czwartek, 19 lipca 2012

Miniaturka


Rozdział zakładu nadal męczę (choć idzie już nieco lepiej) i postaram się go w najbliższym czasie dodać, a teraz wrzucam miniaturkę ;)

„Lepiej późno niż wcale”

Ulę obudziło krzątanie się po mieszkaniu. Westchnęła ciężko i przekręciła się na plecy. Kolejny dzień, kolejny miesiąc bez niego. Doskonale pamiętała dzień jego ślubu. Nie była na nim, ani nawet nie oglądała w telewizji. Pamiętała jednak jak w domu płakała w poduszkę nie potrafiąc się pogodzić z tym, że on już nigdy nie będzie dla niej. Chcąc odciąć się od wspomnień i cierpienia wyjechała do Londynu. Jednak to tylko pogorszyło sytuację. Tęskniła za rodziną, za przyjaciółmi… za nim. Gdyby tylko dała mu wytłumaczyć, gdyby pozwoliła mu przeprosić, gdyby wybaczyła, to teraz zapewne obudziłaby się wtulona w jego tors. Jednak uniosła się dumą. Nie pomyślała, że on w końcu odpuści, uwierzy, że ona nie chce go znać i odejdzie, da spokój… wróci do Pauliny. Powstrzymała łzy po czym wyszła z sypialni. W końcu musiała iść do pracy.
- Hi Agnes – rzuciła do pięcioletniej dziewczynki bawiącej się na dywanie. Mała była córeczką jej przyjaciółki Emily, którą poznała po przyjeździe do Anglii. Po jakimś czasie Emily rozwiodła się z mężem i wtedy Ula wprowadziła się do niej żeby wesprzeć przyjaciółkę i tak jakoś już zostało, że mieszkała z nią. – Gdzie jest mama?
- W łazience – odparła dziewczynka.
Ula kiwnęła głową i udała się do łazienki. Zrobiła śniadanie, które zjadła dosyć szybko. Agnes i Emily musiały zjeść już wcześniej, bo w zlewozmywaku stały talerze, więc im nic nie robiła. Jej przyjaciółka po chwili opuściła łazienkę dając wejść tam Uli. Uszykowała się do pracy i wyszła.
- Emily, na którą masz do pracy? – zapytała szukając w szafce swoich czółenek.
- Matt dał mi dzisiaj wolne, wczoraj wróciłam koło piątej.
- To co ty już robisz na nogach? Trzy godziny snu?
- Muszę odprowadzić Agnes do przedszkola.
- Ja ją odprowadzę, a ty pośpij jeszcze.
- Dzięki Ula. Jesteś wielka. – Uśmiechnęła się do przyjaciółki. Ula odwzajemniła uśmiech. Ubrała pięciolatkę w jej kurteczkę i wyszła z nią z domu. Szybko odprowadziła ją do przedszkola i wsiadła do autobusu, który akurat przyjechał, modląc się żeby zdążyć na czas do pracy. Jej szef, Martin, chociaż tego, że był miły to także wymagający i nie tolerujący spóźnień. Odetchnęła z ulgą gdy wsiadła do windy. Było jeszcze przed dziewiątą. Z recepcji wzięła listy i udała się do gabinetu szefa. Zapukała.
- Dzień dobry Martin – rzuciła gdy zamknęła już za sobą drzwi. – Przyniosłam twoje listy. Co dzisiaj do zrobienia? Jakieś zadania bojowe?
- Widzę, że jesteś w formie – zaśmiał się. – Zadanie bojowe masz, jedno. Przyjeżdża do nas dzisiaj kontrahent z Polski. Wiesz, że ja po polsku, to co najwyżej mogę się przywitać, chociaż i tak nieźle kaleczę.
- Rozumiem, że mam robić za tłumacza. Nie ma sprawy. A co to za kontrahent?
- Niejaki Dobrzański – odparł nieco kalecząc nazwisko. Ula przełknęła ślinkę i  chwilę wpatrywała się w Colesa otępiałym wyrazem twarzy. – Ula? Wszystko dobrze? – zapytał. Już jakiś czas temu opanował wymowę jej imienia, jednak nieco je kaleczył i wypowiadał z angielskim akcentem.
- Tak, wszystko gra – odparła gdy już otrząsnęła się. – Ale Marek, czy Krzysztof?
- Znasz ich?
- Obu, ale przyznam szczerze, wolałabym rozmawiać z Krzysztofem.
- To nie wiem czy cię pocieszę, czy nie, ale przyjeżdżają oboje.
Ula pokiwała głową. – No trudno. Kontrahent jest kontrahent a to, że osobiście zalazł mi za skórę nie ma tu nic do rzeczy. Kiedy przyjadą?
- Ich samolot właśnie wylądował. Koło dziesiątej powinni być.
Pokiwała głową. – W takim razie czekamy. A w tym czasie trochę jeszcze popracuję.
Wyszła z gabinetu Martina i zasiadła za swoim biurkiem. Chciała pracować jednak wpatrywała się tylko tępo w komputer. Przecież Marek… nie mogą się spotkać, miała zamiar unikać go już zawsze i wszędzie. A teraz będą współpracować? Nie, to na pewno tylko jakiś zły sen, z którego zaraz się obudzi. Nie budziła się jednak, a wskazówki zegara nieuchronnie zbliżały się w kierunku dziesiątki. Usłyszała jego głos na piętrze. Wszędzie by go rozpoznała. Niski, przyprawiający o dreszcze tembr głosu. Westchnęła cicho.
Dobra Cieplak. Dasz radę. Przywitasz się i będziesz zachowywała się jak najbardziej profesjonalnie. Za to ci płacą.
Podniosła się z krzesła i wyszła z sekretariatu. Uśmiechała się uprzejmie, jej serce łomotało jak szalone, ale za wszelką cenę starała się nie okazać jak bardzo się denerwuje.
- Dzień dobry panie Krzysztofie. – Uścisnęła dłoń ze starszym mężczyzną. Po chwili jej wzrok powędrował na zaskoczonego jej widokiem Marka. Nic się nie zmienił przez te osiem miesięcy. Nadal był tak samo uwodzicielsko przystojny. – Witaj Marek.
- Ula, miło cię widzieć.
Uśmiechnęła się lekko, jednak nic na to nie odpowiedziała. Zaprosiła ich dalej i zaprowadziła do gabinetu Martina. Przedstawiła ich sobie. Spotkanie przebiegało w czysto służbowej atmosferze. Ula tłumaczyła z polskiego na angielski i odwrotnie, co jakiś czas również dorzucając swoje dwa grosze. Udawała, że nie widzi spojrzeń posyłanych jej przez Marka.
- To naprawdę dobry kontrakt – stwierdził Krzysztof po przeanalizowaniu go wspólnie z synem. Ula oczywiście zaraz przetłumaczyła te słowa swojemu szefowi. – Jesteśmy skłonni podpisać go nawet teraz.
- To wspaniale. – Ucieszył się Martin. Bez dalszych przeszkód złożyli swoje podpisy na kartkach papieru. Pożegnali się.
Ula odprowadziła ich na dół. Krzysztof wsiadł do czekającego już pojazdu, ale Marek nie miał takiego zamiaru.
- Chciałeś coś?
- Porozmawiać – odparł po prostu. – Nieopodal widziałem park. Może się przejdziemy?
- Marek… Czy ty widzisz w tym jakikolwiek sens? Jesteś z Pauliną. Rozumiem, że chcesz rozmawiać o intrydze. Marek… - Postanowiła być z nim szczera. Może dopiero wtedy uwolni się i uda jej się zapomnieć? – Każdego dnia żałuję, rozumiesz? Każdego dnia, w każdej sekundzie żałuję, że nie dałam ci wyjaśnić, przeprosić, że ci nie wybaczyłam. Może wtedy potoczyłoby się to inaczej. Może nie wróciłbyś do Pauliny, nie wiem. Ale jest jak jest i nie ma sensu tego zmieniać. Ja mam swoje życie, ty masz swoje. Więc… zostawmy to. Do zobaczenia.
Odwróciła się na pięcie i wróciła do firmy. Dopiero gdy znalazła się w windzie pozwoliła sobie na chwilę słabości. Otworzyła się przed nim chociaż wiedziała, że powinna raczej uciekać gdzie pieprz rośnie, gdy Marek tylko zaproponował jej spacer i rozmowę. Szybko weszła do łazienki żeby ktokolwiek nie zauważył, że płacze. Uspokoiła się, poprawiła makijaż i wyszła z łazienki z przekonującym uśmiechem mówiącym: Wszystko jest doskonale. Jestem szczęśliwa. I nie potrzebuję faceta. Stała się mistrzynią w udawaniu, że nic się nie dzieje. To wszystko to była jedna wielka gra pozorów, ale tak było prościej. Przynajmniej chroniło ją to przed zranieniem. Nagle usłyszała dzwonek telefonu?
- Halo, Emily? Jasne. A o której? Dobra, odbiorę ją. Robert? Emily, rozwiedliście się niedawno… Dobrze. Ale proszę cię. Wiem, że go kochasz, ale nie rób nic głupiego. Już wystarczy, że ja robię wszystko nie tak. Nie ważne. Opowiem ci w domu. Bye.
Rozłączyła się i wbiła wzrok w biurko. Westchnęła ciężko i postanowiła zabrać się za pracę żeby nie myśleć o Marku. Niestety nie było jej to dane, bo po chwili on stanął w progu sekretariatu.
- Ula.
- Marek? Co tu robisz?
- Naprawdę powinniśmy porozmawiać.
- Nie dasz za wygraną, prawda? – Pokręcił głową. – No dobrze. W takim razie spotkajmy się w parku obok firmy, tam gdzie proponowałeś. Teraz nie mogę wyrwać się z pracy, ale dzisiaj kończę o piętnastej.
- Dziękuję.
~*~
W końcu nadeszła godzina spotkania. Ula denerwowała się tą rozmową, nie wiedziała co może od Marka usłyszeć. Spacerowała nieopodal wejścia do parku. Marek po chwili do niej dołączył i weszli.
- O czym chciałeś rozmawiać? – zapytała, gdy cisza stawała się zbyt przytłaczająca.
- O nas Ulka.
- Marek, zrozum w końcu. Nas nie ma i nigdy nie będzie.
Spuścił wzrok. On także każdego dnia żałował, że nie spróbował ostatni raz. Że nie pojechał do niej żeby prosić o wybaczenie. Może gdyby jeszcze jeden raz pojechał, to może by mu wybaczyła. Ale on poddał się, chciał dać jej spokój, ale skazał przez to ich oboje na cierpienie. Chciał to wszystko naprawić. Nie wiedział tylko czy to jest jeszcze możliwe.
- Ulka, ja wiem, że cię zraniłem, ale…
- To już nawet nie chodzi o to – przerwała mu. – Za dużo się wydarzyło. Oboje się zmieniliśmy. Ja nie jestem teraz taka łatwowierna i naiwna, przestałam ulegać porywom serca, nie zakochuję się, stąpam twardo po ziemi, przestałam być romantyczką. Powiedzmy, że faktycznie mnie kochasz. Ale Marek. Kochasz tą Ulę, którą poznałeś. Tamtą naiwną, niewinną, trochę dziecinną i zdecydowanie romantyczną. Już taka nie jestem.
- Ula. Nadal taka jesteś. Tylko po prostu nie chcesz taka być. To twoja maska, wiesz o tym doskonale.
Pokręciła głową. – Nawet jeśli masz rację… to, to nie ma sensu. Masz żonę.
- Nie mam – zaprzeczył. Zamrugała kilka razy zaskoczona.
- Jak to?
- Nie wziąłem wtedy ślubu. Bałem się po raz kolejny do ciebie przyjechać i prosić cię o wybaczenie, tym bardziej po tym jak wróciłem do Pauliny.  Za pierwszym razem ślub został odwołany. Za drugim razem powiedziałem w ostatniej chwili „nie”. Wiesz dlaczego? – Pokręciła głową wpatrując się w niego zaskoczona. – Gdy ksiądz zadał pytanie czy ktoś zna jakikolwiek powód, dla którego to małżeństwo miałoby nie dojść do skutku spojrzałem z nadzieją, że ktoś się odezwie. Nic takiego się nie stało. Potem słuchałem słów mszy… i w pewnym momencie dotarło do mnie, że nie myślę o Paulinie. Cały czas myślałem o tobie Ula. I wtedy zrozumiałem, że jedyną osobą, z którą kiedykolwiek mógłbym stanąć przed ołtarzem jesteś właśnie ty. Dlatego nie wziąłem ślubu z Pauliną.
Wpatrywali się w siebie Marek z nadzieją, Ula z niedowierzaniem. Nagle usłyszała alarm w telefonie. Alarm, przypominający jej, że za dziesięć minut powinna odebrać córkę Emily z przedszkola.
- Kurde blaszka – zaklęła. – Muszę iść.
- Coś się stało?
- Nie nic – odparła. – Ale naprawdę się spieszę.
- Podwieźć cię?
- Przyjechaliście samochodem?
- Nie, ale ojciec ma w Anglii znajomego, pożyczył nam auto.
- Nie, nie będę robić ci kłopotu…
- Wsiadaj – rzucił otwierając drzwi od samochodu. Przeanalizowała wszystkie za i przeciw. Autobus będzie miała za pięć minut. W życiu wtedy nie zdąży do szesnastej odebrać Agnes. W końcu wsiadła do jego samochodu. – To gdzie jedziemy?
- Na High Street – odparła zapinając pas. Marek w Londynie był nie pierwszy raz, więc wiedział co to za ulica. Odpalił silnik i ruszyli.
- A co tam jest?
- Przedszkole – odparła po chwili. Marek zamrugał kilka razy. Po chwili jednak stwierdził, że niemożliwe jest żeby Ula miała dziecko w wieku przedszkolnym. Pamiętałby o takim fakcie, a w ciągu ośmiu miesięcy, się nie dorobiła na pewno. Po chwili dojechali na odpowiednią ulicę. Ula pokierowała go tak żeby zaparkował pod samym budynkiem, po czym wysiadła. Marek oparł się o zagłówek. Ta rozmowa już tak dobrze szła, już może byłoby dobrze… ale musiało akurat jej coś wypaść. Westchnął ciężko. Po chwili wróciła Ula prowadząc za rączkę jakąś dziewczynkę radośnie rozprawiającą po angielsku. Wsiadły do samochodu. – To Agnes, córeczka mojej przyjaciółki, u której mieszkam – wyjaśniła Markowi.
- Gdzie was zawieźć?
- Mieszkamy niedaleko, jedź kawałek prosto powiem ci jak będziesz miał się zatrzymać.
Kiwnął głową i odpalił silnik. – Ula, a… dokończymy naszą rozmowę?
- Poczekaj. – Wyjęła telefon z kieszeni i zadzwoniła do Emily. Przyjaciółka po chwili odebrała. –Hi Emily. Jesteś już w domu? Właśnie odebrałam Agnes i zaraz będziemy. A kiedy wrócisz? No bo ja muszę wyjść, a przecież Agnes samej nie zostawię. Dobra wiesz co? Coś wymyślę. Zajmę się nią, spokojnie. Potem mi opowiesz o spotkaniu. Pa. – Rozłączyła się. – Muszę zająć się małą, ale… możesz wejść do środka. Tam porozmawiamy.
Zgodził się, więc udali się we trójkę do mieszkania. Agnes poszła do swojego pokoju, a ona z Markiem usiedli w salonie.
- Napijesz się czegoś?
- Kawy.
Kiwnęła głową i powędrowała do kuchni. Przygotowała im napoje i po chwili wróciła do salonu.
- Ula, w parku już powiedziałem ci, że nie wziąłem ślubu z Paulą i dlaczego. Tą intrygę ci już wyjaśniałem wcześniej, chociaż nie bardzo chciałaś słuchać. Naprawdę nie wiem co jeszcze mogę powiedzieć żebyś mi wybaczyła.
- Marek, ja wybaczyłam ci już dawno temu. Bałam się tylko, że znowu mnie okłamiesz i dlatego wolałam unieść się dumą. Gdy wróciłeś do Pauliny cierpiałam, ale w ogóle się na ten temat nie zająknęłam. Stwierdziłam, że będzie lepiej jeśli oboje o sobie zapomnimy i zaczniemy nowe życie.
Pokiwał głową spuszczając wzrok. Kochał ją, ale nie wiedział jak ma ją przekonać, że jest szczery.
- A może moglibyśmy spróbować jeszcze raz?
- Marek, ja mam swoje życie, ty masz swoje. Czy naprawdę  nie możemy tego zostawić tak jak jest?
- Pewnie, że możemy – potwierdził smutno. – Ale proszę, zastanów się. Ja wylatuję z ojcem w poniedziałek o jedenastej, musimy załatwić tu jeszcze parę spraw. Zastanowisz się do tego czasu? – Pokiwała głową. – Dobrze. To ja już pójdę.
Odprowadziła go do drzwi. Gdy wyszedł już z mieszkania odetchnęła ciężko. Nie wiedziała co ma robić. Bo z jednej strony chciała mu wybaczyć i w końcu być szczęśliwa… Ale poukładała sobie życie, ma przyjaciół, pracę, zadomowiła się… i teraz ma sobie to wszystko wywracać do góry nogami, bo spotkała Marka? Nie wiedziała co powinna zrobić. Postanowiła poradzić się Emily gdy już wróci. Poszła do pokoju, gdzie Agnes bawiła się kolorowankami.
- Co robisz mała? – zagadnęła siadając obok jej na kanapie.
- Koloruję. Kiedy przyjdzie mama?
- Zaraz pewnie przyjdzie. – Jakby na potwierdzenie jej słów drzwi od mieszkania otworzyły się, a do środka weszła Emily. Uśmiechnęła się do Uli, przywitała się z córką, po czym usiadła na kanapie. – Coś się stało Emily? – zapytała Ula widząc, że uśmiech kobiety jest dość wymuszony.
- Spotkałam się z Robertem.
- Wiem, mówiłaś przez telefon. I co?
- Chciał do nas wrócić. Ale ja sama nie wiem, czy chcę… nie ważne. – Uśmiechnęła się do Uli. – Jak w pracy?
Wzruszyła ramionami. – Spotkałam Marka. Porozmawialiśmy… i zapytał się, czy spróbujemy od nowa. Mam do poniedziałku podjąć decyzję, a kompletnie nie wiem czy chcę. Ułożyłam sobie życie, a on teraz tu przyjechał…
Opowiedziała Emily o rozmowie z Markiem. Nie wiedziała co mam myśleć o tym co jej powiedział. Kochała go nadal i cały czas było jej trudno pogodzić się z tym, że on ma żonę i, że nigdy więcej pewnie go nie zobaczy, a teraz gdy okazało się, że ma szansę… to się boi. Porozmawiali szczerze i otworzyli się na siebie, powiedzieli sobie co czują… ale Ula mimo to nadal się bała zaufać.

TYDZIEŃ PÓŹNIEJ

Obudziła się tak jak zawsze z samego rana. Usłyszała trzask zamykanych drzwi, co świadczyło o tym, że Emily wyszła już z Agnes. Westchnęła ciężko patrząc na kalendarz. Dzisiaj Marek miał wracać do Polski. Przez tydzień, przez całe siedem dni nie odezwał się ani razu. Rozumiała to. Dał jej czas na zastanowienie się i tego się trzymał. Jeśli chciała go zobaczyć, to powinna sama do niego zadzwonić i poprosić o spotkanie. Mimo, że minął już tydzień ona nadal nie wiedziała czego chce. Miała jeszcze tylko kilka godzin na zastanowienie. Wygramoliła się z łóżka. W kuchni znalazła śniadanie, które musiała przygotować jej Emily. Uśmiechnęła się lekko. Usiadła na kanapie, włączyła telewizor i zabrała się za jedzenie kanapek. Gdy zjadła już śniadanie udała się do łazienki. Wzięła szybki prysznic, umalowała się i, pamiętając, że mają dzisiaj spotkanie z ich dostawcą materiałów, ubrała się bardziej oficjalnie. Wzięła torebkę i wyszła, zamykając mieszkanie na klucz. Starała się wyrzucić ze swoich myśli Dobrzańskiego, ale nie wychodziło jej to zupełnie. Myśli o nim towarzyszyły jej przez całą jazdę autobusem do siedziby firmy, a potem także gdy przemierzała biurowy korytarz. Zapukała do gabinetu Martina.
- Hi Martin – rzuciła. – Twoje listy. O której mamy spotkanie?
- O wpół do jedenastej.  – odparł. Kiwnęła głową i wyszła z gabinetu szefa.
Praca czy miłość? Marek miał podobny dylemat. Nie wziął ślubu z Paulą, wybrał mnie… chociaż trochę za późno zdecydował się o tym porozmawiać. Muszę podjąć jakąś decyzję. Tylko jaką…
Wskazówki zegara wiszącego w sekretariacie poruszały się nieubłaganie. Siedziała jak na szpilkach starając się zdecydować co jest dla niej ważniejsze. Jej serce już dawno podjęło tą decyzję, teraz tylko musiała przyjąć ją do wiadomości. Gdy wybiła godzina dziewiąta dziesiąta udała się znowu do gabinetu szefa.
- Martin, mam prośbę. Mogłabym wyjść teraz z pracy?
- Ula, za pół godziny mamy spotkanie, nie możesz wyjść jak skończymy?
- Ale to naprawdę ważne Martin, proszę.
Spojrzała na niego błagalnie. Domyślała się, że Marek pewnie czeka już w kolejce na odprawę. W końcu zawsze przychodziło się wcześniej żeby zdążyć.
- Co może być aż takiego ważnego żebyś uciekała mi akurat przed spotkaniem?
- To naprawdę bardzo ważne. Proszę cię. Tylko ten jeden raz.
- No dobrze – zgodził się niechętnie. – Idź i załatw to co masz załatwić.
- Dzięki. – Uśmiechnęła się do szefa i wyszła z jego gabinetu. Teraz musiała już tylko zdążyć na lotnisko zanim Mark przejdzie przez odprawę. Porwała torebkę i szybko wydostała się z gmachu biurowca. Wsiadła do taksówki. – Na lotnisko.
Taksówkarz ruszył, a ona niespokojnie zerkała na zegarek. Było już kilka minut po dziesiątej. Zaczynała żałować, że nie zdecydowała się wcześniej na rozmowę z Markiem. Spotkałaby się z nim w parku i porozmawialiby szczerze. Nie musiałaby się tak spieszyć i ryzykować, że nie zdąży, że wyleci, odejdzie… a ona zostanie. Wcisnęła taksówkarzowi banknot i wyszła z taksówki. Ruszyła szybko w kierunku budynku lotniska, a potem do odprawy. Zaczęła się rozglądać po ludziach w kolejce. Po chwili zobaczyła Marka i jego ojca. Byli pierwsi w kolejce.
- Marek! – zawołała z nadzieją, że ją usłyszy. Podbiegła do niego szybko.
- Ula? Co ty tu robisz? – zdziwił się.
- Możemy porozmawiać? – poprosiła. – Proszę.
Patrzył to na ojca, to na Ulę. W końcu odezwał się. – Tato, ty idź, ja polecę jutro. – Odetchnęła z ulgą i dopiero zorientowała się, że trzyma jego rękę jakby chciała go zatrzymać siłą. Puściła go. Krzysztof poszedł dalej, a Marek wyszedł z kolejki wpuszczając następnych pasażerów. Wyszli przed lotnisko, a Ula od razu przytuliła go do siebie. Zaskoczony odwzajemnił uścisk.
- Przepraszam – odezwała się nadal w niego wtulona.
- Za co?
- Że tak długo podejmowałam decyzję, czy chcę spróbować jeszcze raz.
- A chcesz?
Odsunęła się do niego nieco i spojrzała mu w oczy. – Chcę. Kocham cię Marek.
Uśmiechnął się. – Ja ciebie też kocham.

3 komentarze:

  1. Marcia.
    Jaka piękna historia! Marek po raz drugi odwołuje ślub, a raczej niemal ucieka sprzed ołtarza. Ciekawa jestem jak Paulina na to zareagowała. Szkoda, że nie napisałaś o jej odczuciach. Jednak z drugiej strony to dobrze, że skupiłaś się na Uli i Marku.
    Ula jast taka typowa. Najpierw zapiekła w żalu i uparta, a potem żałująca, że jednak nie potrafiła mu powiedzieć, że wybaczyła i kocha nadal. Świetne zakończenie. Przecież nie może być innej możliwości niż ta, że muszą być razem, prawda?
    Bardzo mi się podobała ta mini. Liczę jednak na kolejny rozdział opowiadania. Mam nadzieję, że dodasz niedługo. Trzymam kciuki za Twoją wenę.
    A u mnie nowy rozdział, na który Cię zapraszam. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Przepiękne! Naprawdę przepiękne! :)
    Urocze, romantyczne, optymistyczne.
    Bardzo się cieszę, że trafili na siebie, doszli do porozumienia i są razem. Cudowne!!!!! :)

    Shabii.

    OdpowiedzUsuń
  3. Gosiu
    Nie pomyślałam żeby opisać co na to wszystko Paulina. Można jedynie się domyśleć, że zadowolona nie była ;) Miniaturka w sumie wypadła całkiem spontanicznie - pisałam sobie coś z nudów, aż w końcu napisałam i wyszło to, tym bardziej cieszę się, że komuś się to podoba, bo na początku w ogóle nie miało to powstać. Kompletny spontan ;)
    Moja wena dziękuje za trzymanie kciuków, ale stwierdza, że mimo to nie pomoże napisać mi "Zakładu" niestety. Pisze się powoli, ciągle coś tam dopisuję, ale fatalnie idzie. Kompletna niemoc twórcza jeśli chodzi o to opowiadanie. Chyba straciłam do niego serce.

    Shabii
    Dziękuję bardzo :* Nie mogłoby być inaczej. Tak jak i Ty, uwielbiam happy endy i nie wyobrażam sobie żeby ich historia nie mogłaby się skończyć źle. Oni po prostu muszą być razem :)

    OdpowiedzUsuń