Rozdział 3 „Przyjaźnię się z moim szefem!”
Marek siedział w swoim gabinecie i czekał na swoje
sekretarki, które spóźniały się już jakieś dwadzieścia minut. Jednak nie
denerwował się – Ula dzwoniła, że się spóźnią, gdyż Violetta nie chce wyjść i
spotkać się z Sebastianem. Potrzebował jednak dokumenty, nad którymi Ula, za
jego zgodą, miała popracować w domu. Siedział więc na kanapie podrzucając białą
kulkę i śledząc wzrokiem tor jej lotu. Po następnych dwudziestu minutach usłyszał
pukanie do drzwi.
- Proszę!
- Cześć Marek. – Do gabinetu weszła Ula. – Przejrzałam tą
umowę od Sweetheart, według mnie jest w porządku, ale wysłałam ją jeszcze prawnikom.
A tu masz te dokumenty o które wczoraj prosiłeś.
Wręczyła mu szarą teczkę.
- Dzięki… Udało ci się namówić Violę na spotkanie z Sebą?
Ula usiadła na fotelu, obok kanapy na której siedział
Marek.
- Tak… Ale nie jestem pewna czy Violetta będzie skłonna
mu wybaczyć – stwierdziła z niejakim smutkiem.
- Nie dziwię się jej. Ja nie wiem co mu strzeliło do
głowy żeby tak gadać.
- Zdziwił się, przestraszył odpowiedzialności… Nie wiem.
- Ulka, to go nie usprawiedliwia.
- Wiem.
Marek spojrzał na sekretarkę. Pracowała tu już tydzień i
trochę, ale z jakiegoś powodu, nawet nie myślał o tym żeby, tak jak ze
wszystkimi innymi sekretarkami, oprócz Violetty, mieć z nią romans. Nie
dlatego, że mu się nie podobała, wręcz przeciwnie. Jednak jakaś jego cząstka
odwodziła go od tego pomysłu. Może chodziło tu o to, że nie patrzyła na niego
tak jak inne kobiety - z niejakim pożądaniem, a jak na każdego innego
człowieka. Jak na swojego szefa, z którym czasami, choć dosyć rzadko,
rozmawiała na inne sprawy niż te zawodowe.
- Myślisz, że się pogodzą?
- Nie mam pojęcia – stwierdziła.
~~*~~
-Viola musimy porozmawiać – stwierdził stanowczo
Sebastian wchodząc do sekretariatu po czym pociągnął ukochaną do windy. Wyszli
z budynku, a Kubasińska wcale się nie odzywała. Mężczyzna był z tego w pewnym
stopniu zadowolony, nie musiał przynajmniej słuchać wyzwisk. Ruszyli w stronę
ławki stojącej niedaleko firmy. Usiedli i Sebastian rozpoczął rozmowę, której
przebieg układał sobie jakiś czas w głowie.
-Violka, ja doskonale rozumiem o co ci chodzi. Wiem, że
jestem głupkiem, idiotą, czy… - Westchnął cicho. – Viola, ja naprawdę cię przepraszam.
Kochanie…
-Nie mów do mnie kochanie.
-Violuś…
-Violuś też nie.
-No dobrze, Violetta. Ja naprawdę bardzo żałuję tego co
powiedziałem, ja…
-Tak?! Wiesz co, Seba… Ja naprawdę nie potrzebuję żebyś
ty ze mną był z… no nie wiem. Na przykład z tego, że chcesz pokazać, że nie
unikasz odpowiedzialności! – krzyknęła.
-Violu… To nie tak. Ja naprawdę bardzo chcę z tobą być. I
bardzo chcę mieć z tobą dziecko…
-Tak jasne… A jak mi brzuch urośnie to znowu będziesz
biegał do klubów z Markiem i mnie zdradzał!
- Na pewno nie. Violka, ja się zmieniłem właśnie dla
ciebie. Dla ciebie przestałem podrywać kobiety w klubie, dla ciebie zacząłem
wracać do domu na wieczór i to tylko po to żeby spędzić go z tobą. I jeszcze
dużo innych rzeczy. Ale wiesz co? Wcale tego nie żałuję. I nigdy nie będę
żałować, że zmieniłem swoje życie.
Violetta wstała po niej Sebastian. Podszedł do blondynki,
ujął jej dłoń i położył ją na swojej klatce piersiowej.
-Czujesz jak bije mi serce? – Kobieta nieznacznie kiwnęła
głową. – Bije dla ciebie. Bo bardzo cię kocham. I… - Położył dłoń na jej
jeszcze niewidocznym brzuchu. – I nasze dziecko też kocham.
Violetta zarzuciła mu ręce na szyję, wtuliła się w niego
i zaczęła płakać.
-Przepraszam Sebulku byłam taka głupia – mówiła przez
łzy. Sebastian mocniej ją objął.
-Nie kochanie, to ja byłem głupi. Nie wiem jak mogłem w
ogóle dać ci do zrozumienia, że myślę, że mogłabyś mnie z kimś zdradzić.
Odsunął ją lekko od siebie i starł dłonią łzy z jej
policzka.
-Kocham cię – szepnął i musnął ustami jej usta. Pocałunek
nie był zbyt długi ale przepełniony miłością. Violetta po chwili odsunęła się
od niego.
-Ja ciebie też – powiedziała i przytuliła się do niego
ponownie.
~~*~~
Marek stał w gabinecie przy oknie i dyktował Uli, która
notowała na jego komputerze, wszystkie rzeczy, które powinni zrobić przez
najbliższe kilka dni, przed pokazem FD Gusto.
- Trzeba jeszcze zadzwonić do agencji model… Oho! Ktoś
się pogodził… - stwierdził Marek, przerywając w połowie zdania. Ula wstała z
fotela prezesa i podeszła do okna. Rozsunęła żaluzje.
- No proszę... – Uśmiechnęła się lekko. – Dobra, to co
dalej?
- Eee… Na czym skończyłem?
- Na agencji modelingowej.
- A tak. Trzeba jeszcze znaleźć fotografa… Chociaż nie.
Zadzwoń potem do Artura Kaczmarka, może jest wolny.
- Okej…
- I jeszcze trzeba… Hmm…
Ula spojrzała na szefa znad komputera.
- Sprawdzić czy wszystko w porządku z salą na pokaz,
zamówić catering, i zobaczyć jak idzie Pshemko?
Marek odwrócił się od okna i spojrzał na nią ze
zdziwieniem.
- Jak tak dalej pójdzie to będziemy rozumieć się bez
słów.
- Czyli, że nie będziemy ze sobą rozmawiać?
- Nie – zaśmiał się. – Chodziło mi raczej o to, że…
- Że będziemy czytać sobie w myślach.
- Właśnie.
Ula uśmiechnęła się pod nosem zapisując na komputerze
plik tekstowy.
- Zapisałaś co masz zrobić?
- Pamiętam: zadzwonić do Artura Kaczmarka, zobaczyć jak
idzie Pshemko i upewnić się, że w drukarni wszystko w porządku. Violetta ma
zadzwonić do sali gdzie ma się odbyć pokaz, zamówić catering i modelki a tobie
zostawiamy papierkową robotę związaną z pokazem... – Zaobserwowała nieco
zdziwioną minę Marka. – Pomyliłam coś?
- Jesteś niesamowita.
- Bo zapamiętuję swoje obowiązki?
Marek zaśmiał się cicho.
- Dobra, do pracy – stwierdził.
Ula uśmiechnęła się do szefa po czym wyszła z gabinetu.
Usiadła za swoim biurku i otworzyła swój pamiętnik.
„Marek to jest bardzo dobry materiał na bardzo dobrego
człowieka. Po prostu elitarna tkanina. Tylko trochę się zagubił i utknął… w Zatoce
Świń.”*
Uśmiechnęła się lekko po czym włączyła przeglądarkę
internetową. Wpisała hasło „Artur Kaczmarek fotograf”, po czym odszukała firmę
dla której pracuje, oraz numer. Zadzwoniła.
- Dzień dobry, z tej strony Urszula Cieplak, sekretarka
prezesa Marka Dobrzańskiego. Czy mogłabym rozmawiać z panem Arturem
Kaczmarkiem? Dobrze, czekam. – Odczekała kilka sekund, po których usłyszała w
słuchawce męski glos. – Dzień dobry, Urszula Cieplak, sekretarka prezesa Marka
Dobrzańskiego – przedstawiła się ponownie. – Niedługo nasza firma organizuje
pokaz mody. Chcielibyśmy wynająć fotografa, czy ma pan może wolny termin?
Słucham? A. Piętnasty lipiec. Dobrze, zaczekam… Tak? Dziękuję bardzo, do
widzenia.
Rozłączyła się.
Pierwsze zadanie
wykonane. Teraz zadzwońmy do drukarni, a potem ruszam do Pshemko… Chyba mnie
nie zje.
Wykonała telefon z którego dowiedziała się, że w drukarni
wszystko w porządku. Przed wyjściem do Pshemko, napisała kartkę do Violetty
informującą ją o jej obowiązkach przydzielonych przez szefa po czym z duszą na
ramieniu ruszyła do pracowni projektanta. Mistrz, jak zwracali się do niego
niektórzy pracownicy, nie miał jeszcze przyjemności poznać Uli, miała jednak
nadzieję, że w pracowni będzie jej przyjaciółka Iza, która na bank uspokoiłaby
projektanta. Uprzedzona wcześniej przez Marka upewniła się czy na drzwiach nie
ma karteczki z serii „Nie przeszkadzać – Pshemko się relaksuje” po czym
zapukała i weszła do środka.
- Dzień dobry – przywitała się z projektantem. Ku jej
przestrachu nigdzie nie widziała Izy.
- Witam. Izabeli nie ma – odparł spokojnie.
- Tak… Tylko, że ja do pana.
- Osoba przyszła do mnie – upewnił się.
- Tak. Marek prosił mnie żebym sprawdziła jak idą prace
nad… - W tym momencie na chwilę się zatrzymała, i przypomniała sobie co mówił
kilka dni temu Marek „Pamiętaj, że gdy mówisz przy Pshemko o jego ubraniach,
mów kreacje. Bo jak nie to się śmiertelnie obrazi.” – Nad kreacjami.
- Bartuś! – zawołał Pshemko. Po chwili zza tyłów pracowni
wybiegł jakiś mężczyzna.
- Tak Mistrzu?
- Powiedz proszę osobie Urszuli, jak idą przygotowania do
pokazu.
Łał. Osobie
Urszuli. To już nie po prostu osobie?
- Oczywiście Mistrzu.
Przez następne piętnaście minut niejaki Bartuś, pod
czujnym okiem Pshemko, opowiadał Uli o tym, jak idą przygotowania.
- Dzięki. Do widzenia Mistrzu.
- Do widzenia, do widzenia. I niech osoba Urszula,
pozdrowi tam Marka, dzisiaj nie będę miał czasu do niego iść.
- Oczywiście.
Wyszła z gabinetu i gdy tylko oddaliła się stamtąd na
pewną odległość odetchnęła z ulgą.
Było nawet dobrze.
Ruszyła sekretariatu gdzie Violetta z większym niż zwykle
zapałem wykonywała swoje obowiązki. Z prowadzonej obecnie rozmowy
wywnioskowała, że rozmawia ona z firmą cateringową. Uśmiechnęła się do
przyjaciółki po czym weszła do gabinetu swojego szefa.
- Cześć. Wykonałam już wszystkie telefony.
- A Pshemko?
- Wszystko w porządku… - streściła mu to czego
dowiedziała się od asystenta Mistrza. – Awansowałam nawet na „osobę Urszulę”.
- No proszę. – Zaśmiał się. – Spodobałaś mu się.
- Aha…
- Ale nie, nie w tym sensie. – Roześmiał się ponownie. –
Pshemko… Jak by to powiedzieć…
- Wiem, Marek. Wiem, że raczej ja nie mogłam mu się
spodobać.
Marek pokiwał głową.
- Jak chcesz to jedź już do domu, nie mam już dla ciebie
żadnej roboty.
- Nie, wiesz, umówiłam się z Alą potem na lunch. Na pewno
nie masz już nic dla mnie?
- Jeśli chcesz mi pomóc…
Pokiwała ochoczo głową.
- To siadaj, masz te dokumenty, sprawdź czy wszystko w
porządku, a ja tutaj dokończę.
- Okej.
~~*~~
Po kilku godzinach pracy, a dokładnie to o godzinie
dwudziestej trzeciej spacerowali po ulicach Warszawy śmiejąc się i rozmawiając
jakby znali się od lat.
- To co… Mamy do wyboru kino albo palmiarnię, innych
atrakcji w promieniu kilometra nie przewiduję – stwierdził Marek. – Co
wybierasz?
- To może palmiarnia.
- Jestem do pani dyspozycji.
Ula zaśmiała się i ruszyła za Dobrzańskim. Po jakimś
czasie dotarli w odpowiednie miejsce. Przez cały czas nie kończyły im się
tematy do rozmów, więc czas płynął nieubłaganie szybko. Marek podniósł jakąś
gałąź przepuszczając Ulę a następnie sam pod nią przeszedł.
- No, restauracja raczej już zamknięta, ale pikniku pod
palmą chyba nam nikt nie zabroni, jak myślisz?**
- Raczej nie… Tylko nie wiem jak ty, ale ja nie wzięłam
żadnego prowiantu.
- No to ciesz się, że masz takiego przewidującego szefa.
Co prawda nie jest to może jakieś wykwintne danie… Ale po stacji benzynowej nie
można się dużo spodziewać, prawda?
Ula zaśmiała się po czym wzięła od Marka jakąś zapakowaną
w foliową paczuszkę kanapkę.
- No to mamy już jedzenie… Tylko palmy brak –
stwierdziła.
- Wiesz Ula, w palmiarni palm akurat nie brakuje.
Usiedli na murku, obok nich płynął jakiś strumyk, przez
oszklony dach było widać gwieździste, bezchmurne niebo, co w środku miasta nie
zdarzało się zbyt często. Pomiędzy nimi zapadła przyjemna cisza, przerywana
tylko szumem płynącego strumienia, w który od kilku sekund wpatrywał się Marek.
Obserwował właśnie tor, który obrała jakaś ryba płynąca owym strumieniem gdy
nagle rozdzwonił się jego telefon. Zaklął pod nosem po czym wyjął urządzenie.
Łączenie: Paulina
Marek chwilę rozważał odebranie telefonu ale ostatecznie
nacisnął czerwoną słuchawkę.
- Nie odbierzesz?
- Nic ważnego.
Uśmiechnął się lekko do dziewczyny. Ula oparła się o dość
wysokie wzniesienie murka na którym siedzieli i spojrzała na jakąś roślinę,
która najwidoczniej jej się spodobała. Marek powrócił do wpatrywania się w
płynącą wodę, ale kątem oka zerkał co jakiś czas na dziewczynę siedzącą
naprzeciw niego.
Z każdą inną kobietą w takich okolicznościach, w
zależności od stopnia jej śmiałości – siedzieliby objęci, bądź całowali się, a
telefon wygrywający melodyjkę zwiastującą połączenie od narzeczonej zostałby
odrzucony na odległość kilku metrów. Jednak z jakiegoś powodu Uli nie chciał w
ten sposób, bądź co bądź, wykorzystywać. Gdyby powiedział to Sebastianowi to,
znając jego ostatnie skłonności do romantyzmu stwierdziłby, że się w niej
zakochał (po niecałych dwóch tygodniach? Bzdura) albo, że po prostu zmądrzał i
skończy z tym całym romansowaniem. Zamoczył lekko opuszki palców w strumyku. Poczuł
lekki dreszcz po zetknięciu się skóry z zimną wodą, ale jednocześnie przyjemne
uczucie towarzyszące dość szybkiemu przepływaniu wody pomiędzy jego palcami.
