Rozdział 5 „Co on… Co ja… Co MY?!
Nadszedł wielki dzień, a mianowicie pokaz FD Gusto, o
którym już od kilku tygodni „trąbili” w chyba wszystkich możliwych środkach
masowego przekazu. Wszyscy pracownicy biegali od samego rana po firmie szukając
sobie jakiegoś zajęcia, jednak ich zdenerwowanie wydawało się być niczym w
porównaniu ze zestresowaniem Pshemko. Od kiedy tylko przyszedł tego dnia do
pracy, co chwilę można było usłyszeć dobiegający z pracowni Mistrza krzyk.
Marek wraz ze swoimi sekretarkami także nie próżnował. Ku zdziwieniu prezesa i
jego drugiej sekretarki Kubasińska stanęła na wysokości zadania, nienagannie
wypełniając wszystkie polecenia zadawane jej przez szefa. W końcu nadeszła
godzina kiedy wszyscy mieli udać się na pokaz FD Gusto, a zarazem godzina w
której zdenerwowanie Pshemko osiągnęło apogeum. Jednak póki zajmował się tym
czym miał się zajmować, czyli
przygotowywaniem modeli i modelek do pokazu nikt nie przejmował się zbytnio
humorami projektanta, a krawcowe ograniczały się tylko do przynoszenia mu
czekolady. Na pokazie FD Gusto wszystko poszło zgodnie z przewidywaniami.
Pshemko był w swoim żywiole, i nic nie wskazywało na to, żeby w najbliższym
czasie miało się coś zmienić.
~~*~~
Pu udanym pokazie wszyscy zebrali się w sali bankietowej
aby uczcić sukces. Sam prezes, po odpowiedzeniu na kilka pytań reporterów, po
pozowaniu wraz z narzeczoną do zdjęć (co swoją drogą nie za bardzo mu się
podobało), i po rozmowie z rodzicami, siedział na kanapie obok swojej
sekretarki i jednocześnie przyjaciółki. Zgodnie roześmiali się na widok nieco
wstawionego Pshemko.
- Kochanie? – Usłyszeli za sobą kobiecy głos. Marek
odwrócił głowę.
- Tak?
- Możemy porozmawiać?
- Pewnie. Zaraz przyjdę Ula – rzucił do przyjaciółki.
- Okay.
Ruszył za narzeczoną.
- Marek co ty robisz? – zapytała, gdy znaleźli się już
poza zasięgiem wszystkich fotoreporterów i całej reszty gości.
- Nie rozumiem.
- Marek, wiem, że ostatnio nie jest między nami zbyt
dobrze, ale powinniśmy chociaż zachować pozory.
- Po co? Paulina, niby czemu mamy zachować pozory dobrych
relacji, skoro między nami już od dawna nie jest dobrze?
- Myślisz, że oni nie widzą, że każde z nas zajmuje się
swoimi sprawami, zamiast chodzić razem?
- Paulina, możemy zatańczyć, całować się, rozmawiać, ale
naprawdę wydaje ci się, że oni nie zobaczą, że to wszystko na pokaz?
- Na jaki pokaz? – zdziwiła się.
Nasz związek już od
dawna jest na pokaz.
- … Nie ważne. Chodź zatańczyć – powiedział niechętnie.
Ruszyli na parkiet. Zaczęli wirować w tańcu, jednak
Markowi to wszystko wydawało się takie sztuczne, nieszczere. Dyskretnie
rozejrzał się w poszukiwaniu Uli. Tańczyła właśnie z Sebastianem. Olszański
zauważył jego wzrok. Przypomniał sobie wypowiedziane niedawno słowa
przyjaciela: Ale ja jej nie kocham*.
Zbliżył się z Ulą do Marka i Pauli, wykonał jeden sprawny „manewr”, i po chwili
Ula tańczyła z prezesem, a jego narzeczona z dyrektorem HR.
~~*~~
- Paula proszę cię, nie rób scen! – zawołał półgłosem.
Po raz kolejny w ciągu bankietu jego narzeczona wzięła go
na rozmowę. Czuł się jak dziecko, które nabroiło więc dostało naganę od mamy.
- To ty robisz sceny!
- To, że zatańczyłem z Ulą, to robienie scen? Według
ciebie powinienem tańczyć z tobą i chodzić za tobą jak grzeczny piesek?! –
zawołał, i nie czekając na jej odpowiedź ruszył w głąb sali. Po chwili zniknął
wśród tańczących par w poszukiwaniu jakiejś osoby z którą mógłby porozmawiać.
Po chwili znalazł. Ulę. Wychodziła właśnie z łazienki.
- Ulka, nie wiem jak ty, ale ja mam dość tego cyrku.
Idziemy?
Uśmiechnęli się do siebie i zgodnie ruszyli w stronę wyjścia
z klubu.
- Marek, nie powinieneś tam być? Jesteś prezesem?
- Nawet prezes ma czasem dość… Czuję się jak na wagarach
– stwierdził uchylając drzwi od klubu, wypuszczając przyjaciółkę przed sobą,
patrząc przy okazji czy ktoś nie ma zamiaru go zatrzymywać. Już po kilku
minutach spaceru z Ulką poczuł się lepiej, mimo, że wcale się nie odzywali.
Takie milczenie też miało swoje uroki. A Ula doskonale zrozumiała, że jej
przyjaciel nie ma najmniejszej ochoty na rozmowę. Chciał po prostu odpocząć.
Ona zresztą też. W końcu dotarli do „ich” parku, gdzie chodzili często w porze
na lunch.
- Czasami mam tego wszystkiego serdecznie dość –
powiedział.
- Paulina? – zapytała.
Ostatnimi czasy Marek coraz częściej był w kiepskim
humorze przez swoją narzeczoną.
- Paulina – potwierdził. – Według niej nie powinienem
rozmawiać, tańczyć z nikim innym niż ona. Najchętniej to założyłaby mi obrożę,
smycz i wymagała posłuszeństwa i bezgranicznego oddania.
- Nie przesadzasz trochę? To brzmi jakby ona traktowała
cię jak psa, a nie jak człowieka, a tym bardziej narzeczonego.
- Ja właśnie mam wrażenie, że ona powinna mieć psa a nie
partnera – mruknął. – Po prostu do siebie nie pasujemy. – Spojrzał na
przyjaciółkę. – Przepraszam Ula. Wziąłem cię na spacer, a teraz mówię tylko o
swoich problemach.
- Ale mi to nie przeszkadza – stwierdziła. – No i…
jesteśmy przyjaciółmi więc mówimy sobie o swoich problemach. A poza tym… lubię
z tobą rozmawiać**.
- Jesteś Aniołem, wiesz?
Ula roześmiała się serdecznie.
- Teraz już wiem, chociaż do Anioła trochę mi brakuje.
Marek uśmiechnął się. Pierwszy raz w życiu poznał kogoś
kto myśli najpierw o innych, a dopiero potem o sobie. Kogoś, komu mógł się
wyżalić i mieć pewność, że zostanie
wysłuchany. Kogoś, komu mógł zaufać. Dopiero teraz uświadomi sobie, że bardziej
ufa swojej przyjaciółce, którą zna zaledwie od kilku tygodni, niż swojej
narzeczonej, z którą jest już siedem lat, a zna ją od… praktycznie to od
zawsze. Tak. Ula niewątpliwie była Aniołem.
- Nie zjadłabyś czegoś?
Ula zaśmiała się.
- Pewnie. Mam nawet pomysł. Chodź!
Marek pewnym krokiem ruszył za dziewczyną, jednak zwątpił
gdy zobaczył miejsce do którego zmierzają.
- No nie patrz tak. Zobaczysz, że będzie ci smakować.
- No… Dobra – zgodził się niepewnie i zamówił dwie
zapiekanki.
Ruszyli w dalszą drogę.
- Mmm… Dobre. To nie jest sushi…
Ula zaśmiała się.
- Zawsze jak wracałam ze szkoły to tu ,miałam przystanek
i byłam strasznie głodna.
- A nie mogłaś sobie kupić? – zapytał, zerkając na nią
kątem oka.
- Dobry ekonomista zaoszczędzi żeby mu starczyło na bilet.
- Dobry ekonomista to ma kierowcę ojca co go zawiezie do
szkoły – stwierdził, przełykając kolejny kęs zapiekanki. – A potem w szkole patrzą na takiego ekonomistę
jak na małpę w cyrku – zaśmiał się. – Najgorzej było w liceum. Mama do klasy
maturalnej robiła mi kanapki i zawijała je w serwetki z logiem
Febo&Dobrzański.
Roześmiali się wesoło. Dobrze czuli się w swoim
towarzystwie. Tak dobrze, że zupełnie zapomnieli o bankiecie
- Fajnie miałeś – stwierdziła.
- Tobie mama nie robiła?
- Nie… Mama umarła jak miałam szesnaście lat – przyznała.
- Przepraszam. Nie wiedziałem – zamilkł. Zrobiło mu się
głupie.
- Od tej pory to ja byłam od robienia kanapek. Najpierw
Beti i Jaśkowi a potem sobie.
- Mało jest takich ludzi.
- Jakich?
-Takich co najpierw myślą o innych a dopiero potem o
sobie.
- Przesadzasz…
- Nie, naprawdę***.
Zaśmiała się cicho i spojrzała na przyjaciela. Coraz
bardziej dochodziła do wniosku, że Marek naprawdę jest dobrym człowiekiem.
Udawał kogoś kim nie był, ale miała wrażenie, że przy niej zdejmuje swoją
maskę. Ona poznała Marka Dobrzańskiego, a nie Marka Maskę Dobrzańskiego.
Marek także coraz lepiej poznawał samego siebie. Ula
pomagała mu zrzucić Maskę człowieka, którego udawał. A udawanie coraz częściej
ostatnio go męczyło. Wsłuchał się w piosenkę wydobywającą się z radia jakiegoś
samochodu, który mijali.
Na przekór nowym
czasom stać,
Nie uda się, jak
możesz bo
Tu trzeba się na
pokaz śmiać,
Bo winien jesteś
to.
Naprzeciw lustra
wieszam wzrok,
Choć to miał być
historii krzyk,
Idola sprzed mych
paru lat,
A znów chcę sobą
być.
Pozwól nam na
własny koszt nosić własną twarz.
Pozwól nam móc sobą
zostać jest tak wielu nas.
Na przekór nowym
czasom stać,
Nie dacie rady, na
nas grzmią
Różowo, głośno,
słodko, tak
Winniście czasom
to.
A gdzie pokusa żeby
móc,
W tej zupie
ludzkiej ściszyć głos,
Gdzie miejsce dla
spokojnych głów
Nie mogło zniknąć
stąd.
Pozwól nam na
własny koszt nosić własną twarz.
Pozwól nam móc sobą zostać jest tak wielu nas****.
Pomyślał, że ta piosenka doskonale oddaje jego uczucia,
które diametralnie się zmieniły od czasu kiedy Ula przybyła do firmy. Dużo
zmian w nim od tego czasu zaszło. Najbardziej zaskoczyło go to, że nie chce
mieć z nią romansu. Nie chodziło o to, że mu się nie podobała, wręcz
przeciwnie, była piękna. Ale jakaś tajemnicza siła powstrzymywała go od zamiaru
uwiedzenia jej. Teraz dziękował ów sile. Gdyby miał romans z Ulką, nigdy by się
nie zaprzyjaźnili, a gdyby się nie zaprzyjaźnili to nie miałby okazji zobaczyć
lepszego świata. Nie poznał by swojego prawdziwego ja.
- Odwieźć cię do domu? – zaproponował.
- A Paulina?
- UIka, ja naprawdę nie mam ochoty dzisiaj z nią
rozmawiać. Już i tak wiem, że ta rozmowa to będzie opieprz za to, że wyszedłem
z bankietu. A poza tym nie pozwolę mojej najlepszej sekretarce i przyjaciółce,
tłuc się po nocach autobusami.
- No dobrze.
Wsiedli do Lexusa i w ciszy ruszyli w stronę
podwarszawskiego, zapewne jeszcze śpiącego, Rysiowa. Nie przeszkadzało im
milczenie. Oboje pogrążyli się w swoich myślach.
- Jesteśmy na miejscu – oznajmił, widząc, że jego
przyjaciółka tak się zamyśliła, że nawet tego nie zauważyła.
- Tak? Nie zauważyłam.
- Ula, dziękuję, że mogłem ci się wygadać.
Uśmiechnęli się i zbliżyli się trochę do siebie, żeby
pocałować się w policzek, jednak Marek nieświadomie nieco odwrócił głowę tak,
że pocałowali się. W usta. Przez kilka pierwszych sekund oboje odwzajemnili ten
przypadkowy, niezaplanowany pocałunek. Och serca łomotały, jakby chciały
wyskoczyć z ich klatek piersiowych i odnaleźć siebie. Jednak nim nieśmiały,
może trochę czuły pocałunek, przerodził się w coś większego, w głowie Uli
zapaliło się światełko ostrzegawcze.
Co on… Co ja… Co
MY?!
*Chodzi mi o rozdział 2, kiedy Marek był u Sebastiana w
domu i tak mu powiedział ;)
**Ula powiedziała Markowi, że lubi z nim rozmawiać
bodajże w odcinku kiedy ta go pocałowała w samochodzie… wtedy jak chodzili po
parku i rozmawiali ;) taki mi się wydaje.
***Ta rozmowa od zdania „Mmm… Dobre. To nie jest sushi”
do „Nie, naprawdę” pochodzi z jednego z odcinków filmu, chyba z tego co Ula
uwolniła Marka z kajdanek. Nie jestem pewna czy to tak dokładnie było, ale
pisałam z pamięci, tzn. niedawno oglądałam i trochę pamiętam, ale nie chciało
mi się tego teraz szukać, więc pisałam z pamięci. Mam nadzieję, że nic nie
pomyliłam.
****Andrzej Piaseczny – Na przekór nowym czasom.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz