Rozdział 4 „Nie zwolnię jej tylko dlatego, że ty sobie
coś ubzdurałaś!”
Ula siedziała na swoim stanowisku pracy stukając palcami
o drewnianą powierzchnie biurka. Zerknęła na drzwi gabinetu prezesa. Musiała
wyjść pilnie z pracy, ale z drugiej strony wiedziała, że teraz, przed pokazem
jest multum roboty, do tego dochodzi jeszcze rozhisteryzowany Pshemko i
urywające się telefony. Ewentualnie mogłaby poprosić Marka o to żeby szybciej
wypuścił ją z pracy, ale Violetta już go o to prosiła i widziała jak niechętnie
się zgodził. Zerknęła na zegarek.
Dobra, raz krowie
śmierć, jak to mawia Viola. Przecież to w końcu Marek, nie Pshemko. Nie zje
mnie. Najwyżej się nie zgodzi.
Wstała z krzesła obrotowego po czym niepewnym krokiem
ruszyła w stronę drzwi. Zapukała i uchyliła drzwi gabinetu. Marek właśnie
prowadził rozmowę, i gestem ręki pokazał jej żeby weszła.
- … Tak panie Arturze, dobrze. Miejsce… Jeszcze nie wiem,
muszę dokładnie dogadać to z naszym projektantem. Oczywiście. Tak, modelkę już
mamy. A kiedy panu pasuje? Dobrze. Do usłyszenia.
Rozłączył się po czym zwrócił uwagę na sekretarkę stojącą
przy drzwiach.
- Co chciałaś?
- Marek, bo… Eee… Mogłabym wyjść na chwilę z firmy…? –
zapytała niepewnie.
- A coś się stało?
- Właściwie to nie. Znaczy, umówiłam się z bratem, bo
wczoraj, można powiedzieć, że uciekł z domu. I chciałam iść z nim porozmawiać.
- Pewnie. Podwieźć cię?
- Nie, nie musisz. Pogadam tylko z bratem i wracam do
pracy.
- Ulka… Jest piętnasta. Znając życie rozmowa zajmie ci
dużo czasu, więc już pewnie nie będzie po co wracać do firmy. Chodź podwiozę
cię.
- Marek… Nie przekonam cię?
Pokręcił głową. Ula westchnęła cicho, ale postanowiła nie
dyskutować dłużej z… przyjacielem? Ruszyła za Dobrzańskim do jego auta. Usiadła
na miejscu pasażera. O dziwo udało jej się zapiąć pas bez tradycyjnej walki z
owym przedmiotem gdy wsiada do auta Maćka.
- To gdzie się umówiłaś z bratem?
- Na nowogrodzkiej… Marek, naprawdę nie musisz mnie
odwozić.
- Ulka, daj spokój. Nie zaszkodzi się wyrwać na chwilę z
pracy – odparł.
Odpalił silnik, i po kilkunastu minutach dojechali na
ulicę Nowogrodzką.
- To chwilę na ciebie zaczekam.
- Marek… Nie musisz.
- Ulka. Leć do brata, potem was odwiozę.
Kobieta chciała jeszcze coś powiedzieć ale stwierdziła,
że z Markiem nie ma co dyskutować. Uśmiechnęła się tylko do niego, po czym
wysiadła z auta. Rozejrzała się po ulicy i zobaczyła Jaśka stojącego nieopodal
niej. Podeszła do brata.
- Cześć Jasiek.
- O, cześć siostra. Myślałem, że autobusem przyjedziesz…?
Spojrzał wymownie na srebrnego Lexusa z którego chwilę
temu wysiadła jego siostra.
- Kolega mnie podwiózł. A ty nie zmieniaj tematu.
- Siostra…
- Jasiek. Ja naprawdę jestem w stanie wszystko zrozumieć,
nawet to, że uciekłeś z domu.
- Ula…
- Ale tata się denerwuje, a przecież wiesz, że nie może…
- A dasz mi coś powiedzieć?! – niemal krzyknął. –
Dziękuję. Wiem. Przemyślałem wszystko, pogadałem z Robsonem, i stwierdziłem, że
wracam – oznajmił.
Ula spojrzała na niego ze skonsternowanym wyrazem twarzy.
- A. No to chodź.
- Nie czekamy na autobus?
- Nie. Chodź.
Zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami, Ula razem z bratem
wsiadła do auta Marka. Nastolatek usiadł na tylnim siedzeniu nic nie mówiąc,
jednak Cieplakówna dobrze wiedziała co chodzi mu po głowie.