Nagle ponownie usłyszał dzwonek telefonu. Zniecierpliwionym ruchem ręki wyjął
urządzenie z kieszeni. Paulina.
- Przepraszam cię – rzucił do Uli. – Tak? Nie wiem kiedy
będę. Z… - Spojrzał na dziewczynę siedzącą obok niego. – Z Ulą. Co? Tak, tak…
Tak Dobrzański,
pewnie, że w pracy… W końcu w palmiarni się pracuje! Brawo Marek… Jakby Seba
usłyszał tą rozmowę, to znając jego ostatnią zmianę w poglądach zrobiłby mi
krótki wykład na temat kłamstwa.
- Mhm… Postaram się szybko. Pa.
Usłyszał po drugiej stronie krótki komunikat „Kocham
cię!”, ale z jakiegoś powodu nie odpowiedział czegoś w stylu „Ja ciebie też”.
Od jakiegoś czasu nie czerpał żadnej przyjemności z tego związku.
Rozłączył się.
- Przepraszam cię… To było ważne.
- W porządku.
Uśmiechnęła się.
- To co… Idziemy się gdzieś przejść, czy będziemy tak tu
siedzieć?
- A co proponujesz?
- Hmm… Wiesz, jest takie jedno miejsce w które
szczególnie lubię chodzić po ciemku.
Ula nieco się zawahała przed ruszeniem za Dobrzańskim,
choć sama nie wiedziała dlaczego.
- Idziesz?
- Tak, tak… - stwierdziła niepewnie.
- Coś się stało? – zapytał.
- Nie, nic. A gdzie mnie prowadzisz?
- Zwiedzałaś kiedyś Warszawę?
Ula zerknęła na niego kątem oka. Zauważyła, że byli już
oddaleni od palmiarni ładne paręnaście metrów.
- Nie… Znaczy, byłam na jakiejś wyciecze kiedyś… Ale to
było jeszcze w podstawówce. Oprócz jakichś większych zakupów to w Warszawie
ostatnio bywam tylko w pracy.
- A nocą?
Pokręciła głową. Marek uśmiechnął się tajemniczo i
przyspieszył nieco kroku. Po jakichś dwudziestu minutach marszu znaleźli się na
Starówce. Trzeba było przyznać, że nocą wyglądała nadzwyczaj pięknie***. Ula
uśmiechnęła się lekko.
- Byłaś kiedyś w Starym Mieście?
- Raz. W wieku… chyba ośmiu lat.
- W takim razie, pozwól, że twój prywatny przewodnik w
mojej postaci, cię oprowadzi.
Ula zaśmiała się.
- To co chcesz zobaczyć?
- A co powinnam, przewodniku?
- Hmmm… Możemy iść zobaczyć kolumnę Zygmunta III, Katedrę
świętego Jana, pałac pod Blachą, Kolegium jezuickie, Kanonię… Co tylko
zechcesz****.
~~*~~
Do podwarszawskiego Rysiowa wjechał srebrny Lexus.
Siedziała w nim ubrana w niebieską sukienkę kobieta, oraz przystojny mężczyzna
ubrany w czerwoną koszulę, marynarkę i krawat. Był środek nocy, więc większość
sąsiadów nie miała okazji zobaczenia auta. Podjechało ono pod jeden z domów z
numerem osiem.
- Dzięki za podwiezienie. I za miły wieczór… I za bluzę.
Marek uśmiechnął się. W pewnym momencie zrobiło się dość
zimno, a Ula była tylko w cienkiej sukience, więc Dobrzański pożyczył jej swoją
bluzę, którą akurat miał pod ręką.
- Nie ma za co. I ja też dziękuję za miły wieczór… No, nie
da się ukryć, że też kawałek nocy.
Ula uśmiechnęła się do mężczyzny.
- Polecam się na przyszłość. Twoja bluza.
Wręczyła mu granatowe okrycie wierzchnie.
