środa, 26 września 2012

21. Zakład



„Zakład”
Rozdział 21

Powiedz mi proszę co myślisz chociaż raz 
wykrzycz mi głośno wszystko co byś chciał 
Powiedz gdzie jesteś czy tak będziemy trwać 
osobno juz dawno choć razem cały czas 

Marek krążył wokół ławki w parku. Czekał na Maggie. Musiał z nią porozmawiać, wyjaśnić, przeprosić, a potem… Potem wrócić. Do Polski. Do Uli. Nie było innej możliwości. Nie mógł zrobić inaczej. Umierał z tęsknoty, a po rozmowie z Sebastianem uświadomił sobie, że Ula również cierpi. Zauważył Meg idącą alejką w jego stronę. Trochę obawiał się tej rozmowy, ale wiedział, że musi ją przeprowadzić. Musiałby to zrobić nawet gdyby nie planował jechać do Polski. Nie chciał jej ranić, bo była jego przyjaciółką. Nie mógł znowu popełniać takiego błędu. Bo potem znowu miałby wyrzuty sumienia. Kobieta podeszła do niego. Nie widział w wyrazie jej twarzy szczęścia, a raczej… zrozumienie. Jakby domyślała się co chce jej powiedzieć.
- O co chodzi? – zapytała. Odetchnął. Wiedział co ma powiedzieć.
- Maggie… musisz o czymś widzieć. Chodzi o to, że ja… nie możemy być razem. Przepraszam. Wiem co do mnie czujesz, ale ja nie potrafię tego odwzajemnić, a nie chcę cię ranić, ani dawać ci nadziei.
- Rozumiem – przyznała. – Domyślałam się, że prędzej czy później tak to się skończy.
- Meg ja… nie chciałem cię ranić. Po prostu myślałem, że mogę, że jestem w stanie cię pokochać. Przepraszam cię.
- Nie mam do ciebie żalu. A nawet cię rozumiem. Mówiłeś mi, że chcesz zapomnieć o czymś, co się wydarzyło w Warszawie… a raczej o kimś. A ja mimo to cię pocałowałam, chociaż wiedziałam, że nadal kochasz kogoś innego. Ale przecież możemy dalej się przyjaźnić, prawda?
- Tak, pewnie. Ale Maggie, ja… wracam do Polski. A przynajmniej jadę tam, może wrócę, ale szczerze mówiąc mam nadzieję zostać.
- Jedziesz do tej dziewczyny?
- Tak… spróbuję ostatni raz.
- W takim razie powodzenia.

***
Może to nie nam pisana jest 
taka miłość aż po życia kres

Znowu płakała przez niego. Już nawet nie liczyła, który to już raz. Oni chyba jednak nie byli sobie przeznaczeni, ale nie mogła się pogodzić z tą myślą. Chciała wierzyć, że jeszcze kiedyś będą mogli być razem szczęśliwi. Może nie dzisiaj, ani nie jutro, ale kiedyś. Chciała żeby to okazało się tylko złym snem. Że jak się obudzi, to Marek będzie przy niej, tak jak wtedy na ich wyjeździe.
- Ulka…
- Viola, naprawdę nie chcę o tym rozmawiać.
Po tym jak wróciła do Polski pojechała do Sebastiana i Violetty. Nie chciała jechać do Rysiowa, żeby tata się nie martwił. Musiała mieć możliwość płaczu. Objęła poduszkę przytulając ją do siebie. Zamknęła oczy. Jednak gdy je otworzyła nie obudziła się wtulona w Marka, a nadal znajdowała się w pokoju gościnnym domu jej przyjaciół i płakała przez mężczyznę, którego kochała nad życie, bo ułożył sobie życie bez niej. Wiedziała, że gdyby nie odtrącała go wtedy i nie mówiła, że nie chce go znać, to zostałby. Ale była wtedy zbyt zraniona, żeby myśleć, że za pół roku będzie potrzebowała jego obecności i jego oplatających ją ramion. Ale dlaczego nie protestowała, gdy powiedział jej, że wyjeżdża? Czemu wtedy go nie zatrzymała? Uniosła się dumą, ale teraz cierpiała z tego powodu. Chciała żeby on teraz wszedł i przytulił ją do siebie nic nie mówiąc. Teraz chciała po prostu poczuć jego zapach i obecność. Nic więcej nie potrzebowała. Tylko żeby był.
- Ula.
- Violetta, nie mam nastroju, proszę cię… - powstrzymywała się od łkania.
- No okej, chciałam tylko spytać, czy jesteś głodna, bo robimy kolację.
Westchnęła cicho. – Mogę coś zjeść.
- Okej.
Violetta znowu zostawiła ją samą. Taka samotność jej odpowiadała. Jedyną osobą, która mogłaby bezkarnie teraz jej przeszkodzić w cierpieniu był Marek. Wręcz chciała żeby jej przeszkodził. Żeby przyszedł. Żeby po prostu przyszedł i nic więcej. Otarła łzy, gdy usłyszała wołanie Sebastiana żeby przyszła na kolację. Odetchnęła kilka razy uspokajając oddech, po czym wyszła z pokoju. Może nie wyglądała zbyt optymistycznie, ale nie przejmowała się tym teraz aż tak bardzo.
- Ula, na pewno wszystko gra?
- Tak Viola. Jest okej… - Uśmiechnęła się do nich przekonująco. Seba z Violą spojrzeli na siebie porozumiewawczo, ale postanowili nie męczyć jej pytaniami.

***
To nieprawda, że ciebie już nie mam
choć daleko jesteś stąd,
To nieprawda, że ciebie już nie mam
trzymam twoją dłoń

Siedział w samolocie. Sam nie wiedział co robi, ale podświadomie czuł, że robi dobrze. Musiał się z nią zobaczyć. Tylko raz… ostatni raz. Wiedział, że obiecywał sobie zobaczyć ją „ostatni raz” już kilka razy, ale tym razem był to ostatni raz… chyba, że ona sama powie żeby został. Wtedy nigdzie nie wyjedzie. Teraz miał pewność, że dobrze robi lecąc do Polski. Nie wiedział z czego wynikała ta pewność, ale wiedział, że to jak na razie jego najlepsza decyzja od dawna. Nie wiedział nawet co planuje zrobić, jak już znajdzie się w Warszawie. Ale musiał zrobić coś.
W końcu wysiadł z samolotu i odzyskał swój bagaż. Gdy wyszedł z zatłoczonego lotniska na znajome ulice Warszawy, uśmiech sam wpłynął mu na twarz. Brakowało mu tego miejsca, ludzi, wszystkiego. Ale postanowił, że na sentymenty będzie miał czas później. Teraz musiał zrobić coś zupełnie innego. Przysiadł na walizce z braku wolnej ławki i wyjął telefon z kieszeni. Zmienił kartę z angielskiej na polską i wybrał numer do Sebastiana.
- Cześć Seba – rzucił. – Gdzie jest Ula?
- Co?
- No, gdzie jest Ula.
- No teraz u nas.
- Będę za… - Spojrzał na zegarek. – Za jakieś piętnaście minut. Nie mów nic Uli.
- Ale Marek, o co chodzi?
- Potem pogadamy. Zaraz u ciebie będę.
Rozłączył się i pociągnął walizkę w kierunku postoju taksówek. Wsiadł do jednej z nich i podał kierowcy adres Seby. Odetchnął cicho. Nie wiedział co powie, co zrobi… Nie miał żadnego planu. Jednak już dawno nauczył się, że nie warto nic planować. I tak wszystko zawsze wychodzi inaczej. Po zapowiadanych piętnastu minutach zadzwonił domofonem do mieszkania przyjaciela. Otworzył mu drzwi, więc wdrapał się na drugie piętro i zapukał.
- Marek, powiesz mi o co chodzi?
- Muszę porozmawiać z Ulą.
- Położyła się wcześniej, była zmęczona. Ale wchodź. Nic nie mówiłeś, że przyjedziesz.
- Bo sam o tym nie wiedziałem – przyznał. – Gdzie jest Ulka?
Sebastian wskazał mu odpowiednie drzwi. Przywitał się po drodze z naprawdę zaskoczoną jego widokiem Violettą, po czym cicho wszedł do pokoju. Ula spała na łóżku, na jej policzkach mógł zauważyć błyszczące ślady po łzach. Westchnął cicho. Nie chciał żeby musiała przez niego płakać. Wyjeżdżał przecież właśnie po to, żeby nie płakała. Podszedł do niej i delikatnie odgarnął włosy z jej policzka. Przysiadł na rancie łóżka i po prostu na nią patrzył. Nie chciał jej budzić. Po jakimś czasie zaczęła się przebudzać. Uchyliła powieki i przetarła jeszcze trochę zaspane oczy. Przeciągnęła się lekko. Marek przyglądał się jej z rozczuleniem. Napotkała go wzrokiem i spojrzała na niego zaskoczona.
- M-marek? – niemal szepnęła.
- Cześć.
Podniosła się do pozycji siedzącej. Patrzyła na niego jakby nie dowierzając, że tu siedzi. Nie było to zbyt realne. Przecież dopiero co go tutaj nie było.
- Co tu robisz? – zapytała, jednak nie wyczuł w jej głosie złości, że pokazał jej się na oczy. Trochę go to ucieszyło.
- Musiałem przyjechać. Wiem, że byłaś u mnie… to znaczy w Dublinie.
Pokiwała głową spuszczając wzrok. Zauważył smutek i ból w jej oczach. Musiało naprawdę ją zaboleć, że kogoś ma. Odważył się nakryć jej dłoń swoją. Spojrzała na niego zaskoczona tym gestem.

Przytulam cię, przenoszę przez ten most
co jeszcze wiem, nie spłonął wciąż.

- Tak byłam – przyznała. Z prawdziwą przyjemnością słuchał jej głosu. Naprawdę za tym tęsknił. Chciał przytulić ją do siebie już teraz, poczuć jej zapach i dotyk, ale nie chciał jej wystraszyć. – Ale… - Pokręciła głową.
- Wiem. Zobaczyłaś mnie z moją…
- Z twoją dziewczyną – dokończyła za niego ze smutkiem w głosie. Westchnął cicho.
- Ula… ja jej nie kocham, to jest moja przyjaciółka.
- Z przyjaciółką się nie całuje, a na pewno nie tak. Zresztą ty mi się nie musisz tłumaczyć.
Wstała i podeszła do okna. Naprawdę chciała się do niego przytulić, powiedzieć żeby nigdzie już nigdy nie odchodził, żeby nigdy jej nie zostawiał… ale chciała najpierw od niego usłyszeć, że nadal ją kocha. Miała łzy w oczach. Poczuła jego obecność za swoimi plecami. Nie obejmował jej, ale ona chciała poczuć jego dotyk, jak jeszcze nigdy. Naprawdę za nim tęskniła.
- Ja i Meg, to nie było… to nie było naprawdę. Bo naprawdę to ja tylko ciebie… - zamilkł, nie wiedząc jak zareaguje na to słowo, które tak bardzo chciał wypowiedzieć. Miała pełno łez w oczach. Chciała żeby powiedział to co chciał.
- Ty tylko mnie, co? – zapytała. Nadal na niego nie patrzyła, ale czuła, że jest naprawdę blisko. Czuła jego oddech na karku. Gdyby teraz się odwróciła od razu wpadłaby w jego ramiona.
Nie odpowiadał. Zamrugała kilka razy. Nie wiedziała co go powstrzymywało.
Jej serce rwało się do niego, jak jeszcze nigdy do nikogo. – Ula… przepraszam. Nie chciałem żebyś musiała przeze mnie płakać.
Odwróciła się do niego przodem, ale nie wpadła w jego ramiona, tak jak się spodziewała. Spojrzała mu w oczy. – Powiedz to – poprosiła.
Zobaczył w jej oczach niemą prośbę. Naprawdę chciała to usłyszeć. On się bał to powiedzieć, ale gdy zobaczył to spojrzenie…
- Kocham cię.
Wtuliła się w niego. Objął ja przytulając do siebie. – Tęskniłam – wyszeptała. – Nie mogłam sobie poradzić z tym, że ciebie nie ma.
Pocałował ją w czoło. – Ale już jestem – szepnął wprost do jej ucha. Otarł samotną łzę spływającą po jej policzku. Objął ją  przytulając do siebie mocniej. Oplotła jego szyję ramionami. Czuła jak dłonią delikatnie głaszcze ją po plecach. Wtuliła się w zagłębienie jego szyi.
- Zostaniesz? – szepnęła. – Nie wyjedziesz?
Odsunął ją od siebie lekko i spojrzał jej w oczy. – Zostanę.
Uśmiechnęła się do niego. Serce mu mocniej zabiło gdy zobaczył ten uśmiech. Zbliżył się do jej ust. Odwzajemniła pocałunek. Oboje naprawdę za sobą tęsknili. – Kocham cię – powiedziała, gdy już się od siebie oderwali. 

Monika Brodka – „Znam cię na pamięć”
Łukasz Zagrobelny – „Nieprawda”

wtorek, 25 września 2012

20. Zakład

Wielkimi krokami zbliżamy się do końca tego opowiadania. Jeszcze +/- 4 rozdziały.

„Zakład”
Rozdział 20

Potem nas budzi chłód poranka
I pewność się wynurza z mgły
Że ta dziewczyna śpiąca obok
To znów nie ty, nie ty
Nie ty

Spacerowali ulicami Dublina rozmawiając wesoło. Marek jednak cały czas czuł wyrzuty sumienia i doskonale wiedział, że to jest bezsensu. Bo Meg była jego przyjaciółką, a on nie chciał ranić już więcej ludzi. Gdyby istniała jakakolwiek szansa, że zdoła w końcu się w niej zakochać, to może by brnął w to dalej. Ale jego serce należało do Uli. Mógł temu zaprzeczać i próbować być z kimś innym krzywdząc przy tym i siebie i tą dziewczynę, której znowu zrobi nadzieję. Chyba jednak lepiej byłoby już gdyby był sam.
- Mark? Wszystko okej? – Przeniósł wzrok na swoją dziewczynę. Uśmiechnął się do niej przekonująco.
- Tak, w porządku – potwierdził. Wiedział, że w końcu będzie musiał z nią porozmawiać, ale jeszcze nie teraz. Nie dziś. Westchnął cicho. Po co on w ogóle się na to zgadzał. Meg nie była Ulą i wiedział, że nigdy nie zdoła jej pokochać. – Idziemy do parku? – zaproponował, chcąc zmienić temat.
- Jasne – zgodziła się.
Marek czasami odnajdywał plusy takiej, która była kiedy były akurat zlecenia. Mógł sam zagospodarować sobie czas, częściej trafiały się luźniejsze dni, mógł zawalić sobie jeden dzień robotą jeśli potrzebował jednego czy dwu dni wolnego i nikt nie miał o to do niego pretensji, bo wyrabiał się w terminach. Ale czasem tęsknił za pracą w FD, a raczej za ludźmi, z którymi tam pracował. A szczególnie za Ulą. Coraz częściej miał ochotę wrócić do Warszawy. Źle się czuł oddalony tak bardzo od przyjaciół, rodziny, Uli. Myślał, że będzie łatwiej wytrzymać mu w Dublinie. To miała być ucieczka, ale zmieniła się ona w prawdziwie piekło.

***
Został twój ślad
głęboko tam
twoja muzyka we mnie gra
tam na dnie
został twój ślad
i moja łza
bo świat się pomylił

Musiała przyznać, że miała już serdecznie dość wszystkiego. Święta już minęły, ale ona nadal nie mogła się pozbierać, po tym jak dostała od niego ten list i kamień księżycowy. Już powoli zaczynała układać sobie życie, coraz lepiej wychodziło jej udawanie, że o nim nie myśli. A teraz czuła, że naprawdę go potrzebuje. Już nie miała wątpliwości – naprawdę mu wybaczyła. Potrzebowała tych sześciu miesięcy, żeby mu wybaczyć i uświadomić to sobie. Przytuliła do siebie poduszkę wtulając w nią twarz.
- Wróć – szepnęła.
Zadzwonił jej budzik, więc niechętnie zwlekła się z łóżka i uszykowała do pracy. Jasiek i Beatka mieli jeszcze ferie świąteczne, więc nie budziła ich bladym świtem. Zjadła coś i wyszła z domu. Mróz zaszczypał ją w policzki. Wtuliła twarz w szalik i ruszyła na przystanek autobusowy. Zajęła w busie jakieś wolne miejsce i wbiła wzrok w ośnieżony krajobraz. Zastanawiała się znowu co u Marka. Wczoraj sprawdziła prognozę pogody – u niego również spadł śnieg. Wiedziała, że nie przepadał za taką pogodą i wtedy najchętniej nie wyściubiałby nosa z domu. Uśmiechnęła się smutno. Z jego listu, który od niego dostała nic nie wynikało. Nie wiedziała, czy kogoś ma, czy jest szczęśliwy, nic nie wiedziała. Nawet nie znała jego adresu żeby móc mu odpisać i zapytać o to wszystko. 
W końcu autobus zatrzymał się przed firmą. Przywitała się z panem Władkiem i wymieniła z nim kilka słów o pięknej, chodź mroźnej pogodzie. W końcu mogła zamknąć się w swoim gabinecie, jednak ta samotność wcale nie przynosiła jej ulgi. Westchnęła ciężko przyciskając czoło do drzwi. Czuła, że dłużej nie wytrzyma nie wiedząc co z Markiem, czy jest szczęśliwy, czy może cierpi tak jak ona. Bo jeśli cierpi, to czemu mają oboje się tak katować? Wyszła z gabinetu i pomaszerowała prosto do gabinetu Sebastiana. Postanowiła działać, zanim przemyśli wszystko jeszcze raz i dojdzie do wniosku, że to nie ma sensu. Weszła do gabinetu chłopaka przyjaciółki.
- Cześć Sebastian. Mogę ci zająć chwilę?
- Pewnie. O co chodzi?
Uli już minął żal nie tylko do Marka, ale także do Seby. Zresztą Olszański przyznał, że ten zakład to był durny pomysł. Marek pewnie też by to przyznał, gdyby dała mu to powiedzieć.
- Masz może jakiś kontakt z Markiem?
Sebastian spojrzał na nią zaskoczony. Rozmawiali czasami, a nawet spotykali się po przyjacielsku wraz z Violą, ale nigdy nie poruszali tematu Marka wiedząc, że Ulę on drażni. A teraz ona sama zaczęła rozmowę o nim.
- No mam – przyznał. – Chcesz jego numer?
- Szczerze mówiąc to wolałabym adres.
Sebastian kiwnął głową i nakreślił na żółtej karteczce samoprzylepnej adres zamieszkania Marka. Wręczył kartkę Uli.
-  Mam prośbę… nie mów Markowi, dobrze?
- Okej.
- Dziękuję Seba.

***
Teraz, gdy w ruchomych piaskach tonę
I kiedy cała przeszłość przed oczami
Rozumiem, rozumiem swój błąd,
Lecz cofnąć się nie mam szans
Kiedy ziemia niknie pod nogami
I gdy już wiem, że mogłam wszystko zmienić
Rozumiem, już rozumiem swój błąd,
Lecz za późno już…

Z niecierpliwością, ale i rosnącym niepokojem odliczała dni do weekendu. Nie chciała brać wolnego w tygodniu, więc postanowiła zarezerwować na swoje plany sobotę i niedzielę. Wyjęła z torebki kartkę z adresem Marka.
Czy to na pewno dobry pomysł…?
Wzrokiem napotkała list od niego, który dostała na święta. Tak, to był dobry pomysł. A przynajmniej lepszy od nie zrobienia niczego. Trąciła stopą torbę. Spakowała się na dwa dni. Dłużej nie miała zamiaru zostawać. Niezależnie od tego jak skończy się jej prawdopodobne spotkanie z Markiem ma zamiaru wrócić w niedzielę wieczorem – czy to z nim, czy bez niego. Spojrzała na zegar. Za godzinę powinna być na lotnisku. Wiedziała, że dojazd tam może trochę zająć, więc dźwignęła torbę, pożegnała się z rodziną i wyszła. Przy aucie czekał już na nią Maciek. Zapakował jej torbę do bagażnika, po czym ruszyli.
- Ulka, jesteś pewna?
- Nie Maciej, niczego nie jestem pewna. Ale ja nie potrafię bez niego żyć. Jeśli ułożył sobie życie na nowo to okej, ale jeśli jeszcze jest jakaś szansa to ja muszę spróbować to naprawić.
- To on powinien naprawiać.
- Naprawiłby, gdybym go nie odtrąciła – szepnęła.

Gdy tylko wyszła z budynku lotniska zaatakował ją mróz. Widocznie nie tylko w Warszawie była taka pogoda. Zawiesiła torbę na ramieniu i ruszyła nieznajomymi ulicami. Tyle dobrego, że znała angielski i zawsze mogła spytać się kogoś o drogę. W końcu udało jej się trafić na ulicę, na której według Sebastiana, mieszkał Marek. Stanęła nieopodal bloku i kilka razy sprawdziła jeszcze, czy to na pewno ta ulica. Bała się tego spotkania jak nigdy niczego. Nagle zauważyła wjeżdżający na parking samochód. Wysiadł z niego… przełknęła ślinkę. W pierwszym odruchu chciała natychmiast podejść do niego i działać. Odruch ten stłumiło jednak to, że Marek podszedł do drzwi pasażera i otworzył drzwi jakiejś dziewczynie. Mogłaby się tym nie przejąć stwierdzając, że to po prostu jakaś jego koleżanka, gdyby nie to, że go pocałowała, a on w ogóle nie protestował. Stanęła za ścianą budynku tak, że teraz już na pewno nie mógł jej zauważyć i poznać. Ze łzami w oczach patrzyła jak Marek całuje się z tą kobietą, a potem obejmuje ją i idą w kierunku klatki schodowej. Przełknęła łzy. Nie mogła uwierzyć w to, co właśnie zobaczyła. Chociaż dopuszczała do siebie możliwość, że Marek mógł ułożyć sobie życie z inną kobietą, to nie spodziewała się, że aż tak mogłoby ją zaboleć ten widok.
Teraz w końcu zrozumiała, że gdyby wtedy nie odpychała Marka, to ich historia nie skończyłaby się w ten sposób. Gdyby dała mu wyjaśnić, wyznałby jej miłość i mogliby być razem. A teraz… teraz już było za późno na takie wnioski. Wolałaby wrócić do domu już teraz, zaraz, móc zamknąć się w swoim pokoju i płakać, ale bilet na samolot miała zarezerwowany dopiero na jutro. Udała się do jakiegoś hotelu.

***
Leżał na łóżku wpatrując się w sufit. Wiedział, że musi porozmawiać z Meg, zanim naprawdę zacznie robić sobie nadzieję. Zaczynał gubić się we własnym życiu, nie wiedział co ma ze sobą zrobić. Potrzebował Uli, bez niej w ogóle nie potrafił funkcjonować. Z letargu wyrwał go dzwonek telefonu. Nie miał ochoty odbierać, ale gdy zobaczył, że to Sebastian dzwoni nacisnął zieloną słuchawkę.
- Tak Seba?
- Możesz mi powiedzieć co ty do jasnej cholery wyprawiasz?
- Cóż za miłe przywitanie – zironizował. – O co chodzi?
- Jeszcze się pytasz? Marek… Ula była w Dublinie.
Odruchowo zerwał się z kanapy. – Jak to? Kiedy?
- W weekend. Chciała z tobą porozmawiać. Podałem jej twój adres, przyjechała. A tam zobaczyła ciebie z jakąś panną. Gdy wróciła nie chciała jechać do domu, więc przyszła do mnie i do Violi. Pierwszy raz widziałem żeby ktokolwiek tak płakał.
- Cholera! – zaklął. – Zobaczyła mnie z Meg.
- Z jaką znowu Meg, co ty…
- Seba, muszę kończyć, okej? Potem pogadamy.
Rozłączył się. Chwilę analizował w myślach to co dowiedział się od Sebastiana. Po chwili jednak wyjął telefon i wybrał numer Maggie. – Meg? Spotkajmy się. Musimy porozmawiać.

Michał Bajor – „Co to jest czułość”
Patrycja Markowska – „Świat się pomylił”

poniedziałek, 24 września 2012

19. Zakład


"Zakład"
Rozdział 19

All around me are familiar faces 
Worn out places, worn out faces 
Bright and early for their daily races 
Going nowhere, going nowhere 
Their tears are filling up their glasses 
No expression, no expression 
Hide my head I want to drown my sorrow 
No tomorrow, no tomorrow 
(Wokół mnie same znajome twarze
Zniszczone miejsca, wyniszczone twarze
Gotowi do podjęcia codziennej gonitwy
Zmierzającej do nikąd, zmierzającej do nikąd
Łzami wypełniają własne szklanki
Bez wyrazu, bez wyrazu
Chowam głowę, chcę utopić własny smutek
Bez jutra, bez jutra)

Siedział na tarasie swojej nowej kawalerki. Od kilku dni oglądał się za jakimś innym miejscem do mieszkania, niż hotel. Wiedział, że przez najbliższy czas nie wróci do Warszawy, jeśli w ogóle wróci, więc postanowił już całkowicie rozpocząć nowe życie. Z nową pracą, nowym mieszkaniem, nowymi przyjaciółmi… nową miłością. Co prawda jak na razie udało znaleźć mu się dopiero pracę i mieszkanie, a także poznał kilku nowych ludzi, ale miłość nie przychodziła. Nic dziwnego – wiedział, że kochając Ulę nigdy nie zdoła pokochać kogoś innego. Westchnął cicho wpatrując się w obsypujący Dublin śnieg. Gdy tu przyjechał świeciło słońce, a ludzie chodzili w krótkich rękawkach. Minęło już tyle czasu, ale on nadal nie potrafił poradzić sobie z tą miłością. Utrzymywał kontakt z Sebastianem i z rodzicami. Jednak ani razu nie zapytał o Ulę, chociaż bardzo chciał. Tak… dla zasady. Jeśli zacząłby o niej słuchać to tylko pogłębiłoby jego cierpienie, a naprawdę miał dość. Zastanawiał się często czy ułożyła sobie życie na nowo, czy ma kogoś, czy jest szczęśliwa? Przecież przez kilka miesięcy może zmienić się naprawdę bardzo dużo. Może już o nim zapomniała… Usłyszał dzwonek telefonu.
- Marek Dobrzański, słucham? – odebrał po angielsku. Od czasu jak zaczął pracować jako fotograf wyrobił sobie odruch odbierania telefonu tą właśnie formułką, jeśli ktoś dzwonił z obcego numeru. – Tak? No to bardzo się cieszę. Mhm. Oczywiście. Do widzenia.
Rozłączył się i uśmiechnął lekko sam do siebie. Jakiś czas temu robił zdjęcia do jakiegoś babskiego czasopisma, prezesowi tej firmy spodobała się jego praca i powiedział, że gdyby potrzebował zdjęć to się odezwie. No i właśnie się odezwał.
- To do pracy – mruknął. Nie miał ochoty na wychodzenie na zewnątrz w taką pogodę, ale co zrobić. Zdjęcia zimy bez zimy nie byłyby łatwe do wykonania. Ubrał się ciepło, zgarnął sprzęt i wyszedł na zewnątrz. Gdy tylko znalazł się na ulicy, jego oczy od razu zaatakowały świąteczne ozdoby wywieszone na witrynach sklepów, ludzie targający choinki, dzieciaki szalejące na śniegu. To przypomniało mu, że powinien ogarnąć trochę w mieszkaniu i powoli przygotowywać się do świąt. Miał tu kilku znajomych, którzy tak jak on mieli rodzinę za granicą i nie jechali do nich na święta, więc postanowili spędzić święta wspólnie u niego. Rozmyślał co prawda, czy nie przyjechać do Polski na święta, ale w końcu doszedł do wniosku, że skoro rodzice, tak jak co dwa lata, wyjeżdżają na święta do jakichś znajomych z Włoch, to nie ma sensu wracać tam. Kupi tutaj jakieś upominki dla ludzi z firmy, tak jak zawsze, ale wyda trochę więcej i wyśle to wszystko pocztą na adres FD. Teraz jednak postanowił nie zawracać sobie tym głowy i udać się do ulubionego parku zrobić parę zdjęć, bo od stania w miejscu zaczynało robić mu się zimno. Przywitał się po drodze z kilkoma znajomymi osobami. Nie mógł narzekać – czuł się w Dublinie naprawdę dobrze. Ale nie ukrywał, że wolałby być w Polsce, z Ulą. Wszedł do parku i rozejrzał się. Było naprawdę ładnie na robienie zdjęć.
***
Moje serce
zmienia swój kształt
Większe jest niż ja
Od nagłych wzruszeń pęka już
Pomóc nie mogę mu

Ula wraz z przyjaciółkami stroiła choinkę w firmowym bufecie. Naprawdę dobrze się przy tym bawiły. Każda z nich znalazła chwilę wytchnienia od pracy, żeby spędzić trochę czasu razem i udekorować bufet.
- Dziewczyny. – Głos nagle zabrała Ela. – Rozmawiałam dzisiaj z Anią. Przyszła paczka od Marka, tradycyjnie zrobił prezenty pracownikom. Szczerze mówiąc to myślałam, że przyjedzie.
Ula nic nie odpowiedziała, ale na wzmiankę o Marku zawsze reagowała tak samo. Wmawiała sobie, że już o nim nie pamięta. Ale tak naprawdę to tęskniła i chyba nawet chciałaby, żeby wszedł teraz do bufetu, rzucił wesoło „cześć dziewczyny”, a potem podszedł do niej i skradł jej całusa. Często zastanawiała się co u niego. Czy ma kogoś, czy ułożył sobie życie na nowo… Ona zdołała poukładać sobie świat i żyć w miarę normalnie, ale tęskniła za nim. Ostatni raz widziała go jakieś pół roku temu i pożegnała się z nim tylko zdawkowym „do widzenia”.
- Ulka! Słyszysz? – Głos Ali wyrwał ją z letargu.
- Co? Zamyśliłam się, przepraszam. – Uśmiechnęła się do nich. – O co chodzi?
Ala westchnęła. – Viola wymyśliła żebyśmy wysłali Markowi paczkę.
- No wiem, od tygodnia zbiera pieniądze.
- Tak, a dzisiaj chce wysłać ten upominek. Pytamy, czy chcesz dodać coś na kartce do niego?
Zamyśliła się przez chwilę.
Tak… Że tęsknię i chciałabym, żeby tu był… Że już chyba mu wybaczyłam… Że chyba nadal go kocham.
- Po prostu wesołych świąt – westchnęła. – No, choinka gotowa – dodała chcąc zmienić temat. Podłączyła wtyczkę od lampek do gniazdka. – Fajnie wyszło – stwierdziła zdawkowo. – Pójdę na razie do siebie, potem jeszcze wpadnę.
Wyszła z bufetu. W ostatniej chwili zmieniła zdanie i zamiast do swojego gabinetu powędrowała do łazienki. Odetchnęła ciężko. Kiedy nikt no Marku nie mówił jakoś dawała radę. Udawała, że w ogóle o nim nie myśli. Ale kiedy ktoś o nim wspomniał zawsze tak reagowała. Nie potrafiła za nim nie tęsknić. Nagle do łazienki wparowała Viola.
- Ulka, chodź! Zaraz będzie opłatek! – przypomniała.
- Już idę Viola. – Uśmiechnęła się przekonująco do przyjaciółki i poszła za nią. Nie chciała żeby ktokolwiek wiedział ile to wszystko ją kosztuje. Jak zwykle robiła dobrą minę do złej gry. Weszła z Violettą do sali konferencyjnej, gdzie Krzysztof zaczynał właśnie składać pracownikom życzenia wesołych świąt, rodzinnej atmosfery i oczywiście miłości. Po skończonej przemowie nadszedł czas na opłatek, a później na drobne upominki, które pracownicy zawsze sobie kupowali. To była taka tradycja zapoczątkowana już na początku istnienia firmy. Violetta szybko manewrowała między pracownikami każdemu po kolei wręczając jego prezenty. Ula także po chwili dostała swoje – jeden od Violi a drugi od Marka. Westchnęła niezauważalnie, ale uśmiechnęła się. W pierwszej kolejności otworzyła ten od przyjaciółki. Przez te kilka miesięcy bardzo polubiła się z Violą mimo tego, że różniły się niemal we wszystkim. Dostała od niej ładne, malutkie kolczyki. Bardzo spodobał jej się ten upominek, bo lubiła taką nierzucającą się w oczy, acz ładną biżuterię i Violetta dobrze o tym wiedziała. Chwilę wahała się z otworzeniem prezentu od Marka, aż w końcu postanowiła zrobić to później, gdy będzie sama i gdy w razie czego będzie mogła płakać. Na zakończenie pożegnała się jeszcze z przyjaciółmi i udała się do swojego gabinetu. Wszyscy powoli wychodzili z firmy, ale ona chciała ogarnąć jeszcze trochę przed świętami. Usiadła na kanapie i chwilę obracała torebeczkę z wizerunkiem choinki w dłoniach. W końcu wyjęła jej zawartość. W dłoni trzymała małe pudełeczko, a także jakiś list. Zaskoczyło ją trochę, bo kartka świąteczna była jedna na wszystkich. Otworzyła kopertę i wyjęła kartkę papieru.

Ula
Długo wahałem się z wyborem prezentu dla Ciebie. Aż w końcu wybrałem to… mam nadzieję, że Ci się spodoba.
Jestem ciekaw co u Ciebie. Nie widzieliśmy się bardzo długo.
I wiesz co? Tęsknię za Tobą. Naprawdę bardzo tęsknię. Chciałbym przyjechać do Polski na święta ze względu na Ciebie, ale… No właśnie, zawsze jest jakieś ale. Nie wiem czy nie ułożyłaś sobie życia na nowo. Nie wiem jak zareagowałabyś na moją obecność. W ogóle nie wiedziałbym jak mam się zachować. Poza tym pewnie zgodzisz się, że to by było bezsensu. Obiecywałem, że dam Ci spokój – i obietnicy dotrzymuję.
Mam nadzieję, że jesteś szczęśliwa.
Wesołych świąt.
Marek.

Przełknęła łzy. Chciałaby móc mu powiedzieć, że nie jest szczęśliwa, że tylko udaje… że chciałaby żeby tu był. Że już nie jest taka wściekła jak kiedyś, bo miała naprawdę dużo czasu na przemyślenia. Że wątpi, że nadal ją kocha, ale gdyby jeszcze ten jeden jedyny raz powiedziałby jej, że nadal czuje to samo, to nie wahałaby się dłużej i nie odpychałaby go.
Westchnęła cicho. Sięgnęła po pudełeczko, które także znalazła w torebeczce od niego. Otworzyła je. Zobaczyła kamyk. Obracała go chwilę w dłoniach i wyjęła małą karteczkę, która znajdowała się w puzderku.

Kamień księżycowy. To jest Twój talizman, a raczej Twojego znaku zodiaku.
„Otwiera serce na miłość”.