Kolega z pracy
podwozi mnie samochodem i jeszcze odwozi nas do domu… Do tego, nie da się
ukryć, że dość przystojny kolega… Czy nie wygląda to dość jednoznacznie? A
zresztą. Ja tam wiem swoje. Jesteśmy z Markiem tylko przyjaciółmi. Poza tym on
ma narzeczoną.
Uśmiechnęła się pod nosem wyglądając przez okno. Kątem
oka zerkała na Marka kierującego samochodem. W aucie panowała idealna wręcz
cisza, przerywana tylko przez jednostajny dźwięk działającego silnika. Ula z
uśmiechem błąkającym się na ustach patrzyła przez okno. Pogoda tego dnia była
jedną z tych kiedy Cieplakówna czuła się najlepiej – lekki wiatr, rześkie
powietrze i zapach wiszącego w powietrzu deszczu. Ludzie pospiesznie udawali
się do domu aby zdążyć przed ulewą, podczas gdy Ula najchętniej wyszłaby na dwór
i spacerowała nie zważając na deszcz i wiatr.
- Jesteśmy – oznajmił Marek tym samym wyrywając Ulę z
zamyślenia.
- Już? Nawet nie zauważyłam… Może wejdziesz na chwilę? –
zaproponowała szefowi. Kątem oka spojrzała na zegar wskazujący szesnastą.
- Nie chciałbym robić kłopotu...
- Daj spokój, chodź.
Marek w końcu uległ dziewczynie. Wysiadł z auta i ruszył
za nią i jej bratem. Poczuł wibrację w kieszeniach spodni. Wyjął urządzenie i
spojrzał na wyświetlacz.
No tak…
Odrzucił połączenie od narzeczonej – ostatnimi czasy
zdarzało mu się to dosyć często – i wyłączył komórkę. Schował aparat do
kieszeni i wszedł do Rysiowskiego domku. Od progu uderzyła go iście rodzinna
atmosfera panująca w pomieszczeniu. W kuchni było słychać gwizd czajnika, po
schodach zbiegała właśnie mała ośmioletnia dziewczynka, siostra Uli, aby
przywitać się z rodzeństwem, a sama Ula poszła zapowiedzieć tacie żeby zaparzył
jedną herbatę więcej gdyż mają gościa. Uśmiech aż sam wpłynął mu na twarz.
Pierwszy raz w czyimś domu atmosfera nie przytłaczała go, nie musiał uważać na
to żeby nie wybuchnąć śmiechem bo narzeczona zaraz skarci go wzrokiem, mógł
spokojnie wyrażać swoje stanowisko na jakiś temat i nie bać się, że ktoś tego
nie zaakceptuje… Od kiedy tylko pierwszy raz porozmawiał z Ulą, wiedział, że
jest ona zupełnym przeciwieństwem ludzi, którymi do tej pory się otaczał. Była
ciepła, nie udawała kogoś kim nie jest, była szczera aż do bólu i bardzo
wrażliwa. Nie patrzyła na niego wzrokiem jakim patrzyły na niego kobiety czyli
pożądliwym. Patrzyła na niego jak na swojego szefa, dobrego kolegę, może i
przyjaciela, ale nie jak na kochanka. Może i jej się podobał – tego nie mógł
wiedzieć. Ale nawet jeśli tak było to nie okazywała tego.
Jego rozmyślania przerwało gwałtowne uczucie ciężkości na
kolanach. Beatka od razu go polubiła. Jeszcze bardziej gdy stwierdził, że nie
ma na niego mówić per pan, tylko po prostu – Marek. A jeszcze bardziej gdy
zaczął z zainteresowaniem oglądać jej rysunki i dopytywać się o wszystkie
szczegóły zawarte na nich.
~~*~~
Stali przy brązowej bramie uśmiechając się do siebie.
Powoli zbliżała się dwudziesta druga, kiedy Marek stwierdził, że musi już iść.
- Dzięki za miłe popołudnie.
- Nie ma sprawy. Mam wrażenie, że cię polubili, a Beti w
szczególności.
- I vis a vis jak to mówi Viola.
Zaśmiali się oboje.
- Dobra ja już będę leciał. Do zobaczenia jutro w pracy.
Pocałował ją w policzek.
- Do jutra.
Wsiadł do auta i odpalił silnik. Chwilę patrzył w
lusterko na stojącą przy bramie Ulę rozmawiającą z jakimś sąsiadem. Z
promiennym uśmiechem zmierzał do domu. Jednak gdy uświadomił sobie, ze znowu
wkroczy w ten zakłamany świat, gdzie będzie musiał udawać kogoś kim nie jest
mina mu zrzedła. Ula i, jak mu się zdawało, jej rodzina także, zaakceptowali go
takim jakim był naprawdę. Pokazał im się z tej lepszej strony, pokazał im Marka
Dobrzańskiego a nie jego maskę. Westchnął cicho widząc, że dotarł do celu
wędrówki. Tak bardzo nie chciał wracać do domu. Jednak w końcu wyszedł z auta i
ruszył w stronę wejścia przygotowany na kłótnie z narzeczoną. Wszedł do środka.
- Cześć Paulina – przywitał się. Mimo wszystko miał
nadzieję, że nie będzie tak źle.
- Czemu tak późno? – zapytała chłodno. Markowi od razu
przyszła na myśl Ula.
Nie ma co, Paulina
i Ula – kontrast idealny.
- A może tak: Witaj kochanie, stęskniłam się za tobą? –
Nie chciał się z nią kłócić. Miał tak dobry humor, że wierzył, że uda mu się
udobruchać Paulinę.
- Nie odwracaj kota ogonem.
- Paula, naprawdę nie chcę się kłócić. A jeśli już
naprawdę chcesz wiedzieć to byłem u Uli.
- U Cieplak? A po co do niej pojechałeś?
Podejrzenia Pauliny dały o sobie znać. Przekręcił oczyma.
Teraz już czegokolwiek by nie powiedział zostanie to wykorzystane przeciwko
niemu. Odrzucił krawat na fotel i usiadł na krześle stojącym przy toaletce jego
narzeczonej.
- Po co pytasz, skoro i tak czegokolwiek bym nie
powiedział to ty i tak zinterpretujesz to po swojemu? – zapytał z niejakim
wyrzutem. Z drugiej strony jednak, wiedział, że sobie na to zasłużył po
wielokrotnych zdradach.
- Marco…
Odwrócił głowę. Nie znosił gdy nazywała go włoskim
odpowiednikiem jego imienia.
- Paulina, naprawdę nie chcę dzisiaj się kłócić, proszę
cię.
- Dobrze, więc powiedz po co do niej pojechałeś.
Przymknął oczy ale zaraz je otworzył.
- Spędziłem popołudnie z nią i jej rodziną.
Spojrzał na reakcję panny Febo. Prychnęła tylko.
- Marek, naprawdę nie nabierzesz mnie, że pojechałeś do
niej tylko po to, żeby pogawędzić sobie z jej rodziną.
- Właśnie o tym mówiłem – mruknął.
Cała Paulina – mógł mówić całą prawdę, tylko prawdę i
zawsze prawdę a ona odbierała to i tak jako kłamstwo. Zasłużył sobie na to
ciągłymi zdradami. Ale tym razem wściekło go to, że Paulina podejrzewa go o
romans z Ulą. Z Ulą! Oczywiście, że mogłoby to mieć miejsce. Ale Marek nie
chciał zwodzić, oszukiwać, mamić Ulki tak jak modelki. Poczuł wzrastającą
frustrację.
- Paulina, czy ty nie możesz choć raz mi uwierzyć, że
mówię prawdę, choć raz dać mi szansę na wytłumaczenie się? Musisz wszystkie
moje tłumaczenia wkładać do worka kłamstwo?
Wiem, że sobie na to zasłużyłem, ale przysięgam, że nie mam romansu z Ulą. Nie
z Ulą! – zaprzysiągł się.
- A co, może ci się nie podoba?
- Nie o to chodzi! – zawołał zirytowany.
- A więc podoba ci się?!
- Paula – jęknął. – Wiem, że dużo razy cię okłamywałem.
Ale nie tym razem. Poza tym spójrz też na siebie. Masz do mnie ciągłe
pretensje: podejrzewasz romans, znowu pokłóciłem się z Aleksem, nie chcę iść z
tobą do Aleksa, po raz kolejny pogrążyłem Aleksa… Dziewięćdziesiąt pięć procent
naszych rozmów to kłótnie o romanse, i o twojego brata. Pozostałe pięć to
planowanie ślubu, chociaż i tak nie pytasz mnie o zdanie w tej kwestii, więc
się kłócimy. Bo ja się na coś nie zgodzę, powiem, że mi się nie podoba, a ty
masz zaraz pretensje. Wracam do domu a ty masz pretensje, że za późno. I, że
pewnie jakaś kochanka. Więc ja wracam jeszcze później, żeby się z tobą nie
kłócić a ty wtedy masz jeszcze więcej pretensji. I koło się zamyka. Więc może
zamiast ciągłych kłótni porozmawiamy w końcu jak dorośli, dojrzali ludzie?!
Pierwszy raz powiedział jej to co go męczyło w ich
związku. Do tej pory wiedział o tym tylko on no i Sebastian. Spojrzał na
narzeczoną. Była zdziwiona. Odetchnął głęboko.
- Paulina. Wiem, że dużo razy dałem ci powody do
zazdrości, do nieufności, do wściekłości. Ale przysięgam, że teraz nie mam
żadnej kochanki. Żadnej. Wróciłem późno bo spędziłem popołudnie z rodziną Uli.
A wczoraj spacerowałem z Ulą po mieście.
- Po nocy z nią spacerowałeś?
- Tak. Paulina. Mnie i Ulę łączy co najwyżej przyjaźń i
praca. Nic więcej.
- Nie wierzę ci.
Westchnął ciężko.
- Marek, nie wierzę ci, że nie masz z nią romansu. Ze
wszystkimi sekretarkami, oprócz Violetty, co jest zrozumiałe, bo dziewczyna
kumpla, miałeś romanse. I tak nagle ci się odmieniło? Nie Marku. Niestety, ale
nie mogę ci uwierzyć. A jako, że podejrzewam cię o romans z nią to, proszę cię
żebyś ją zwolnił.
- Co?! Paulina, nie! Nie zwolnię Uli! – krzyknął. Nie
wierzył w to co usłyszał. Mogła mu nie wierzyć, mogła mu nie ufać. Ale nie
mogła wymagać, żeby zwolnił Ulę, żeby zwolnił dziewczynę, na której naprawdę mu
zależało. Zależało mu na niej jako na przyjaciółce, mimo iż nie znali się zbyt
długo. – Nie. Nie zwolnię jej tylko dlatego, że ty sobie coś ubzdurałaś!
- Zawsze tak mówiłeś, a potem zwalniałeś. Pamiętasz?
Lidka, Joaśka…
- Tak, tak wiem! Ale nie tym razem. Nie zwolnię Uli!
Tym czasem Ula leżała w łóżku u siebie w pokoju czytając
Hamleta. Jednak nie mogła się skupić na losach bohaterów gdyż jej umysł ciągle
uciekał w stronę wspomnień minionego popołudnia i, chcąc nie chcąc, w stronę
Marka, który właśnie toczył o nią bój z Pauliną. Zapewne gdyby wiedziała, że
Dobrzański właśnie broni jej przed narzeczoną zaczęłaby się zastanawiać czy
przypadkiem nie jest dla niego kimś więcej. Jednak na szczęście nie wiedziała,
więc nie miała wątpliwości, że dla Dobrzańskiego jest tylko przyjaciółką. I
vice versa. Zamknęła lekturę po czym usiadła przed komputerem. Po jakimś czasie
do jej pokoju wszedł ojciec.
- A co ty córcia, jeszcze pracujesz?
- Nie, nie, tak tylko sprawdzałam maila bo czekam na
jedną ważną wiadomość.
- Z pracy?
- Tak. Znaczy od prawników, sprawdzają taką jedną umowę,
mieli dzisiaj przysłać analizę.
- I co, przysłali?
- Tak, właśnie wysłałam Markowi maila, że wszystko gra.
Uśmiechnęła się do ojca.
- Ulcia, a ten Marek…
Ula wywróciła oczyma.
- Tato. Jest zaręczony.
- No tak, ale przyznasz, ze to niespotykane żeby szef
odwoził pracowników, spotykał się z ich rodziną…
- Tato, po prostu się z Markiem przyjaźnimy. Jak na
przykład z Maćkiem.
- Tak?
- Tak – zapewniła.
Ojciec spojrzał na nią z dozą niepewności, ale postanowił
nie męczyć dłużej córki i wyszedł z
pokoju. Ula uśmiechnęła się tylko pod nosem. Odświeżyła stronę ze swoją
skrzynką pocztową i zobaczyła, że dostała nową wiadomość. Kliknęła na nią i
odczytała.
Ulka, dzięki, że
zajęłaś się tymi prawnikami. No i dobrze, że wszystko w porządku z umową. Do
zobaczenia jutro w pracy i dobranoc :) Marek
Uśmiechnęła się lekko pod nosem i wylogowała się ze
skrzynki pocztowej. Wyłączyła komputer po czym położyła się do łóżka. Przez jej
głowę przelatywało pełno myśli. W końcu udało jej się zasnąć.
~~*~~
Ula szła uśmiechnięta ulicami Warszawy zmierzając powoli
do pracy. Pokonała cały odcinek z Rysiowa do Warszawy pieszo. Wyjęła z torebki
telefon i spojrzała na godzinę – za piętnaście dziewiąta. Przyspieszyła kroku
żeby nie spóźnić się do pracy. Wybrała drogę do firmy przez park. Właśnie z
niego wychodziła, więc była już naprzeciwko firmy gdy usłyszała dzwonek
telefonu. Spojrzała na wyświetlacz.
Marek dzwoni.
Uśmiechnęła się i nacisnęła zieloną słuchawkę.
- Cześć Marek. – Chwilę słuchała co jej przyjaciel i szef
w jednym ma do powiedzenia. – Marek, wiesz jaki jest Pshemko, przejdzie mu.
Słuchaj, zaraz będę w firmie, to mi powiesz o co dokładnie chodzi, okej? Paaa.
Rozłączyła się i spojrzała na wysoki biurowiec stojący
naprzeciwko niej. Westchnęła cicho.
No i po dobrym
humorze.
Ruszyła szybkim krokiem w stronę firmy. Przywitała się z
panem Władkiem stojącym na posterunku przed firmą po czym weszła do budynku. W
windzie nacisnęła guzik z cyferką pięć. Winda po parunastu sekundach otworzyła
się wypuszczając ją zeń. Ruszyła do sekretariatu gdzie zostawiła torebkę i
przywitała się z Violettą. Podeszła do drzwi gabinetu prezesa i chciała zapukać
ale powstrzymała ją Viola.
- Nie radzę – rzekła przeżuwając pomidora. – Jest
wściekły bo Pshemko drze psy.
Ula chciała już poprawiać przyjaciółkę, ale postanowiła
zignorować jej dziwne powiedzonka.
- Wiem, właśnie dlatego do niego idę – stwierdziła, pukając
do gabinetu Marka. Usłyszała zaproszenie więc weszła.
Dobrzański siedział na kanapie wpatrując się tępo w szybę
w jego gabinecie. Spojrzał na dziewczynę.
- Cześć.
- Cześć. To o co chodzi? – zapytała siadając obok niego
na kanapie.
- Pshemko się awanturuje. Pewnie znowu pokłócił się z
Wojtkiem.
- Zaraz mu przejdzie – stwierdziła. – Przecież wiesz jaki
jest Pshemko.
- Tak, ale Ulka, pojutrze pokaz Gusto. Gdybyśmy mieli
chociaż z tydzień to moglibyśmy poczekać, ale mamy za mało czasu.
- Wiesz co? Mam pomysł. Ty się nie martw, a ja pójdę coś
zrobić.
Uśmiechnęła się do niego po czym wyszła z gabinetu nie
zwracając uwagi na jego pytające spojrzenie. Podeszła do biurka przyjaciółki –
Violetty Kubasińskiej przez V i dwa T. Zorientowała się, że blondynka chyba nie
ma nic do roboty bo oglądała jakąś stronę z butami.
- Viola, mam prośbę.
Dziewczyna spojrzała na Ulę pytająco.
- Pójdziesz do Seby i poprosisz go o numer do Wojtka?
- A skąd on ma to mieć?
- Jest kadrowym więc ma do niego dane kontaktowe –
stwierdziła. – A ja pójdę do Pshemko. A ty zapytaj się Seby o ten numer, okej?
- Jasne.
- Dzięki.
Uśmiechnęła się do przyjaciółki po czym ruszyła do
pracowni. Zajrzała przez szybę w pracowni Mistrza. Był, delikatnie mówiąc,
wściekły. Ula z duszą na ramieniu zapukała do drzwi po czym weszła. Pshemko
spojrzał na nią takim wzrokiem, że Ula miała wątpliwości czy zaraz nie oberwie
trzymanym przez Mistrza wieszakiem w ręce.
- Nie! – zawołał. – Ja wiem, terminy, terminy, prototypy,
prototypy, ale wy nie rozumiecie, że ja tu przeżywam dramat! – wrzeszczał.
Ula wzięła głęboki oddech.
Zaczyna się.
- Panie Przemysławie… - zaczęła. – Rozumiem. Ja właśnie w
tej sprawie – powiedziała niepewnie.
Pshemko spojrzał na dziewczynę zaintrygowany.
Przynajmniej się
uspokoił… Tylko gdzie ta Viola? Muszę improwizować. Mogłam poczekać aż da mi
ten numer.
- Wiem, że pokłócił się pan z Wojtkiem – zaczęła ostrożnie.
– A mój brat się z nim koleguje, ale niestety nie odbiera mojego telefonu.
- Do czego osoba Urszula zmierza?
- Mogę pomóc panu dogadać się z Wojtkiem.
- Jak?
Normalnie…?
- Moja koleżanka poszła do kadr po numer do Wojtka.
Zadzwonię do niego może powie mi gdzie są… A jeśli nie to będę próbowała się
dodzwonić do mojego brata. Mieli iść dzisiaj na jakąś imprezę.
Pshemko pokiwał głową. Po paru sekundach do pracowni
Mistrza weszła Violetta.
W końcu.
- Dzięki Viola. – Uśmiechnęła się do przyjaciółki. –
Zadzwonię do niego – zwróciła się do Mistrza niepewnie.
- Dobrze, niech osoba Urszula, próbuje.
Dziewczyna pokiwała głową i wyjęła telefon. Przepisała
rząd cyferek poczym przycisnęła urządzenie do ucha. Niestety chłopak nie
odbierał. Nie chcąc dać Pshemko do zrozumienia, że coś jest nie tak, nagrała
się Wojtkowi na pocztę głosową, po czym wybrała numer do Jaśka. Po kilku
sygnałach odebrał.
- Cześć. Jesteś z Wojtkiem? Acha… A gdzie jesteście?
Ojciec Wojtka chciał z nim porozmawiać. Jasiek nie denerwuj mnie. – Ula po
chwili uśmiechnęła się szeroko. – Dzięki młody. Pa.
Rozłączyła się i spojrzała na projektanta.
Przydałaby się Iza…
Nie chciałabym doprowadzić go z powrotem do jeszcze większej histerii…
- Udało się. Są nad Wisłą, pod jakimś mostem.
- I co ja mam zrobić z tą wiedzą?
Ula miała ochotę powiedzieć projektantowi do słuchu, że
powinien tam jechać i dogadać się z Wojtkiem, a potem dokończyć te cholerne
prototypy na pokaz i przestać histeryzować, ale na szczęście powstrzymała się.
- No… może tam pojechać? – zapytała retorycznie.
Pshemko podszedł do dziewczyny.
Mam się bać?
Położył jej dłoń na ramieniu.
- Osob… Urszulo.
Polubił mnie?
Sukces.
Uśmiechnęła się krótko.
- Urszula ma brata w wieku Wojtka, więc wie, że ciężko
się z nastolatkiem dogadać.
- Ale nie jest to niemożliwe.
- No dobrze. Ale Urszula mi pomoże.
- Ja?
- A jest tu jeszcze jakaś Urszula? – zapytał ironicznie.
Z nadzieją rozejrzała się po pracowni w poszukiwaniu owej
„drugiej Urszuli”. Niestety nie zobaczyła w pracowni nikogo innego poza Pshemko
i jakąś krawcową, która na pewno nie była jej imienniczką. Westchnęła cicho, po
czym nie chcąc zdenerwować projektanta, zgodziła się na pomoc przy Wojtku.
~~*~~
Marek chodził po swoim gabinecie i starał się zastosować
do rady Ulki czyli nie martwić się. Sprawdzał czy wszystko w porządku z salą na
pokaz, cateringiem, targami, szwalniami… Gdy właśnie robił kolejne kółko wokół
gabinetu jednocześnie próbując dogadać się z jakimś gościem z cateringu, do
którego nie docierało co mówił Marek, do jego gabinetu weszła uśmiechnięta od
ucha do ucha Ula. Marek dał je znak ręką żeby zaczekała.
- …Tak. Właśnie o tym cały czas mówiłem. Dobrze. Dziękuję
i do widzenia.
Rozłączył się i odłożył komórkę na stół. Spojrzał na
przyjaciółkę.
- Co chciałaś?
- Pshemko wrócił do pracy – oznajmiła.
- Żartujesz?
- A wyglądam?
- Ale… Przekonałaś go?
- Pomogłam mu pogodzić się z Wojtkiem. Jasiek się z nim
przyjaźni, i wyciągnęłam od niego gdzie się spotkali, pojechaliśmy tam i siedzą
teraz obaj w pracowni. Niedługo pewnie znowu się pokłócą, ale póki co jest
spokój.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz