Rozdział zakładu nadal męczę (choć idzie już nieco lepiej) i postaram się go w najbliższym czasie dodać, a teraz wrzucam miniaturkę ;)
„Lepiej późno niż
wcale”
Ulę obudziło krzątanie się po mieszkaniu. Westchnęła
ciężko i przekręciła się na plecy. Kolejny dzień, kolejny miesiąc bez niego.
Doskonale pamiętała dzień jego ślubu. Nie była na nim, ani nawet nie oglądała w
telewizji. Pamiętała jednak jak w domu płakała w poduszkę nie potrafiąc się
pogodzić z tym, że on już nigdy nie będzie dla niej. Chcąc odciąć się od
wspomnień i cierpienia wyjechała do Londynu. Jednak to tylko pogorszyło
sytuację. Tęskniła za rodziną, za przyjaciółmi… za nim. Gdyby tylko dała mu
wytłumaczyć, gdyby pozwoliła mu przeprosić, gdyby wybaczyła, to teraz zapewne
obudziłaby się wtulona w jego tors. Jednak uniosła się dumą. Nie pomyślała, że
on w końcu odpuści, uwierzy, że ona nie chce go znać i odejdzie, da spokój…
wróci do Pauliny. Powstrzymała łzy po czym wyszła z sypialni. W końcu musiała
iść do pracy.
- Hi Agnes – rzuciła do pięcioletniej dziewczynki
bawiącej się na dywanie. Mała była córeczką jej przyjaciółki Emily, którą
poznała po przyjeździe do Anglii. Po jakimś czasie Emily rozwiodła się z mężem
i wtedy Ula wprowadziła się do niej żeby wesprzeć przyjaciółkę i tak jakoś już
zostało, że mieszkała z nią. – Gdzie jest mama?
- W łazience – odparła dziewczynka.
Ula kiwnęła głową i udała się do łazienki. Zrobiła
śniadanie, które zjadła dosyć szybko. Agnes i Emily musiały zjeść już
wcześniej, bo w zlewozmywaku stały talerze, więc im nic nie robiła. Jej
przyjaciółka po chwili opuściła łazienkę dając wejść tam Uli. Uszykowała się do
pracy i wyszła.
- Emily, na którą masz do pracy? – zapytała szukając w
szafce swoich czółenek.
- Matt dał mi dzisiaj wolne, wczoraj wróciłam koło
piątej.
- To co ty już robisz na nogach? Trzy godziny snu?
- Muszę odprowadzić Agnes do przedszkola.
- Ja ją odprowadzę, a ty pośpij jeszcze.
- Dzięki Ula. Jesteś wielka. – Uśmiechnęła się do
przyjaciółki. Ula odwzajemniła uśmiech. Ubrała pięciolatkę w jej kurteczkę i
wyszła z nią z domu. Szybko odprowadziła ją do przedszkola i wsiadła do
autobusu, który akurat przyjechał, modląc się żeby zdążyć na czas do pracy. Jej
szef, Martin, chociaż tego, że był miły to także wymagający i nie tolerujący
spóźnień. Odetchnęła z ulgą gdy wsiadła do windy. Było jeszcze przed dziewiątą.
Z recepcji wzięła listy i udała się do gabinetu szefa. Zapukała.
- Dzień dobry Martin – rzuciła gdy zamknęła już za sobą
drzwi. – Przyniosłam twoje listy. Co dzisiaj do zrobienia? Jakieś zadania
bojowe?
- Widzę, że jesteś w formie – zaśmiał się. – Zadanie
bojowe masz, jedno. Przyjeżdża do nas dzisiaj kontrahent z Polski. Wiesz, że ja
po polsku, to co najwyżej mogę się przywitać, chociaż i tak nieźle kaleczę.
- Rozumiem, że mam robić za tłumacza. Nie ma sprawy. A co
to za kontrahent?
- Niejaki Dobrzański – odparł nieco kalecząc nazwisko.
Ula przełknęła ślinkę i chwilę
wpatrywała się w Colesa otępiałym wyrazem twarzy. – Ula? Wszystko dobrze? –
zapytał. Już jakiś czas temu opanował wymowę jej imienia, jednak nieco je
kaleczył i wypowiadał z angielskim akcentem.
- Tak, wszystko gra – odparła gdy już otrząsnęła się. –
Ale Marek, czy Krzysztof?
- Znasz ich?
- Obu, ale przyznam szczerze, wolałabym rozmawiać z
Krzysztofem.
- To nie wiem czy cię pocieszę, czy nie, ale przyjeżdżają
oboje.
Ula pokiwała głową. – No trudno. Kontrahent jest
kontrahent a to, że osobiście zalazł mi za skórę nie ma tu nic do rzeczy. Kiedy
przyjadą?
- Ich samolot właśnie wylądował. Koło dziesiątej powinni
być.
Pokiwała głową. – W takim razie czekamy. A w tym czasie
trochę jeszcze popracuję.
Wyszła z gabinetu Martina i zasiadła za swoim biurkiem.
Chciała pracować jednak wpatrywała się tylko tępo w komputer. Przecież Marek…
nie mogą się spotkać, miała zamiar unikać go już zawsze i wszędzie. A teraz
będą współpracować? Nie, to na pewno tylko jakiś zły sen, z którego zaraz się
obudzi. Nie budziła się jednak, a wskazówki zegara nieuchronnie zbliżały się w
kierunku dziesiątki. Usłyszała jego głos na piętrze. Wszędzie by go rozpoznała.
Niski, przyprawiający o dreszcze tembr głosu. Westchnęła cicho.
Dobra Cieplak. Dasz
radę. Przywitasz się i będziesz zachowywała się jak najbardziej profesjonalnie.
Za to ci płacą.
Podniosła się z krzesła i wyszła z sekretariatu.
Uśmiechała się uprzejmie, jej serce łomotało jak szalone, ale za wszelką cenę
starała się nie okazać jak bardzo się denerwuje.
- Dzień dobry panie Krzysztofie. – Uścisnęła dłoń ze starszym
mężczyzną. Po chwili jej wzrok powędrował na zaskoczonego jej widokiem Marka.
Nic się nie zmienił przez te osiem miesięcy. Nadal był tak samo uwodzicielsko
przystojny. – Witaj Marek.
- Ula, miło cię widzieć.
Uśmiechnęła się lekko, jednak nic na to nie
odpowiedziała. Zaprosiła ich dalej i zaprowadziła do gabinetu Martina.
Przedstawiła ich sobie. Spotkanie przebiegało w czysto służbowej atmosferze.
Ula tłumaczyła z polskiego na angielski i odwrotnie, co jakiś czas również
dorzucając swoje dwa grosze. Udawała, że nie widzi spojrzeń posyłanych jej
przez Marka.
- To naprawdę dobry kontrakt – stwierdził Krzysztof po
przeanalizowaniu go wspólnie z synem. Ula oczywiście zaraz przetłumaczyła te
słowa swojemu szefowi. – Jesteśmy skłonni podpisać go nawet teraz.
- To wspaniale. – Ucieszył się Martin. Bez dalszych
przeszkód złożyli swoje podpisy na kartkach papieru. Pożegnali się.
Ula odprowadziła ich na dół. Krzysztof wsiadł do
czekającego już pojazdu, ale Marek nie miał takiego zamiaru.
- Chciałeś coś?
- Porozmawiać – odparł po prostu. – Nieopodal widziałem
park. Może się przejdziemy?
- Marek… Czy ty widzisz w tym jakikolwiek sens? Jesteś z
Pauliną. Rozumiem, że chcesz rozmawiać o intrydze. Marek… - Postanowiła być z
nim szczera. Może dopiero wtedy uwolni się i uda jej się zapomnieć? – Każdego
dnia żałuję, rozumiesz? Każdego dnia, w każdej sekundzie żałuję, że nie dałam
ci wyjaśnić, przeprosić, że ci nie wybaczyłam. Może wtedy potoczyłoby się to
inaczej. Może nie wróciłbyś do Pauliny, nie wiem. Ale jest jak jest i nie ma
sensu tego zmieniać. Ja mam swoje życie, ty masz swoje. Więc… zostawmy to. Do
zobaczenia.
Odwróciła się na pięcie i wróciła do firmy. Dopiero gdy
znalazła się w windzie pozwoliła sobie na chwilę słabości. Otworzyła się przed
nim chociaż wiedziała, że powinna raczej uciekać gdzie pieprz rośnie, gdy Marek
tylko zaproponował jej spacer i rozmowę. Szybko weszła do łazienki żeby
ktokolwiek nie zauważył, że płacze. Uspokoiła się, poprawiła makijaż i wyszła z
łazienki z przekonującym uśmiechem mówiącym: Wszystko jest doskonale. Jestem szczęśliwa. I nie potrzebuję faceta. Stała
się mistrzynią w udawaniu, że nic się nie dzieje. To wszystko to była jedna
wielka gra pozorów, ale tak było prościej. Przynajmniej chroniło ją to przed
zranieniem. Nagle usłyszała dzwonek telefonu?
- Halo, Emily? Jasne. A o której? Dobra, odbiorę ją.
Robert? Emily, rozwiedliście się niedawno… Dobrze. Ale proszę cię. Wiem, że go
kochasz, ale nie rób nic głupiego. Już wystarczy, że ja robię wszystko nie tak.
Nie ważne. Opowiem ci w domu. Bye.
Rozłączyła się i wbiła wzrok w biurko. Westchnęła ciężko
i postanowiła zabrać się za pracę żeby nie myśleć o Marku. Niestety nie było
jej to dane, bo po chwili on stanął w progu sekretariatu.
- Ula.
- Marek? Co tu robisz?
- Naprawdę powinniśmy porozmawiać.
- Nie dasz za wygraną, prawda? – Pokręcił głową. – No
dobrze. W takim razie spotkajmy się w parku obok firmy, tam gdzie proponowałeś.
Teraz nie mogę wyrwać się z pracy, ale dzisiaj kończę o piętnastej.
- Dziękuję.
~*~
W końcu nadeszła godzina spotkania. Ula denerwowała się
tą rozmową, nie wiedziała co może od Marka usłyszeć. Spacerowała nieopodal
wejścia do parku. Marek po chwili do niej dołączył i weszli.
- O czym chciałeś rozmawiać? – zapytała, gdy cisza
stawała się zbyt przytłaczająca.
- O nas Ulka.
- Marek, zrozum w końcu. Nas nie ma i nigdy nie będzie.
Spuścił wzrok. On także każdego dnia żałował, że nie
spróbował ostatni raz. Że nie pojechał do niej żeby prosić o wybaczenie. Może
gdyby jeszcze jeden raz pojechał, to może by mu wybaczyła. Ale on poddał się,
chciał dać jej spokój, ale skazał przez to ich oboje na cierpienie. Chciał to
wszystko naprawić. Nie wiedział tylko czy to jest jeszcze możliwe.
- Ulka, ja wiem, że cię zraniłem, ale…
- To już nawet nie chodzi o to – przerwała mu. – Za dużo
się wydarzyło. Oboje się zmieniliśmy. Ja nie jestem teraz taka łatwowierna i
naiwna, przestałam ulegać porywom serca, nie zakochuję się, stąpam twardo po
ziemi, przestałam być romantyczką. Powiedzmy, że faktycznie mnie kochasz. Ale
Marek. Kochasz tą Ulę, którą poznałeś. Tamtą naiwną, niewinną, trochę dziecinną
i zdecydowanie romantyczną. Już taka nie jestem.
- Ula. Nadal taka jesteś. Tylko po prostu nie chcesz taka
być. To twoja maska, wiesz o tym doskonale.
Pokręciła głową. – Nawet jeśli masz rację… to, to nie ma
sensu. Masz żonę.
- Nie mam – zaprzeczył. Zamrugała kilka razy zaskoczona.
- Jak to?
- Nie wziąłem wtedy ślubu. Bałem się po raz kolejny do
ciebie przyjechać i prosić cię o wybaczenie, tym bardziej po tym jak wróciłem
do Pauliny. Za pierwszym razem ślub
został odwołany. Za drugim razem powiedziałem w ostatniej chwili „nie”. Wiesz
dlaczego? – Pokręciła głową wpatrując się w niego zaskoczona. – Gdy ksiądz
zadał pytanie czy ktoś zna jakikolwiek powód, dla którego to małżeństwo miałoby
nie dojść do skutku spojrzałem z nadzieją, że ktoś się odezwie. Nic takiego się
nie stało. Potem słuchałem słów mszy… i w pewnym momencie dotarło do mnie, że
nie myślę o Paulinie. Cały czas myślałem o tobie Ula. I wtedy zrozumiałem, że
jedyną osobą, z którą kiedykolwiek mógłbym stanąć przed ołtarzem jesteś właśnie
ty. Dlatego nie wziąłem ślubu z Pauliną.
Wpatrywali się w siebie Marek z nadzieją, Ula z
niedowierzaniem. Nagle usłyszała alarm w telefonie. Alarm, przypominający jej,
że za dziesięć minut powinna odebrać córkę Emily z przedszkola.
- Kurde blaszka – zaklęła. – Muszę iść.
- Coś się stało?
- Nie nic – odparła. – Ale naprawdę się spieszę.
- Podwieźć cię?
- Przyjechaliście samochodem?
- Nie, ale ojciec ma w Anglii znajomego, pożyczył nam
auto.
- Nie, nie będę robić ci kłopotu…
- Wsiadaj – rzucił otwierając drzwi od samochodu.
Przeanalizowała wszystkie za i przeciw. Autobus będzie miała za pięć minut. W
życiu wtedy nie zdąży do szesnastej odebrać Agnes. W końcu wsiadła do jego
samochodu. – To gdzie jedziemy?
- Na High Street – odparła zapinając pas. Marek w
Londynie był nie pierwszy raz, więc wiedział co to za ulica. Odpalił silnik i
ruszyli.
- A co tam jest?
- Przedszkole – odparła po chwili. Marek zamrugał kilka
razy. Po chwili jednak stwierdził, że niemożliwe jest żeby Ula miała dziecko w
wieku przedszkolnym. Pamiętałby o takim fakcie, a w ciągu ośmiu miesięcy, się
nie dorobiła na pewno. Po chwili dojechali na odpowiednią ulicę. Ula
pokierowała go tak żeby zaparkował pod samym budynkiem, po czym wysiadła. Marek
oparł się o zagłówek. Ta rozmowa już tak dobrze szła, już może byłoby dobrze…
ale musiało akurat jej coś wypaść. Westchnął ciężko. Po chwili wróciła Ula
prowadząc za rączkę jakąś dziewczynkę radośnie rozprawiającą po angielsku.
Wsiadły do samochodu. – To Agnes, córeczka mojej przyjaciółki, u której
mieszkam – wyjaśniła Markowi.
- Gdzie was zawieźć?
- Mieszkamy niedaleko, jedź kawałek prosto powiem ci jak
będziesz miał się zatrzymać.
Kiwnął głową i odpalił silnik. – Ula, a… dokończymy naszą
rozmowę?
- Poczekaj. – Wyjęła telefon z kieszeni i zadzwoniła do
Emily. Przyjaciółka po chwili odebrała. –Hi Emily. Jesteś już w domu? Właśnie
odebrałam Agnes i zaraz będziemy. A kiedy wrócisz? No bo ja muszę wyjść, a
przecież Agnes samej nie zostawię. Dobra wiesz co? Coś wymyślę. Zajmę się nią,
spokojnie. Potem mi opowiesz o spotkaniu. Pa. – Rozłączyła się. – Muszę zająć
się małą, ale… możesz wejść do środka. Tam porozmawiamy.
Zgodził się, więc udali się we trójkę do mieszkania.
Agnes poszła do swojego pokoju, a ona z Markiem usiedli w salonie.
- Napijesz się czegoś?
- Kawy.
Kiwnęła głową i powędrowała do kuchni. Przygotowała im
napoje i po chwili wróciła do salonu.
- Ula, w parku już powiedziałem ci, że nie wziąłem ślubu
z Paulą i dlaczego. Tą intrygę ci już wyjaśniałem wcześniej, chociaż nie bardzo
chciałaś słuchać. Naprawdę nie wiem co jeszcze mogę powiedzieć żebyś mi
wybaczyła.
- Marek, ja wybaczyłam ci już dawno temu. Bałam się
tylko, że znowu mnie okłamiesz i dlatego wolałam unieść się dumą. Gdy wróciłeś
do Pauliny cierpiałam, ale w ogóle się na ten temat nie zająknęłam.
Stwierdziłam, że będzie lepiej jeśli oboje o sobie zapomnimy i zaczniemy nowe
życie.
Pokiwał głową spuszczając wzrok. Kochał ją, ale nie
wiedział jak ma ją przekonać, że jest szczery.
- A może moglibyśmy spróbować jeszcze raz?
- Marek, ja mam swoje życie, ty masz swoje. Czy
naprawdę nie możemy tego zostawić tak
jak jest?
- Pewnie, że możemy – potwierdził smutno. – Ale proszę,
zastanów się. Ja wylatuję z ojcem w poniedziałek o jedenastej, musimy załatwić
tu jeszcze parę spraw. Zastanowisz się do tego czasu? – Pokiwała głową. –
Dobrze. To ja już pójdę.
Odprowadziła go do drzwi. Gdy wyszedł już z mieszkania
odetchnęła ciężko. Nie wiedziała co ma robić. Bo z jednej strony chciała mu
wybaczyć i w końcu być szczęśliwa… Ale poukładała sobie życie, ma przyjaciół,
pracę, zadomowiła się… i teraz ma sobie to wszystko wywracać do góry nogami, bo
spotkała Marka? Nie wiedziała co powinna zrobić. Postanowiła poradzić się Emily
gdy już wróci. Poszła do pokoju, gdzie Agnes bawiła się kolorowankami.
- Co robisz mała? – zagadnęła siadając obok jej na
kanapie.
- Koloruję. Kiedy przyjdzie mama?
- Zaraz pewnie przyjdzie. – Jakby na potwierdzenie jej
słów drzwi od mieszkania otworzyły się, a do środka weszła Emily. Uśmiechnęła się
do Uli, przywitała się z córką, po czym usiadła na kanapie. – Coś się stało
Emily? – zapytała Ula widząc, że uśmiech kobiety jest dość wymuszony.
- Spotkałam się z Robertem.
- Wiem, mówiłaś przez telefon. I co?
- Chciał do nas wrócić. Ale ja sama nie wiem, czy chcę…
nie ważne. – Uśmiechnęła się do Uli. – Jak w pracy?
Wzruszyła ramionami. – Spotkałam Marka. Porozmawialiśmy…
i zapytał się, czy spróbujemy od nowa. Mam do poniedziałku podjąć decyzję, a
kompletnie nie wiem czy chcę. Ułożyłam sobie życie, a on teraz tu przyjechał…
Opowiedziała Emily o rozmowie z Markiem. Nie wiedziała co
mam myśleć o tym co jej powiedział. Kochała go nadal i cały czas było jej
trudno pogodzić się z tym, że on ma żonę i, że nigdy więcej pewnie go nie
zobaczy, a teraz gdy okazało się, że ma szansę… to się boi. Porozmawiali
szczerze i otworzyli się na siebie, powiedzieli sobie co czują… ale Ula mimo to
nadal się bała zaufać.
TYDZIEŃ PÓŹNIEJ
Obudziła się tak jak zawsze z samego rana. Usłyszała
trzask zamykanych drzwi, co świadczyło o tym, że Emily wyszła już z Agnes.
Westchnęła ciężko patrząc na kalendarz. Dzisiaj Marek miał wracać do Polski.
Przez tydzień, przez całe siedem dni nie odezwał się ani razu. Rozumiała to.
Dał jej czas na zastanowienie się i tego się trzymał. Jeśli chciała go
zobaczyć, to powinna sama do niego zadzwonić i poprosić o spotkanie. Mimo, że
minął już tydzień ona nadal nie wiedziała czego chce. Miała jeszcze tylko kilka
godzin na zastanowienie. Wygramoliła się z łóżka. W kuchni znalazła śniadanie,
które musiała przygotować jej Emily. Uśmiechnęła się lekko. Usiadła na kanapie,
włączyła telewizor i zabrała się za jedzenie kanapek. Gdy zjadła już śniadanie
udała się do łazienki. Wzięła szybki prysznic, umalowała się i, pamiętając, że
mają dzisiaj spotkanie z ich dostawcą materiałów, ubrała się bardziej
oficjalnie. Wzięła torebkę i wyszła, zamykając mieszkanie na klucz. Starała się
wyrzucić ze swoich myśli Dobrzańskiego, ale nie wychodziło jej to zupełnie. Myśli
o nim towarzyszyły jej przez całą jazdę autobusem do siedziby firmy, a potem
także gdy przemierzała biurowy korytarz. Zapukała do gabinetu Martina.
- Hi Martin – rzuciła. – Twoje listy. O której mamy
spotkanie?
- O wpół do jedenastej. – odparł. Kiwnęła głową i wyszła z gabinetu
szefa.
Praca czy miłość?
Marek miał podobny dylemat. Nie wziął ślubu z Paulą, wybrał mnie… chociaż
trochę za późno zdecydował się o tym porozmawiać. Muszę podjąć jakąś decyzję. Tylko
jaką…
Wskazówki zegara wiszącego w sekretariacie poruszały się
nieubłaganie. Siedziała jak na szpilkach starając się zdecydować co jest dla
niej ważniejsze. Jej serce już dawno podjęło tą decyzję, teraz tylko musiała
przyjąć ją do wiadomości. Gdy wybiła godzina dziewiąta dziesiąta udała się
znowu do gabinetu szefa.
- Martin, mam prośbę. Mogłabym wyjść teraz z pracy?
- Ula, za pół godziny mamy spotkanie, nie możesz wyjść
jak skończymy?
- Ale to naprawdę ważne Martin, proszę.
Spojrzała na niego błagalnie. Domyślała się, że Marek
pewnie czeka już w kolejce na odprawę. W końcu zawsze przychodziło się
wcześniej żeby zdążyć.
- Co może być aż takiego ważnego żebyś uciekała mi akurat
przed spotkaniem?
- To naprawdę bardzo ważne. Proszę cię. Tylko ten jeden
raz.
- No dobrze – zgodził się niechętnie. – Idź i załatw to
co masz załatwić.
- Dzięki. – Uśmiechnęła się do szefa i wyszła z jego
gabinetu. Teraz musiała już tylko zdążyć na lotnisko zanim Mark przejdzie przez
odprawę. Porwała torebkę i szybko wydostała się z gmachu biurowca. Wsiadła do
taksówki. – Na lotnisko.
Taksówkarz ruszył, a ona niespokojnie zerkała na zegarek.
Było już kilka minut po dziesiątej. Zaczynała żałować, że nie zdecydowała się
wcześniej na rozmowę z Markiem. Spotkałaby się z nim w parku i porozmawialiby
szczerze. Nie musiałaby się tak spieszyć i ryzykować, że nie zdąży, że wyleci,
odejdzie… a ona zostanie. Wcisnęła taksówkarzowi banknot i wyszła z taksówki. Ruszyła
szybko w kierunku budynku lotniska, a potem do odprawy. Zaczęła się rozglądać
po ludziach w kolejce. Po chwili zobaczyła Marka i jego ojca. Byli pierwsi w
kolejce.
- Marek! – zawołała z nadzieją, że ją usłyszy. Podbiegła
do niego szybko.
- Ula? Co ty tu robisz? – zdziwił się.
- Możemy porozmawiać? – poprosiła. – Proszę.
Patrzył to na ojca, to na Ulę. W końcu odezwał się. –
Tato, ty idź, ja polecę jutro. – Odetchnęła z ulgą i dopiero zorientowała się,
że trzyma jego rękę jakby chciała go zatrzymać siłą. Puściła go. Krzysztof
poszedł dalej, a Marek wyszedł z kolejki wpuszczając następnych pasażerów. Wyszli
przed lotnisko, a Ula od razu przytuliła go do siebie. Zaskoczony odwzajemnił
uścisk.
- Przepraszam – odezwała się nadal w niego wtulona.
- Za co?
- Że tak długo podejmowałam decyzję, czy chcę spróbować
jeszcze raz.
- A chcesz?
Odsunęła się do niego nieco i spojrzała mu w oczy. –
Chcę. Kocham cię Marek.
Uśmiechnął się. – Ja ciebie też kocham.