Nie mogła dłużej powstrzymywać łez. Cały czas powstrzymywała się od płaczu, ale miała już dość. Płakała pierwszy raz od dawna.

***
Last Christmas 
I gave you my heart 
But the very next day 
you gave it away 
This year 
To save me from tears 
I'll give it to someone special 
(W ostatnie święta
oddałem ci serce
Ale nazajutrz
mi je zwróciłaś
W tym roku nie będę płakać
I dam je komuś wyjątkowemu)

Nie pamiętał kiedy ostatni raz gotował więcej niż zwyczajny obiad, ale pamiętał, że zawsze sprawiało mu to frajdę. Tak było i tym razem tym bardziej, że mógł robić to z przyjaciółmi. Chyba mógł nazwać tą czwórkę swoimi przyjaciółmi. Nie był to co prawda Sebastian, ani nikt kogo znał od zawsze, ale i tak polubił tych ludzi. Nie pamiętał także kiedy ostatni raz spędził święta w takiej atmosferze. Co prawda na pewno wolałby spędzać je z Ulą mogąc ją w każdej chwili przytulić i pocałować, ale i tak wolał to co miał teraz od świąt spędzonych na kłótniach z Aleksem i rozmowach o pracy.
- No dobra, to teraz prezenty! – zawołała jedna z kobiet. Zaśmiali się. Maggie zawsze była najbardziej spontaniczna z nich wszystkich i to dzięki niej powstawały najbardziej zabawne sytuacje. Wieczór upływał im bardzo miło. Pewnie każdy z nich wolałby spędzać te święta ze swoją rodziną, ale wszyscy z jakichś powodów nie mogli jechać do rodzin na święta. Po prezentach, śpiewaniu kolęd i jeszcze wielu godzinach rozmów Travis i Sandra położyli się spać, natomiast Marek wraz z Meg stali na balkonie wpatrując się w uśpione miasto. Było już naprawdę późno w nocy.
- Mark? – odezwała się przerywając ciszę.
- Hm? – mruknął zerkając na nią.
- Nigdy o to nie pytałam, ale dlaczego wyjechałeś z Polski?
Westchnął cicho. Nigdy nikomu nie mówił o Uli. Jego przyjaciele z Polski być może wiedzieli co między nimi zaszło, ale tutaj wyjechał chcąc rozpocząć nowe życie. Nie chciał żeby to co się działo w Warszawie ciągnęło się za nim także tu. On o tym pamiętał, ale inni nie musieli wiedzieć, dlaczego nigdy nie umawiał się na randki, dlaczego stronił od imprez, dlaczego czasami wolał posiedzieć w ciszy i spokoju na balkonie niż wyjść gdzieś z przyjaciółmi. Nigdy jednak nie pytali go dlaczego tak jest i to mu odpowiadało. Nie chciał nikomu mówić, że nie umawia się na randki, bo kocha Ulę i nigdy nikogo już nie pokocha. Nie chciał mówić, że nie ma nastroju na imprezy bo woli powspominać, albo wręcz popłakać. To była ta jest strona, o której nikomu nie mówił.
- Po prostu chciałem odciąć się od tamtego życia – wybrnął. – Potrzebowałem odpoczynku, odmiany.
- Nie chcesz wrócić?
- Czasami tak – przyznał. Chciał. Ale zawsze w takich momentach przypominał sobie dlaczego wyjechał i dlaczego nie może wrócić. Miał dać jej spokój… Raz na zawsze. – Prawie cały czas chcę.
- To dlaczego tego nie zrobisz?
Spuścił wzrok.
- Bo komuś obiecałem, że zniknę z jego życia.
- Aha. Czyli kobieta.
Westchnął ciężko. Nie lubił takich rozmów, ale tylko Maggie potrafiła wyciągnąć z niego pewne szczegóły. Ufał jej i ją lubił. Od Sandry wiedział, że Meg chciałaby być z nim bliżej. Nigdy nie dawał jej żadnych sygnałów, że między nimi mogłoby coś być. Lubił ją, szanował i ufał jej, ale nie kochał.
- Kobieta – przytaknął.
- Kochasz ją?
- Maggie… proszę… - Pokręcił głową. Nie umiał o tym rozmawiać. Już same myśli o Uli bolały wystarczająco, nie potrzebował jeszcze rozmowy.
- Czyli tak.
- Meg. Naprawdę nie chcę o tym rozmawiać.
- Okej.
Spojrzał na nią. Była ładna. Miała czarne długie włosy, które czasami splatała w warkocz, acz najładniej wyglądała gdy je rozpuściła. Brązowe oczy podkreślała delikatnym makijażem. Wesołym, łagodnym uśmiechem niemal nieustannie obdarowywała wszystkich naokoło. Była wieczną optymistką i w każdej, nawet najbardziej beznadziej sytuacji, potrafiła znaleźć jakieś plusy. Przy niej nie istniały zmartwienia.. Była naprawdę bardzo dobrą przyjaciółką – musiał to przyznać.
- Nie musimy o tym rozmawiać – zgodziła się. – Ale myślę, że nie powinieneś się zadręczać wspomnieniami, bo wtedy nigdy nie będziesz szczęśliwy.
Kątek oka spojrzał na nią. Była bliżej niż mu się wydawało przed chwilą. Pocałowała go, a on odwzajemnił pocałunek.
***
And I find it kinda funny 
I find it kinda sad 
The dreams in which I'm dying 
Are the best I've ever had 
I find it hard to tell you 
I find it hard to take 
When people run in circles 
It's a very, very mad world mad world 
(To troszkę zabawne
Dostrzegłem coś smutnego
Sny, w których umieram są najlepszymi
Jakie dotąd miałem
Trudno mi to Tobie powiedzieć
Trudno mi się tego podjąć
Kiedy ludzie zataczają kręgi
To jest bardzo, bardzo... szalony świat, szalony świat) 

Stał w kuchni anemicznie mieszając swoją kawę. Zastanawiał się co tak właściwie wczoraj się stało. Ostatnią kobietą, z którą się całował była Ula. A teraz całował się z Maggie, ze swoją przyjaciółką. Odetchnął. Wszystko robiło się coraz bardziej trudne. Nie kochał Meg. Nadal kochał Ulę. Czuł się okropnie z tym wszystkim. Nie wiedział co powinien zrobić teraz z Maggie. Brnąć w to mając nadzieję, że może faktycznie uda mu się ułożyć życie na nowo, z kimś innym? A może lepiej jednak dalej będzie sam i nie będzie próbował? Nim zdążył podjąć jakąkolwiek decyzję do kuchni weszła Maggie. Uśmiechnął się do niej.
- Travis i Sandra już wstali? – zapytał. Jego kawalerka może nie była przystosowana do tego, żeby nocowały w niej cztery osoby, ale jakoś im się to udało.
- Zbierają się – stwierdziła.
- Meg, jeśli chodzi o wczoraj… - Spojrzała na niego pytająco, gdy przerwał. – Możemy spróbować.
Uśmiechnęła się do niego. – Możemy.
- Kawy? – zapytał szybko. Pokiwała głową. Odwrócił się do niej tyłem, żeby móc obsłużyć ekspres. Przymknął oczy,
Cholera… co ja robię…
***
Michael Andrews – „Mad world”
Anita Lipnicka – „A kiedy tęsknię”
Wham – „Last christmas”

niedziela, 23 września 2012

18. Zakład


„Zakład”
Rozdział 18

'Cause there's a side to you that I never knew, never knew, 
All the things you'd say, they were never true, never true, 
And the games you'd play, you would always win, always win
(Bo jest takie oblicze ciebie jakiego nigdy nie znałam, nigdy nie znałam
Wszystko co mi powiedziałeś nigdy nie było szczere, nigdy prawdziwe
A wszystkie te gierki w które ze mną pogrywałeś, zawsze zwyciężałeś, zawsze wygrywałeś)

Ula siedziała w swoim gabinecie wpatrując się w Marka stojącego przed nią. Dłuższą chwilę zastanawiała się co powinna odpowiedzieć na to co przed chwilę się dowiedziała. Wyjeżdża… Przyszedł powiedzieć po prostu „wyjeżdżam”. Nie wiedziała jak miałaby na to zareagować.
- Dokąd?
- Dublin – odparł krótko.
- Na ile?
Wzruszył ramionami. Czuła bijącą od niego obojętność. Z jakiegoś powodu bolało ją to, choć wmawiała sobie, że on już nic dla niej nie znaczy.
- Na jakiś czas – odpowiedział po prostu. – Pomyślałem, że chcesz wiedzieć.
- A kiedy masz samolot?
Spojrzał na zegar wiszący na ścianie. Wskazywał dziesiątą. – Za dwie godziny.
Pokiwała głową. Podniosła się z krzesła i wyszła zza biurka. – I przyszedłeś tylko mi to powiedzieć? – zapytała. Chciała powiedzieć coś innego, jej serce przekonywało żeby powiedziało „zostań, nie wyjeżdżaj”, ale zdrowy rozsądek zabraniał. Marek westchnął cicho, ale pokiwał głową.
- Przyszedłem ci powiedzieć to… i jeszcze się pożegnać.
- Do widzenia – rzuciła szybko. Chciała żeby już wyszedł, bo czuła napływające do oczu łzy. Nie wiedziała czy da radę długo grać obojętną. Kochała go, ale nie umiała wybaczyć. To było trudne. Ale gdy patrzyła na jego beznamiętną, obojętną, chłodną twarz, nie potrafiła uwierzyć, że jeszcze wczoraj ten sam człowiek był u niej i próbował wyznać jej miłość.
- Tak… do zobaczenia.
Wyszedł. Odetchnęła i przełknęła łzy. Już go nie ma. Teraz będzie lepiej. Odkocha się i zapomni o tym rozdziale w swoim życiu. Ułoży sobie życie na nowo, z kimś innym. Z kimś kto naprawdę ją pokocha i nie oszuka. Z kimś wartego jej uczucia. Z kimś przez kogo nie będzie musiała płakać. A o Marku zapomni raz na zawsze. Podeszła do okna. Dobrzański wyszedł z firmy i szybkim krokiem podszedł do swojego samochodu. Kilka sekund patrzyła jeszcze na jego samochód, aż nie zniknął za zakrętem. Westchnęła cicho spuszczając głowę.
Dobra Cieplak. Nie myślisz o nim od… od teraz.
***
Jeszcze raz z tobą być dzisiaj chce 
jeszcze raz dotknąć cię i uwolnić sny 
minęło tyle dni ze nie warto liczyć ich 
jednak wciąż pragnę cię mocno tak 
tamtych dni mi brak 
z tobą chwil mi brak 

Leżał na łóżku w hotelowym pokoju. Wpatrywał się tępo w sufit. Nie czuł się dobrze z tym, że wyjechał, ale musiał to zrobić. Musiał to zrobić, żeby Ula w końcu miała spokój. Długo przygotowywał się do tej rozmowy z nią, do tego żeby udawać obojętnego i niewzruszonego. Musiał zachować spokój i nie prosić jej o wybaczenie i po prostu powiedzieć, że wyjeżdża i się pożegnać. Gdy doleciał do Dublina zajął pokój w hotelu i nie zawracając sobie głowy rozpakowywaniem opadł bezsilnie na łóżku. Już zaczynał za nią tęsknić, chociaż nie widział jej dopiero od kilku godzin. Nie wiedział jak da radę być tu tak długo aż… W sumie to nie wiedział ile tu będzie. Chyba do czasu, aż się nie odkocha. Czyli prawdopodobnie zawsze. Westchnął ciężko. Popełnił naprawdę dużo błędów, ale tylko jeden z nich naprawdę zaważył na jego dalszym życiu. Gdyby nie założył się z Sebastianem, gdyby ten jeden raz pomyślałby o drugim człowieku, a nie tylko o sobie, o tym, że Ula będzie cierpieć gdy dowie się o wszystkim, to może nie zrobiłby tego. Może zaprzyjaźniliby się, a on by się w niej zakochał, zmieniłby się i mogliby być szczęśliwi. Wszystko mogłoby potoczyć się inaczej. Za późno zrozumiał swój błąd. Może chociaż gdyby z nią wtedy nie zerwał… Może przemyślałby wtedy wszystko jeszcze raz i przyznałby się jej do wszystkiego co zrobił. Ula nie była pamiętliwa, może nawet zdołałaby mu wybaczyć. Ale gdy dowiedziała się przez przypadek, to nie mogła uwierzyć mu, że kocha. W końcu z nią zerwał.
Miał ochotę cisnąć czymś w podłogę, zniszczyć coś. Był wściekły sam na siebie. Cierpiał podwójnie – za siebie bo wiedział, że zmarnował swoją szansę na miłość i szczęście, a także za Ulę, gdy pomyślał, że musi przez niego płakać.
Chcąc zająć czymś myśli wysłał Sebastianowi i kilku innym osobom SMS z jego nowym angielskim numerem. Wahał się przez chwilę czy nie wysłać go także Uli, ale stwierdził, że nie. Wyjechał po to, żeby miała spokój, więc musi jej dać ten spokój. Z bólem i łzami w oczach usunął jej numer. Nie znał go na pamięć, a wiedział, że gdyby zostawił go w pamięci telefonu, to prędzej czy później by do niej zadzwonił.
Odłożył telefon na szafkę, chociaż miał ochotę z całej siły rzucić nim w ścianę. Przymknął oczy nie chcąc się rozpłakać.
Dobra Dobrzański. Nie myślisz o niej od… od teraz.
***
While you are away
my heart comes undone
slowly unravels
in a ball of yarn
the devil collects it
with a grin
our love
in a ball of yarn
he'll never return it
(Gdy jesteś daleko
moje serce rozwiązuje się
powoli nawija
na kłębek przędzy
diabeł kolekcjonuje je
z szerokim uśmiechem
naszą miłość
w kłębku przędzy
nigdy jej nie odda)

Myślała o nim. Nie oszukiwała się – kocha go. Kocha i nienawidzi zarazem. Przymknęła oczy. Obiecywała sobie, że zapomni, że nie będzie myśleć, że nie będzie tęsknić, ale było to trudniejsze niż myślała. Tęsknota była naprawdę trudna do zniesienia. Nie mogła pogodzić się z tym, że on jest oddalony od niej o ponad dwa tysiące dwieście kilometrów. Z drugiej strony wiedziała, że gdyby miała drugą szansę na zatrzymanie go to i tak by z niej nie skorzystała. Za bardzo ją skrzywdził żeby mogła go tak po prostu zatrzymać i wybaczyć. To było okropne uczucie – kochać kogoś, ale nie móc z nim być i wybaczyć. Czuła jakby Marek odchodząc zabrał ze sobą jakiś fragment jej serca. Przełknęła łzy. W głowie cały czas obijało się jego beznamiętne „wyjeżdżam”. Gdy zobaczyła go w drzwiach poczuła złość, bo myślała, że znowu będzie błagał o wybaczenie, a tego zrobić nie mogła. Ale gdy usłyszała, że wyjeżdża, poczuła smutek. Już sama nie wiedziała czego tak właściwie chce. Ale na pewno za nim tęskniła. Był tak daleko, a ona… ona chyba chciała być przy nim. Ale to uczucie, tą chęć bycia z nim, zabijała nienawiść i strach. Walczyła sama ze swoimi uczuciami i naprawdę nie wiedziała co czuje. Podparła ręką brodę i wbiła wzrok w przestrzeń przed sobą. Pokręciła głową chcąc wyrzucić z głowy te wszystkie myśli.
Stop Cieplak. Przestań. Odkochujesz się. Nie myślisz o nim.
***
Sam nie wiem, śmiać się czy kląć.
Totalny spadek na dno,
Nadziei zero i nic.
Nie miało boleć aż tak
I łatwo zmienić swój czas,
Wczorajsze jutro na dziś.
Nie biorę prochów na sen,
Dokładnie nie wiem jak jest,
Bo każdy dzień wrasta w noc.

Następnego dnia zaraz po obudzeniu wziął zimny prysznic chcąc spłukać z siebie resztki snu. Czuł się okropnie. Miał nadzieję, że oddalony tak bardzo od Uli zdoła chociaż o niej nie śnić. Ale ona cały czas tkwiła w jego snach. Były to piękne sny, ale zaraz najgorsze koszmary, bo wiedział, że nigdy się nie spełnią. Wyszedł spod prysznica, wytarł się szybko i ubrał. Podszedł do umywalki i spojrzał w lustro wiszące nad nią. Nie widział w swoim odbiciu tego chłopca bez zmartwień, lekkoducha, dzieciaka, nie przejmującego się, że to co zrobi kogoś zaboli. Dojrzał i dorósł, ale w swoich oczach widział smutek, beznadzieję, desperację i rozpacz. Przycisnął czoło do chłodnej szyby i przymknął oczy. Teraz, gdy był tak bardzo od niej oddalony, było jeszcze trudniej. Ale przecież o to chodziło – żeby być jak najdalej od niej, żeby dać jej spokój.
Wiedział, że to będzie bolało.
- Ale, do jasnej cholery, czemu musi boleć aż tak? – zapytał sam siebie, zaciskając powieki nie chcąc wypuścić łez. Odetchnął głęboko kilka razy uspokajając się. Wyszedł z łazienki i podszedł do okna. Spojrzał na Dublin. Nie miał w zwyczaju zachwycać się architekturą krajobrazu, ale chciał zająć czymś myśli. Usłyszał dzwonek telefonu. W pierwszej chwili chciał od razu porwać telefon żeby sprawdzić, czy to nie Ula, ale uświadomił sobie, że nie zna jego nowego numeru. Mimo to jednak odebrał.
- Tak? Cześć Seba. A jak ma być? Żyję jak słyszysz.
Chociaż lepszym określeniem byłoby egzystuję.
- Sebastian… proszę cię, nie mów mi o niej. Już wystarczy, że mam ochotę wsiąść w pierwszy lepszy samolot i przylecieć do Warszawy tylko po to żeby ją zobaczyć. Tak, tęsknię za nią. Ale nie rozmawiajmy o Uli, bo to jest temat, który od wczoraj nie opuszcza mojej głowy i jestem już tym zmęczony – stwierdził. Był wykończony tym wszystkim, tym jak się czuł, tą tęsknotą. – Praca… zawsze to temat lepszy niż Ulka – stwierdził cicho. – Ja? Wiesz, nie bardzo się zastanawiałem, ale myślę, że wrócę do fotografii. Nie, do żadnych gazet, Seba, nie mam siły na żadnego korporacje. Po prostu robienie zdjęć na zamówienie. Ale to temat do przemyślenia. Nawet nie wiem ile tu zostanę i czy jest sens od razu szukać sobie robotę. Dobra, to cześć. Pozdrów Violę. A, Seba! Mam prośbę… Nie mów Uli, że masz ze mną kontakt. Nie będzie o to prosiła, uwierz… Na pewno. – Westchnął ciężko. – Dobra, jak będzie prosiła o mój numer albo adres, co się nie stanie, to wtedy jej podaj. No to pa.
Rozłączył się. Ta rozmowa go zmęczyła. Domyślał się, że Seba zadzwoni do niego jak najszybciej, ale nie sądził, że będzie to tak męczące. Wcisnął telefon do kieszeni spodni, założył buty, zamknął pokój na klucz i wyszedł z hotelu. Musiał zaczerpnąć powietrza, przejść się, pomyśleć spokojnie co dalej. Wszedł do jakiegoś parku, który napotkał podczas zwiedzania miasta. Usiadł na ławce nad stawem i z lekkim uśmiechem patrzył na parę karmiącą kaczki. Dziewczyna śmiała się, a jej partner wtórował jej. Przypominali mu jego i Ulę. Też karmili kaczki. Ula była szczęśliwa, a on… Pokręcił głową odwracając wzrok. Spojrzał na młode małżeństwo z dzieckiem. Pomyślał, że on i Ula mogliby kiedyś być takim małżeństwem, gdyby nie to, że popełnił ten największy w całym swoim życiu błąd. Wbił wzrok w staw. Westchnął cicho. Tęsknił za nią. Zastanawiał się, co ona teraz czuje… płacze? Tęskni za nim? A może cieszy się, że w końcu dał jej święty spokój? Każda z tych myśli sprawiała mu ból. Nie mógł znieść tego, że teraz przez niego płacze. Ale jeśli jest usatysfakcjonowana tym, że go nie ma, to też sprawiało mu ból. Ale miał nadzieję, że czuje się lepiej gdy go tam nie ma. Przecież właśnie po to wyjeżdżał, a nie żeby przysporzyć jej jeszcze więcej cierpienia. Miał nadzieję, że się udało. Otworzył plecak, który wziął ze sobą i wygrzebał z niego futerał z aparatem fotograficznym. Włączył sprzęt i zrobił kilka zdjęć. Później zobaczy jak wyszły, ale na komputerze. Schował lustrzankę na jej miejsce i podniósł się z ławki. Ruszył na dalszy spacer.

Adele – „Set fire to the rain”
Shout – „Zabijasz mnie”
Bjork – „Unravel”
Jacek Skubikowski – „Było nas dwoje”