słów drzwi od mieszkania otworzyły się, a do środka weszła Emily. Uśmiechnęła się do Uli, przywitała się z córką, po czym usiadła na kanapie. – Coś się stało Emily? – zapytała Ula widząc, że uśmiech kobiety jest dość wymuszony.
- Spotkałam się z Robertem.
- Wiem, mówiłaś przez telefon. I co?
- Chciał do nas wrócić. Ale ja sama nie wiem, czy chcę… nie ważne. – Uśmiechnęła się do Uli. – Jak w pracy?
Wzruszyła ramionami. – Spotkałam Marka. Porozmawialiśmy… i zapytał się, czy spróbujemy od nowa. Mam do poniedziałku podjąć decyzję, a kompletnie nie wiem czy chcę. Ułożyłam sobie życie, a on teraz tu przyjechał…
Opowiedziała Emily o rozmowie z Markiem. Nie wiedziała co mam myśleć o tym co jej powiedział. Kochała go nadal i cały czas było jej trudno pogodzić się z tym, że on ma żonę i, że nigdy więcej pewnie go nie zobaczy, a teraz gdy okazało się, że ma szansę… to się boi. Porozmawiali szczerze i otworzyli się na siebie, powiedzieli sobie co czują… ale Ula mimo to nadal się bała zaufać.

TYDZIEŃ PÓŹNIEJ

Obudziła się tak jak zawsze z samego rana. Usłyszała trzask zamykanych drzwi, co świadczyło o tym, że Emily wyszła już z Agnes. Westchnęła ciężko patrząc na kalendarz. Dzisiaj Marek miał wracać do Polski. Przez tydzień, przez całe siedem dni nie odezwał się ani razu. Rozumiała to. Dał jej czas na zastanowienie się i tego się trzymał. Jeśli chciała go zobaczyć, to powinna sama do niego zadzwonić i poprosić o spotkanie. Mimo, że minął już tydzień ona nadal nie wiedziała czego chce. Miała jeszcze tylko kilka godzin na zastanowienie. Wygramoliła się z łóżka. W kuchni znalazła śniadanie, które musiała przygotować jej Emily. Uśmiechnęła się lekko. Usiadła na kanapie, włączyła telewizor i zabrała się za jedzenie kanapek. Gdy zjadła już śniadanie udała się do łazienki. Wzięła szybki prysznic, umalowała się i, pamiętając, że mają dzisiaj spotkanie z ich dostawcą materiałów, ubrała się bardziej oficjalnie. Wzięła torebkę i wyszła, zamykając mieszkanie na klucz. Starała się wyrzucić ze swoich myśli Dobrzańskiego, ale nie wychodziło jej to zupełnie. Myśli o nim towarzyszyły jej przez całą jazdę autobusem do siedziby firmy, a potem także gdy przemierzała biurowy korytarz. Zapukała do gabinetu Martina.
- Hi Martin – rzuciła. – Twoje listy. O której mamy spotkanie?
- O wpół do jedenastej.  – odparł. Kiwnęła głową i wyszła z gabinetu szefa.
Praca czy miłość? Marek miał podobny dylemat. Nie wziął ślubu z Paulą, wybrał mnie… chociaż trochę za późno zdecydował się o tym porozmawiać. Muszę podjąć jakąś decyzję. Tylko jaką…
Wskazówki zegara wiszącego w sekretariacie poruszały się nieubłaganie. Siedziała jak na szpilkach starając się zdecydować co jest dla niej ważniejsze. Jej serce już dawno podjęło tą decyzję, teraz tylko musiała przyjąć ją do wiadomości. Gdy wybiła godzina dziewiąta dziesiąta udała się znowu do gabinetu szefa.
- Martin, mam prośbę. Mogłabym wyjść teraz z pracy?
- Ula, za pół godziny mamy spotkanie, nie możesz wyjść jak skończymy?
- Ale to naprawdę ważne Martin, proszę.
Spojrzała na niego błagalnie. Domyślała się, że Marek pewnie czeka już w kolejce na odprawę. W końcu zawsze przychodziło się wcześniej żeby zdążyć.
- Co może być aż takiego ważnego żebyś uciekała mi akurat przed spotkaniem?
- To naprawdę bardzo ważne. Proszę cię. Tylko ten jeden raz.
- No dobrze – zgodził się niechętnie. – Idź i załatw to co masz załatwić.
- Dzięki. – Uśmiechnęła się do szefa i wyszła z jego gabinetu. Teraz musiała już tylko zdążyć na lotnisko zanim Mark przejdzie przez odprawę. Porwała torebkę i szybko wydostała się z gmachu biurowca. Wsiadła do taksówki. – Na lotnisko.
Taksówkarz ruszył, a ona niespokojnie zerkała na zegarek. Było już kilka minut po dziesiątej. Zaczynała żałować, że nie zdecydowała się wcześniej na rozmowę z Markiem. Spotkałaby się z nim w parku i porozmawialiby szczerze. Nie musiałaby się tak spieszyć i ryzykować, że nie zdąży, że wyleci, odejdzie… a ona zostanie. Wcisnęła taksówkarzowi banknot i wyszła z taksówki. Ruszyła szybko w kierunku budynku lotniska, a potem do odprawy. Zaczęła się rozglądać po ludziach w kolejce. Po chwili zobaczyła Marka i jego ojca. Byli pierwsi w kolejce.
- Marek! – zawołała z nadzieją, że ją usłyszy. Podbiegła do niego szybko.
- Ula? Co ty tu robisz? – zdziwił się.
- Możemy porozmawiać? – poprosiła. – Proszę.
Patrzył to na ojca, to na Ulę. W końcu odezwał się. – Tato, ty idź, ja polecę jutro. – Odetchnęła z ulgą i dopiero zorientowała się, że trzyma jego rękę jakby chciała go zatrzymać siłą. Puściła go. Krzysztof poszedł dalej, a Marek wyszedł z kolejki wpuszczając następnych pasażerów. Wyszli przed lotnisko, a Ula od razu przytuliła go do siebie. Zaskoczony odwzajemnił uścisk.
- Przepraszam – odezwała się nadal w niego wtulona.
- Za co?
- Że tak długo podejmowałam decyzję, czy chcę spróbować jeszcze raz.
- A chcesz?
Odsunęła się do niego nieco i spojrzała mu w oczy. – Chcę. Kocham cię Marek.
Uśmiechnął się. – Ja ciebie też kocham.

środa, 11 lipca 2012

Miniaturka


Nie wiem co mnie naszło, że napisałam tą mini. O drugiej w nocy mam zdecydowanie dziwne pomysły...

"Całkiem jak Kopciuszek"

Zawsze to samo. Zawsze, gdy wszystko było dobrze, coś musiało się zepsuć. A w tym momencie zepsuła się rzecz bardzo ważna. Najważniejsza. Rzecz, na której planowała budować jakąś przyszłość. A rzeczą tą była miłość. Miłość Uli do Marka i, jak niedawno się łudziła, Marka do Uli. Ale nie było miłości Marka do Uli, nie. Marek Ulę lubił i szanował, ale nie była to miłość. To nie mogła być miłość. W co ona w ogóle wierzyła? Że taki facet może pokochać ją? Ulę Cieplak, biedną i na dodatek brzydką dziewczynę z podwarszawskiej wsi? Gdyby nie miał w tym swoich korzyści nawet by na nią nie spojrzał. A ona myślała sobie, że co? Że życie to jakiś pieprzony „Kopciuszek”? A ona na pewno była tą całą Cinderellą*? Ale życie to nie bajka! Nie, życie nigdy bajką nie było i nigdy bajką nie będzie, a przynajmniej nie dla niej. A już na pewno nie „Kopciuszkiem”. Przecież w tej bajce książę zakochał się w tej dziewczynie po jednym tańcu! To było takie absurdalne, wręcz niemożliwe! A to zakładanie bucika? Prychnęła. Przecież tyle dziewcząt miało taki sam rozmiar buta… czy tam biustu, jak wołałby Marek. Nie, życie zdecydowanie „Kopciuszkiem” nie było. Może gdyby znalazła się jakaś dobra wróżka, która pomachałaby kilka razy różdżką i powiedziałaby kilka dziwnych słów zamieniając ją tym samym w piękność… Ale nie, stop! Przecież ona nie chciała żeby Marek pokochał ją za to jak wyglądała, a za to jaka była. Uroda w końcu przemija. Czyli wychodzi na to, że skoro książę nie miał nawet dobrej okazji porozmawiać z Cinderellą a tylko sobie na nią popatrzył, to zakochał się w jej wyglądzie. No tak, to takie typowe… Zawsze pozostawała pod niezmiennym urokiem tej bajki. Wierzyła, że do niej los też może się uśmiechnąć. Nie przewidziała tylko, że co jak co, ale uroda to na pewno nie był jej mocny punkt. Przecież, spojrzała w lustro, ona na pewno nie była ładną dziewczyną w brzydkich ubraniach. Poza tym, no tak… przecież gdy popatrzyło się na Kopciuszka nawet w tych jej nieładnych ubraniach to było widać, że jest ładna. Po niej na pewno widać tego nie było. Żeby ona była ładna to chyba faktycznie potrzeba by jakiejś czarodziejki, bo kto inny mógłby poprawić jej wygląd? To było fizycznie niemożliwe.
***
W tym czasie, gdy Ula porównywała się do Kopciuszka, Marek siedział w swoim mieszkaniu zadręczając się. Czuł się… nie, na pewno nie jak bajkowa postać. Chyba, że jak ten... no jak mu tam. Herkules. Tak, czuł się jak Herkules. Ale bynajmniej nie jak heros, bo do tego mu trochę brakowało, między innymi muskulatury. Czuł się jak Herkules po odejściu Megary. Chociaż tutaj to on był tym złym i okłamywał. Pokręcił głową. Co go wzięło na porównywanie się do bohaterów jakichś bajek dla dzieci? Przecież życie to nie bajka. A na pewno nie to jego życie. Bo w jakiej bajce główny bohater mógłby tak okłamać dziewczynę, która go kochała? A w jakiej bajce nie byłoby szczęśliwego zakończenia? Przecież wszystkie bajki zawsze kończyły się tymi samymi słowami. I żyli długo i szczęśliwie. I głównie to odróżniało je od normalnego życia. Swoje życie od poznania Uli mógł porównywać jedynie do „Kopciuszka”. Biedna dziewczyna idzie na bal… A tutaj biedna dziewczyna idzie do pracy… tak żeby było nowocześniej. Potem książę się w niej zakochuje, ale bynajmniej nie jak była piękna, a jak jest Kopciuszkiem właśnie. Bo Ula niewątpliwie była piękna, mógł zobaczyć ją bez tej jej niemodnej „powłoki”. Ale zakochał się w niej gdy jeszcze o tym nie wiedział. A potem uciekła, jednak nie z powodu północy, a wolałby chyba gdyby faktycznie uciekła z tak trywialnego powodu. Na pewno porównywać się do księcia z Kopciuszka nie mógł. On był dobry, Marek raczej nie. Wyrzucił te myśli ze swojej głowy. Nie wiedział co mu się stało, że nagle przypomniał sobie te wszystkie bajki. A na dodatek zaczął się do nich porównywać. A przecież życie to nie bajka. Życie to komediodramat. A komediodramat to nie bajka.
***
No i cóż z tego, że życie to nie bajka, a komediodramat? Marek wolał żeby w tym jego komediodramacie przeważyła jednak komedia niż dramat, więc z samego rana gdy tylko się obudził postanowił wybrać się do Rysiowa. Nie wiedział co ma zamiar zrobić. Niczego nie planował. W końcu jego plany zawsze okazywały się strzałem w stopę, stwierdził, mając na myśli plan oszukania Uli. Miał dziwnie dobry humor. Czuł, że wymyśli coś, co nie może się nie udać. A na dodatek miał wrażenie, że będzie to coś niesamowicie… baśniowego. Pokręcił głową z lekkim uśmiechem. Takie przeczucia nie zdarzały się u niego zbyt często, więc postanowił im zaufać. Po jakimś czasie wysiadał z samochodu pod domem Uli. Zastanawiał się co dalej, co ma zrobić jak ją zobaczy? Miał przeczucie, że będzie miał taki wspaniały pomysł, a tymczasem nic nie przychodziło mu do głowy. Powoli godząc się z porażką zbliżał się do drzwi. Nagle zauważył… buty. Zwykłe niebieskie balerinki należące do Uli. Zdziwił się sam sobie, że zwrócił uwagę na taki szczegół. Nagle przypomniał sobie, swoje wczorajsze rozmyślania. Pomyślał, że najbardziej pasują do Kopciuszka.  Miał ochotę roześmiać się z pomysłu, który zakiełkował mu w głowie, a potem dalej robić swoje, ale… czy to faktycznie nie mógł być dobry pomysł? Co prawda pan Józef mógłby spojrzeć na niego jak na idiotę, jedynie Beti mogłaby potraktować to jako wspaniałą zabawę, ale gdyby wyjaśnił o co chodzi… Pokręcił głową z uśmiechem. To był naprawdę oryginalny pomysł na pogodzenie się, ale miał również nadzieję, że trafny. Zastanowił się jeszcze chwilę po czym wziął but Uli do ręki, nadal w duchu śmiejąc się z samego siebie. On w roli księcia? Kompletnie jak książę się nie czuł, ale jeśli dzięki udawaniu pogodzi się z Ulą, to może być nawet błaznem. Zapukał do drzwi modląc się żeby otworzyła Beatka. Po chwili mała faktycznie stanęła przed Markiem.
- Cześć Beatko.
- Dzień dobry panie Marku – odparła grzecznie. – Pan do Ulci?
- Tak, ale nie wołaj jej – poprosił. – Beti… choć na chwilę, co?
Usiadł na schodach przy ganku, a dziewczynka po chwili zajęła miejsce obok niego. Marek Beatce mógł wytłumaczyć swój pomysł nie czując się przy tym jak kompletny idiota, bo mała stwierdzi, że to doskonała zabawa. Potem będzie gorzej, bo jeśli jego chory pomysł ma się udać, będzie musiał wtajemniczyć także Józefa. Miał nadzieję, że Ula nie powiedziała mu jeszcze o ich kłótni.
- Słuchaj, znasz taką bajkę „Kopciuszek”? – zapytał.
- Tak. Ulcia często czyta mi ją na dobranoc, to jest jej i moja ulubiona bajka.
Uśmiechnął się. Skro była to ulubiona baśń Ulki to było jeszcze więcej szans na to, że się uda.
- A co byś powiedziała na taką małą zabawę? Ja byłbym księciem. Ula byłaby kopciuszkiem. Twój tata byłby… no może nie macochą – parsknął śmiechem na tą wizję. – Byłby po prostu waszym tatą – stwierdził nie mogąc znaleźć lepszej roli.
- A ja?
- A ty Beti byłabyś siostrą Kopciuszka. Przymierzyłbym ci pantofelek, ale byłby za duży. Co ty na to?
- Fajnie – stwierdziła ożywiona. – Chodź, powiemy tacie. A Ulcia nic nie może wiedzieć nie? W końcu w tej bajce macocha zamknęła Kopciuszka  w jej pokoju żeby książę nie mógł przymierzyć jej pantofelka, ale pomogły jej myszki! – Przypomniała. Marek uśmiechnął się. Cieszył się, że Beti nie zechce powiedzieć Ulce o tym pomyśle, bo to mogłoby nie skończyć się jej przychylną reakcją. A tak… poczekają aż te myszki dadzą jej kluczyk, skoro Beatka tak twierdzi.
- Masz rację Beti. Dzień dobry panie Józefie – przywitał się wchodząc do kuchni.
- O, dzień dobry panie Marku – odparł. – Co pana sprowadza?
- Pewien… dość dziwny pomysł – zaśmiał się. – Już tłumaczę. Beatka, pójdziesz po jakąś poduszeczkę do pantofelka? – Puścił małej oczko. Nie chciał żeby przeszkadzała im podczas rozmowy. Dziewczynka wybrała się na poszukiwania, a on postanowił szybko powiedzieć Józefowi w czym rzecz. – Wczoraj pokłóciliśmy się z Ulą. Znaczy… okłamywałem ją cały czas, ale w trakcie tego wszystkiego zorientowałem się, że ją kocham. Chcę ją przeprosić. I dlatego też przyszedł mi pomysł z tym całym Kopciuszkiem – zaśmiał się. – Ula byłaby oczywiście Kopciuszkiem, Beti siostrą, a pan… cóż… kimś na kształt macochy.
Józef także nie ukrywał rozbawienia pomysłem Marka. Lubił tego młodego człowieka i był pewien, że faktycznie kocha jego córkę. Skoro tak powiedział a teraz jeszcze ma zamiar urządzać taką inscenizację to chyba nie mogło być inaczej.
- Pomysł dość oryginalny, no ale niech będzie. Mogę nadzorować to pana przymierzanie „pantofelka”.
Marek uśmiechnął się do Cieplaka. – Dziękuję panie Józefie. W takim razie chodźmy. Beti pewnie już czeka na zabawę.
Ruszyli do salonu gdzie Beatka była już gotowa. – No dobrze, to zaczynajmy – zaśmiał się Marek. Nie pamiętał kwestii z bajki więc postanowił improwizować. – Czy ma pan może jakieś córki na wydaniu? – zapytał Marek Józefa powstrzymując chichot.
- Oczywiście mam. To jest moja córka Beata. Beatko książę chce przymierzyć ci pantofelek – dodał do córki. Beti z uśmiechem podeszła do Marka i usiadła na krześle. Marek wsunął jej balerinę Uli na jej stópkę. Chwilę tam trwała, ale po chwili zsunęła się z łoskotem na ziemię.
- No niestety – odezwał się. – Bucik jest na panienkę za mały. Czy to aby na pewno wszystkie dziewczęta w tym domu? – zapytał Marek Józefa.
- Tak, wszystkie – odparł. – Odprowadzę waszą królewską mość do drzwi.
Niemal w tym samym momencie ze swojego pokoju wyszła zaspana Ula. Pewnie obudziły ją rozmowy. Marek uśmiechnął się rozczulony na jej widok. Nieco potargane włosy, zaspane oczy i piżama z niedźwiadkiem. Wyglądała jak mała urocza dziewczynka. Po chwili przypomniał sobie jednak o swojej roli.
- O, mówił pan, że nie ma więcej dziewcząt w tym domu.
- Ah, to tylko Kopciuszek, proszę nie zawracać sobie nią głowy.
Ula wpatrywała się w nich kompletnie nie rozumiejąc o co im chodzi. Mówią o niej? Więc dlaczego nazywają ją Kopciuszkiem? Przecież nie dalej jak wczoraj myślała, że, do kogo jak do kogo, ale do Kopciuszka jej brakuje dużo.
- Proszę pana, mój rozkaz wyraźnie mówi, że pantofelek mają przymierzyć wszystkie dziewczęta – odparł. Nie czekał na odpowiedź Józefa i odwrócił się do zaskoczonej Ulki. – Proszę, niech panienka usiądzie. Zaraz sprawdzimy…
- Marek, co ty wyrabiasz – syknęła. Nie miała zamiaru spełniać jego prośby.
- Przepraszam najmocniej, ale chyba mnie panienka z kimś pomyliła. Ja jestem księciem i właśnie szukam mojej ukochanej. Jeżdżę od rana i przymierzam ten bucik wszystkim dziewczętom w kraju.
Ula spojrzała na niego jak na niespełna rozumu. – Ty chyba nie mówisz poważnie.
- Śmiertelnie poważnie – odparł.
- Urszulo, zwracaj się do księcia z szacunkiem – włączył się do rozmowy Józef. Ula miała ochotę popukać się palcem w czoło.
- Nie będę przymierzać żadnego buta, Marek.
- Widzę, że panienka uparcie mnie z kimś myli… no trudno. Mogę być nawet i Markiem, jeżeli zechce panienka usiąść na krześle i dać mi przymierzyć czy pantofelek pasuje.
- Marek, dobrze się czujesz?
- Nie, umieram z tęsknoty – odparł. – Tęsknię za moją ukochaną, którą poznałem wczorajszej nocy na balu. Uciekła o północy nic mi nie tłumacząc, zgubiła tylko ten pantofelek. Dlatego też szukam jej.
- To na pewno nie byłam ja. Wczorajszej nocy nie byłam na żadnym balu.
Pokręcił bezradnie głową. – Z tego co mi wiadomo wszystkie dziewczęta na wydaniu były na balu. Moją ukochaną możesz być nawet ty, panienko. – Puścił jej oczko.
- Nie, na pewno nie jestem twoją ukochaną – odparła. – Tato, co to za wygłupy?
- Żadne wygłupy – odparł. – Książę chce przymierzyć ci pantofelek.
Ula pokręciła głową. Mając nadzieję, że to tylko zły sen i, że zaraz się obudzi usiadła na krześle. Zobaczyła radosny i nieco triumfalny uśmiech na twarzy Marka. Pokręciła głową z politowaniem. Cóż to za pomysł żeby bawić się w jakiegoś Kopciuszka. Ale zaraz… Zauważyła, że Marek trzyma w ręce jej balerinę. To znaczy, że będzie pasować. A jeśli będzie pasować…
Boże… w co ja się wpakowałam.
Marek ukucnął przed Ulą. Kobieta oparła się pokusie żeby nie kopnąć go w nos. Nadal była na niego wścieła za to jak ja okłamywał. Poczuła, że „książę” wsuwa jej „pantofelek” na stopę.
- Pasuje – stwierdził Marek. – Wręcz idealnie.
- Fajnie. Ale dużo dziewcząt ma taki sam rozmiar buta… - Ula nagle zorientowała się, że niespodziewanie zniknął jej tata, a także i Beatka. W salonie została już tylko z księciem… znaczy z Markiem.
- Oczywiście, że tak – zgodził się bez wahania. Teraz byli sami, mógł dalej ciągnąć zabawę, ale nieco zmienić jej scenariusz , Beti się nie przyczepi bo nie będzie o niczym wiedziała. – Ale podczas tańca na wczorajszym balu patrzyłem mojej ukochanej w oczy. I pamiętam, że miała prześliczne oczy w kolorze lapsis lazuli. A widzę właśnie w oczach panienki taką barwę. Pamiętam także, że pod wpływem pochlebstw uroczo się rumieni. A ty również pięknie się rumienisz – powiedział zapominając pod koniec o formie „panienka”.
- Skąd wiesz, że się rumienię?
- Widzę – odparł po prostu. – Pamiętam również jej głos. I nigdy tego dźwięku nie zapomnę. A ty, moja rozmówczyni, masz właśnie tą samą barwę głosu. Wszystko się zgadza. A więc to właśnie ty jesteś tą, którą pokochałem.
Ula wpatrywała się w niego z niedowierzaniem. Pokochał? Ale jak to?
- Jestem pewien, że to ty tańczyłaś ze mną wczorajszej nocy, prawda?
Wzruszyła ramionami. Marek uśmiechnął się lekko.
- Mam pewien niepodważalny dowód, że to właśnie ciebie pokochałem. Na ganku widziałem drugi pantofelek. Identyczny. Twój, prawda?
- Tak – odparła z rezygnacją.
Uśmiechnął się widząc, że Ula przestała się kłócić. Wstał z klęczek i wyciągnął w stronę Uli rękę. Odruchowo mu ją podała. Pomógł jej wstać. – I ta bajka może zakończyć się słowami i żyli długo i szczęśliwie.
- Życie to nie bajka.
- Ale można zrobić wszystko żeby ją przypominało. Ula… - Nagle przestał udawać księcia. Był Markiem Dobrzańskim, prezesem i facetem szaleńczo zakochanym w dziewczynie stojącej naprzeciwko niego. – Ja ciebie naprawdę kocham. Nie wiem co mam jeszcze zrobić żebyś mi uwierzyła.
-  Pocałuj mnie – odparła po prostu.
Wpatrywał się w nią zdziwiony. – Słucham? – zapytał jakby nie wierząc w to co słyszy.
- Pocałuj mnie. Pod koniec Kopciuszka był pocałunek. No chyba, że nie chcesz…
Nie dał jej nic więcej powiedzieć i wtulił się zachłannie w jej usta. Po chwili zaczęli całować się wolno, niemal leniwie.
- Kocham cię – powtórzył po raz kolejny patrząc jej w oczy.
- Wiem. Ja ciebie też kocham – odparła z uśmiechem. Nagle w jej oczach zabłysł wesoły ognik. – Też mi się książę znalazł.
- No, może księciem najlepszym nie jestem, ale za to ty będziesz najwspanialszą księżniczką. Moją ukochaną księżniczką.
I żyli długo i szczęśliwie.    

 *Cinderella to imię Kopciuszka.