niedziela, 7 października 2012

22. Zakład

Epilog ten zadedykuję Natalii, która podrzuciła mi pomysł na niego, więc bez niej pewnie by nie powstał :) Dzięki :*
Może nie jest on zbyt długi, ale moja wena naprawdę nie pozwoliła mi sklecić czegoś porządnego. Na pocieszenie dodam, że postaram się w najbliższym czasie wstawić pierwszy rozdział czegoś nowego.

„Zakład”
Rozdział 22 – Epilog

W domu numer osiem w podwarszawskim Rysiowie od rana panowało wielkie poruszenie. Najstarsza latorośl Józefa wychodziła dzisiaj za mąż. W domu jej przyjaciółki pomagały jej się uszykować, a Pshemko, który także wpadł, panikował, że zniszczą jego dzieło, jakim była suknia ślubna. Ula nie mogła odnaleźć się pośród tego całego harmidru i w końcu zamknęła się chociaż na chwilę w swoim pokoiku. Odetchnęła i uśmiechnęła się sama do siebie. Była naprawdę szczęśliwa, jak nigdy. Ostatnie miesiące były najlepszymi w jej życiu. Nigdy nie podejrzewała, że mogłaby być tak szczęśliwa. Na dodatek z mężczyzną, którego kochała nad życie. Wiedziała, że już nigdy jej nie okłamie – po prostu była tego w stu procentach pewna. Ufała mu jak nikomu innemu. Spojrzała przez okno na letnią aurę. Była naprawdę piękna pogoda. Nie było upału, ale nie było też zimno. Idealnie. Usłyszała nagle pukanie do drzwi, więc wyszła z pokoju. Na nowo wpadła w ręce swoich przyjaciół.

Marek stał przy drzwiach kościoła czekając na swoją narzeczoną. Był naprawdę szczęśliwy, jak nigdy. Wiedział, że nigdy nie będzie żałował tego wyboru tego, że ożenił się właśnie z Ulą. Bo ślub mógł wziąć tylko z nią.
- Hej, Marek! – Usłyszał znajomy męski głos za sobą, wypowiadający z angielskim akcentem jego imię. Odwrócił się z Uśmiechem
- Travis, cześć – przywitał się z przyjacielem. Poznał go gdy jeszcze przebywał w Dublinie. Uściskali się po przyjacielsku.
- Cześć. Sandra i Meg będą, ale dopiero na weselu. To jak, poznam w końcu tą pannę, dla której wróciłeś z powrotem do Polski?
Marek uśmiechnął się zauważając wjeżdżający na teren kościoła samochód. – Już za chwilę – odparł. W końcu z samochodu wyszła Ula. Uśmiechnął się do niej szczęśliwie. Odwzajemniła uśmiech. Była piękna, dla niego najpiękniejsza.
- Cześć kochanie – przywitał się z nią, po czym pocałował. Przedstawił ją z Travisem. Po chwili usłyszeli Marsz Mendelsona, więc weszli wspólnie do kościoła. Tworzyli cudowny obrazek. Na kilometr było widać bijącą od nich miłość. Doszli do ołtarza i zaczęli wsłuchiwać się w wypowiadane przez księdza słowa mszy.
W końcu nadszedł czas na wypowiadanie przysięgi małżeńskiej. Przez cały czas patrzyli sobie w oczy z miłością. Nigdy nie sądzili, że będą mogli być tak szczęśliwi, po tym wszystkim, co wydarzyło się między nimi. Ale Marek udowodnił Uli, że może mu ufać, że nigdy więcej jej już nie oszuka. Zdołała mu zaufać.
Gdy nałożyli na swoje palce obrączki, usłyszeli wypowiadane z ust księdza – Możesz pocałować pannę młodą.
Marek nie zwlekał i natychmiast to uczynił.

Wirowali w swoich ramionach w rytm muzyki. Niemal unosili się nad ziemią. Stanowili piękną parę. Patrzyli sobie głęboko w oczy z miłością i szczęściem.
- Kocham cię – odezwał się. Uśmiechnęła się do niego.
- Ja też cię kocham – odparła.
Po skończeniu pierwszego tańca, dołączyły do nich także inne pary. Oni na ten jeden taniec pozostali jeszcze w swoich ramionach wiedząc, że potem będą rozrywani przez gości.
- Jestem bardzo ciekawa – odezwała się nagle z wesołym uśmiechem – jak ty wytrzymasz ze mną przez następne lata – dokończyła drocząc się z nim.
Uśmiechnął się do niej zawadiacko.
- A założymy się, że wytrzymam?