- Tak… To do rana. Możesz przyjść trochę później, jeśli
się nie obudzisz, jest już trzecia.
- Żartujesz, prawda?
- Nie… Chociaż trzeba przyznać, że mam dobry humor, ale
akurat teraz nie żartuję.
Ula przygryzła wargę.
- To będzie ciekawie – mruknęła.
- Co?
- Nie… Po prostu… Tata będzie się wypytywał gdzie byłam.
No i moje rodzeństwo. Zaprosiłabym cię na chwilę, ale wiesz.
- Ulka, jest środek nocy. Innym razem.
- No właśnie. Do zobaczenia w pracy.
- Do zobaczenia.
Ula wysiadła z auta i pomachała odjeżdżającemu Markowi na
pożegnanie. Z uśmiechem błąkającym się na jej ustach ruszyła do domu. To z
pewnością był jeden z najlepszych wieczorów w jej życiu. Być może nawet
zaprzyjaźnili się z Markiem.
Przyjaźnię się z
moim szefem!
Uśmiechnęła się do swoich myśli i weszła do domu. Zdjęła
z nóg buty na obcasach i założyła puchate kapcie. Chciała pójść do swojego
pokoju, ale jej zamiary powstrzymał widok zapalonego światła w kuchni. Weszła
do pomieszczenia i zobaczyła swojego ojca.
- Tato… Dlaczego jeszcze nie śpisz?
- O Ulcia, jesteś wreszcie… Nie mogłem zasnąć.
- Coś się stało – bardziej stwierdziła niż zapytała.
- No chciałem doradzić coś Jaśkowi żeby się z Kingą
pogodził i się pokłóciliśmy. No i wyszedł.
- Dokąd? – zapytała Ula siadając na krześle.
- Powiedział, że do jakiegoś kolegi.
- No to pewnie do Robsona. Nie martw się! Jasiek to mądry
chłopak, da radę.
- Tak, ty też jesteś mądra dziewczyna.
- Jakaś aluzja?
- Nie, tylko jestem ciekaw, gdzie byłaś pół nocy? I nie
mów, że w pracy, bo jakoś ciężko mi uwierzyć, że to przez to jesteś taka rozpromieniona.
- Chodziłam po Warszawie.
- Jak to?
- Normalnie. Byłam w palmiarni, potem poszłam na
Starówkę.
- Ale tak sama? – zdziwił się Józef. – Poza tym
widziałem, że ktoś cię odwiózł.
- Nie sama. Z Markiem.
Cieplak uśmiechnął się do córki.
- Tato… Z moim szefem.
- No przecież ja nic nie mówię. Musi cię lubić ten twój
szef… Wspólne spacery do palmiarni, na Starówkę… nocą… Odwiózł cię do domu…
Ula przewróciła oczami.
- Oj tam… Zostaliśmy dłużej w pracy i około dwudziestej drugiej
Marek stwierdził, że zgłodniał więc poszliśmy do restauracji pod firmą, a potem
nie chciało nam się wracać do firmy i poszliśmy do palmiarni, późnej Marek
zaproponował mi spacer po Starówce, pobawił się w mojego przewodnika, a na
końcu mnie odwiózł… - streściła, jednak sama nie wiedziała, że na jej twarz
znowu wstąpił uśmiech. – No co tak się patrzysz, tato!
Spojrzała na ojca zirytowana po czym odwróciła głowę.
- Ale nie zaprzeczysz, że cię lubi.
- Może…
Uśmiechnęła się pod nosem.
- A w ogóle co ty mnie tak wypytujesz! – zawołała wesoło
i lekko klepnęła ojca w rękę. – Idź się połóż, a ja jutro spróbuję porozmawiać
z Jaśkiem. Teraz pewnie śpi to nie będę do niego wydzwaniać. Dobranoc.
- Dobranoc córciu, dobranoc.
Ula wyszła z kuchni po czym zamknęła się w łazience. Tam
szybko przebrała się w koszule nocną, zdjęła klamrę, którą miała spięte włosy,
i wykonała wieczorną toaletę. Szorowała zęby i rozmyślała.
Ja naprawdę nie
wiem o co chodzi tacie. Przecież spacer nocą po Warszawie chyba nie jest
równoznaczny z randką, prawda…? Zwyczajny wypad. Gdyby zabrał mnie Maciej, to
nawet by się nie wypytywał. Oj ten tata… Jak sobie coś wymyśli to nie ma
zmiłuj.
~~*~~
Marek z uśmiechem na ustach wszedł do swojego domu. Czuł,
że doskonałego humoru nie zepsuje mu nawet bardzo prawdopodobna kłótnia z
narzeczoną. Otworzył drzwi od sypialni i po cichu przeszedł przez pokój, tak
aby nie obudzić Pauli, i zamknął się w łazience. Tam tylko zdjął krawat i
marynarkę po czym rozpiął kilka pierwszych guzików koszuli. Spojrzał na swoje
odbicie w lustrze i zaczął wspominać ostatnie kilka godzin.
Pokazał jej kilka zabytków siląc się na ton głosu, który
mógłby świadczyć o tym, że faktycznie jest przewodnikiem Ulki. I rzeczywiście
mógłby nim być, gdyby nie to, że co do niektórych faktów Ula musiała go
poprawiać. Zaśmiał się cicho. Podczas tego spaceru nie myślał zupełnie o
żadnych problemach – ani o Aleksie, ani o czekającej w domu wściekłej
narzeczonej… Dobrze się bawił i to było najważniejsze. Czuł, że Ula zajmie w
jego życiu miejsce o wiele ważniejsze od tych wszystkich jego poprzednich
sekretarek. Wcale nie miał tu na myśli związku, a zwyczajną przyjaźń. Przy Ulce
czuł się o wiele lepiej niż przy Paulinie. Nie musiał nikogo udawać, ona
zaakceptowała go takiego jaki był naprawdę. Podczas drogi do jednego z zabytków
rozmawiali o tym czemu Marek tak właściwie ma te wszystkie romanse…
„- Sam nie wiem…” – powiedział wtedy. „- Po prostu tak
wychodzi. Idę do klubu, i po jakimś czasie dosiada się jakaś dziewczyna… A
potem stary schemat, hotel, wiadomo co i zerwanie kontaktów. Nie żebym był z
tego dumny. Nawet nie wiesz ile razy próbowałem z tym skończyć. Ale to jest jak
swego rodzaju nałóg. Im bardziej nie chcę tego robić, tym bardziej mnie do tego
ciągnie. Wiem Ula, wiem, że źle robię. Ale nie umiem tego przerwać. Chociaż bardzo
się staram.”
I mówił wtedy szczerze. Dawno nie otworzył się przed
nikim w takim stopniu. Ale wierzył… Wiedział, że przy Uli może się uzewnętrznić.
Wiedział, że ona nie wykorzysta tego przeciw niemu i, że zachowa to dla siebie.
Nie wiedział z czego wynikała ta jego ufność do, bądź co bądź, prawie obcej
kobiety. Ale z jakiegoś powodu jej ufał. I nawet przez chwilę nie zwątpił w to,
że powinien jej ufać. Podświadomie czuł, że znalazł kogoś, przy kim może
pokazać jaki jest naprawdę. Kogoś, przy kim może być naprawdę szczery. Mimo, iż
nie znali się długo wierzył, że znalazł swoją bratnią duszę.
*Odcinek 100
**Piknik pod palmą ściągnęłam z jakiegoś odcinka BrzydUli
kiedy byli na randce w owej palmiarni i Marek powiedział coś o tych piknikach
pod palmą, ale już nie pamiętam dokładnie co ;)
***Nie mam zielonego pojęcia, czy jest tak naprawdę, w
stolicy nigdy nie byłam, oceniam tylko na podstawie zdjęć ;)
****Nigdy owych zabytków na oczy nie widziałam –
zaczerpnęłam nazwy z internetowej encyklopedii (czyt. Wikipedii ;))
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz