Rozdział 13
Marek wszedł do swojego domu po naprawdę
męczącym dniu pracy. Nareszcie mógł odpocząć. Rozejrzał się po pomieszczeniu do
którego wszedł. Na podłodze zauważył pudło. Westchnął ciężko, podchodząc do
pudełka. W ferworze rozpakowywania się, musiał je pominąć. Spróbował je
otworzyć jednak brązowa taśma, którym było oklejone skutecznie mu to
uniemożliwiła. Spojrzał na boki pudełka z nadzieją, że jest opisane. Niestety
jak widać Ula, która pomagała mu przy przeprowadzce nie wpadła na pomysł
opisania pudełek. On zresztą też nie. Nie miał ochoty na rozpakowywanie go
teraz. Przez ostatnie kilka tygodni przeprowadzka od Sebastiana i Violetty, na
swoje, pochłonęła go całkowicie. Miał serdecznie dość walających się po
wszystkich pomieszczeniach pudeł, i potykanie się o niezapakowane jeszcze
drobiazgi. Miał dość tego, że co chwilę znajdował jakąś rzecz która powinna
znajdować się w już zamkniętym i oklejonym taśmą pudle. Był tym wykończony, i
chyba tylko przez Ulę, albo dzięki Uli, nie rzucił tego wszystkiego w cholerę. Sięgnął
po nożyczki leżące na stole i szybko rozciął taśmę. Zajrzał do wnętrza pudła.
Książki. Dużo książek. Głównie kryminały i thrillery. Może znalazłby się jeden
czy dwa romanse, których nigdy nie przeczytał. Nie chciało mu się teraz
rozpakowywać pudła więc pchnął je pod ścianę za kanapą. Spojrzał
na zegar wskazujący siedemnastą. Zostały
mu cztery godziny do przyjścia jego ukochanej. Zapewne wyszła już z firmy, albo
właśnie wychodziła. Całkiem prawdopodobne było też to, że coś dokańczała. Była
nieprzewidywalna. Zawsze go zaskakiwała - wychodził z gabinetu będąc pewny, że
Ula już poszła (w końcu kto zostaje dwie godziny po pracy) a ona pogrążona w
tabelkach i cyferkach nie zauważyła, że już dawno mogłaby być w domu. Potrafiła
czytać z niego jak z otwartej księgi – kiedy przychodził do pracy z niezbyt
ciekawą miną to choćby zapewniał ją po stokroć, że wszystko jest w porządku,
ona i tak wiedziała swoje. I, o dziwo, zawsze miała rację w tych kwestiach. W
lot łapała jego myśli i uczucia - przyszedł do firmy z miną zbitego psa -
pewnie znowu pokłócił się z mamą bądź tatą. Miał zaszklone oczy – zapewne
ojciec znowu powiedział, że go zawiódł. Rozumieli się bez słów - wystarczyło
wymowne spojrzenie i od razu wiedziała o co chodzi. On nie pozostawał jej
dłużny. Doskonale wiedział jaką miała minę gdy jej ojciec gorzej się poczuł.
Umiał ją pocieszyć, porozmawiać z nią, przytulić. Wiedział kiedy powinien
zostawić ją samą – nie miał pojęcia skąd. Po prostu wiedział. Potrafił ją
rozśmieszyć, ale i doskonale potrafił rozpoznać kiedy lepiej będzie jeśli po
prostu ją przytuli nic nie mówiąc. Kiedy kręciła, nie chcąc powiedzieć mu
prawdy, także o tym wiedział. I bez naciskania starał się dociec w czym leży
problem. Doskonale rozpoznawał jej nastroje - smutek, żal, złość, szczęście,
radość. Porozumienie dusz.
Otrząsnął się z rozmyślań spoglądając na
zegar. Siedemnasta piętnaście. Poszedł do kuchni połączonej z salonem gdzie
otworzył lodówkę. Znalazł w niej tylko światełko. A nie, jeszcze jajka. Zamknął
lodówkę i ruszył w stronę swojej sypialni. Zdjął krawat denerwujący go już od
siedmiu godzin. Schował go do szafy tak jak i koszulę oraz spodnie garniturowe,
składając je wcześniej wzorowo. Marynarkę założył na wieszak i powiesił w
odpowiednim miejscu. Mu jakoś specjalnie nie przeszkadzały porozwalane ciuchy,
ale Ula nie lubiła bałaganu. Nie mieszkali razem, ale i tak często łapał się na
tym, że chowa ubrania do szafy, zmywa naczynia po posiłku, i robi wiele innych
rzeczy, bo "Ula nie lubi bałaganu", bo "zawsze mówi, że mam
bałagan na biurku", bo "Ula tak lubi". Uśmiechnął się pod nosem.
Założył dres i wyszedł z sypialni. Założył stare wysłużone trampki, zabrał
portfel i wyszedł z domu. Spojrzał sceptycznie na niewielki tłumek ludzi
czekający na windę. Nie uśmiechało mu się gnieździć w windzie, przecież mógł
iść schodami. W końcu zejście z szóstego piętra, to nie była tragedia. Tym
bardziej z jego kondycją - zbiegnięcie z szóstego piętra było dla niego
porównywalne z przebiegnięciem niecałej połowy okrążenia wokół parku. A takich
okrążeń robił dziennie jakieś dwa, czasami trzy. Wyszedł z uśmiechem na dwór i
ruszył w stronę niewielkiego sklepu spożywczego. Zawsze znalazł tam to czego
szukał, a jego wymagania dotyczące śniadania czy kolacji nie były zbyt
wygórowane, wystarczyły mu kanapki i kawa czy herbata. Jednak miał pewne obawy
czy i tym razem dostanie to czego potrzebuje. Osiedlowy sklepik na szczęście go
nie zawiódł. Z uśmiechem na ustach i siatką z zakupami w ręce wrócił do domu.
Wsadził zakupy do lodówki, po czym spojrzał na zegar. Zakupy zajęły mu nie
więcej niż dwadzieścia minut. Stwierdził, że gotowanie nie zajmie mu całych
trzech i pół godziny więc postanowił zająć się za inne przygotowania. Podszedł
do szafy z filmami. Nie wiedział czy będą oglądali film, ale wolał być przygotowany
na każdą okoliczność. Po chwili znalazł jakąś komedię romantyczną, oczywiście
nie polską - w końcu Ula nie lubiła polskich. Podszedł do półki z płytami.
Pierwsze co przykuło jego uwagę były płyty Beatlesów i Scorpions'ów. Po
dłuższej chwili zastanowienia postanowił znaleźć coś innego. Może coś
polskiego...? Przeczesał dłonią włosy. To też nie było to. Po chwili znalazł
coś odpowiedniego. Uśmiechnął się pod nosem obracając płytą w dłoni. Po chwili
wsadził ją do radia. W odpowiednim momencie wystarczy po prostu nacisnąć
guzik... Zegar wskazywał dopiero osiemnastą, więc postanowił nie zabierać się
jeszcze za gotowanie. Uśmiechnął się pod nosem na wspomnienie reakcji
Sebastiana, gdy powiedział mu, że będzie gotował. Tak, w oczach wielu osób
niewątpliwie był rozpieszczonym dzieciakiem... nieumiejącym gotować. Jednak
zawsze bardzo lubił pomagać gosposi w kuchni. Miał nadzieję, że ta przydatna
umiejętność nie wyparowała gdy zamieszkał z Pauliną, która jadała tylko w
restauracjach, a w konieczności, chociaż bardzo niechętnie, w firmowym bufecie.
Postanowił zabrać się za inne przygotowania. Nie było
wątpliwości jak skończy się ich wieczór.
Chciał żeby było romantycznie.
***
Ula stała w swoim pokoju przed szafą z
ciuchami, szukając odpowiedniej sukienki na ich wieczór. Kolejna sukienka
wylądowała w szafie a Ula z lekkim uśmiechem szukała następnej.
- Ulcia, umówiłaś się z Kingą? - zapytała
Beatka stając w progu pokoju starszej siostry.
- Myszko, czemu miałabym umawiać się z
Kingą? – zapytała przykładając do siebie kolejną suknię, jednak wydała jej się
bardziej odpowiednia na lunch biznesowy niż na randkę.
- No bo jak Jasiek się z nią umawia to
zawsze się stroi – wyjaśniła dziewczynka obserwując, przekopującą się przez
czeluście swojej szafy, siostrę.
- Nie skarbie, umówiłam się z Markiem.
- To czemu się stroisz?
- No bo jak się kogoś bardzo lubi, i się z
nim spotyka to się stroi – wyjaśniła mierząc sceptycznym wzrokiem sukienkę,
która kupiła na ostatnich zakupach z Violą. Podczas kupowania wydawała jej się
zbyt wyzywająca i nadal nie zmieniła zdania. Violka pewnie nie miałaby oporów
przed ubraniem jej nawet do pracy.
- Czemu?
- Żeby ładnie wyglądać.
Beatka chwilę nad czymś się zastanawiała.
- To tata musi bardzo lubić panią Alę, bo
jak się spotykają to zawsze zakłada krawat.
Przed tym dzieckiem nic się nie ukryje.
- Może.
- A kiedy wrócisz od Marka?
- Pewnie jutro - stwierdziła po dłuższej
chwili zastanowienia. Obawiała się, że dziewczynka zaraz zarzuci ją pytaniami.
- To musisz wziąć szczoteczkę -
stwierdziła rozsądnie. Na twarzy Uli pojawiła się konsternacja. Bo w końcu po
kiego jej u Marka szczoteczka...? - Żeby umyć ząbki po kolacji.
- Tak - potwierdziła. - Masz zupełną
rację, ale myślę, że Marek ma jakąś zapasową szczoteczkę, a jeśli jej nie
będzie miał to wtedy sobie kupię nową, okej?
- Okej. - Uśmiechnęła się uroczo po czym
pobiegła oglądać dobranockę. Ula uśmiechnęła się pod nosem. Wyjęła z szafy
kolejną sukienkę i przyjrzała się jej. W końcu znalazła to czego szukała.
Sukienka była nieco przed kolano. W kolorze granatowym... Chociaż
odpowiedniejszym określeniem byłoby w kolorze... nieba podczas burzy... Pod
biustem przechodziła w bliżej niesprecyzowany odcień szarości... a może
błękitu? Takie połączenie kolorów doskonale podkreślało jej głębokie, lazurowe
oczy. Do tego idealnie komponowała się z wcześniej wybranymi przez nią czarnymi
szpilkami. Spojrzała na czerwony zegarek z kogutem wskazujący dziewiętnastą.
Miała jeszcze półtorej godziny do wyjścia. Była ciekawa co też Marek wymyślił.
W końcu mówił, że to niespodzianka. Z uśmiechem wzięła do ręki zdjęcie z ich
weekendu w Gdańsku oprawione w ramkę. Stała w zwiewnej błękitnej sukience uśmiechając
się do obiektywu, a on obejmował ją od tyłu, opierając brodę na jej ramieniu
uśmiechając się przy tym uroczo. Od tamtego czasu minęły już dwa tygodnie. Dwa
tygodnie prawdziwego związku. Dwa tygodnie szczęścia. Dwa tygodnie nieukrywania
się... I zarazem dwa tygodnie mrożących krew w żyłach spojrzeń Pauli i jej
brata, dwa tygodnie niezbyt przychylnych spojrzeń niektórych pracowników. Nie
przejmowała się tym a przynajmniej starała. Zawsze mogła iść do Marka i... i
co? Poskarżyć mu się. Co by to dało? Zareagował by jakoś, ale mogłoby to tylko
pogorszyć sytuację. A przecież tego nie chciała. Zresztą byli razem szczęśliwi,
i tylko to się liczyło. Z rozmarzonym wyrazem twarzy przejechała dłonią po
szklanej tafli ramki, a ściślej mówiąc po sylwetce Marka. Odstawiła zdjęcie na
szafkę nocną po czym wyszła z pokoju jeszcze raz upewniając się, że ma wszystko
przygotowane do
wyjścia - musi się tylko ubrać, umalować i
uczesać ale na to miała jeszcze półtorej godziny. Poza tym miała obejrzeć z
Beatką dobranockę. Usiadła obok zaabsorbowanej bajką Beatki i, znudzonego
śledzeniem perypetii bajkowej postaci, Jaśka. Przez następne pół
godziny oglądała Myszkę Miki. Gdy bajka
skończyła się poprosiła brata, żeby dzisiaj to on położył młodszą siostrę spać
i ruszyła do swojego pokoju. Wzięła stamtąd przygotowaną wcześniej sukienkę
oraz buty, po czym ruszyła do łazienki. Wiedziała, że przygotowania
mogą zająć jej dość dużo czasu, więc
wolała go nie marnować. Zamknęła się w łazience i wyjęła kosmetyczkę, nazywaną
przez Violettę niezawodnym zestawem
każdej zakochanej kobiety... niezakochanej zresztą też. Po pięćdziesięciu
minutach pobytu w łazience była gotowa.
Mogła śmiało powiedzieć, że pokonała rekord Jaśka w czasie przebywania w
łazience, ale warto było. Efekt był wręcz zniewalający. Naturalny, dziewczęcy makijaż z pewną ilością niebieskawego cieniu
do powiek doskonale komponował się z
jej ubiorem. Jej oczy wydawały się jeszcze
bardziej niebieskie. Osiągnęła zamierzony efekt - wyglądała
ładnie i elegancko, ale zarazem dziewczęco
i trochę pociągająco. Wiedziała, że jeśli nie chce się spóźnić powinna już
wychodzić. Miała czterdzieści minut na dotarcie do Warszawy i do Marka.
Wykonała szybki przegląd portfela. Miała trochę nadprogramowych oszczędności.
Wybrała odpowiedni numer. Po chwili usłyszała po drugiej stronie męski głos.
- Dzień dobry, chciałabym zamówić
taksówkę. – Po chwili zreflektowała się, że powinna powiedzieć dobry wieczór...
nie ważne. – Rysiów osiem. Dziękuję. Do widzenia.
Rozłączyła się.
- O, Ula wychodzisz już? - zapytał Jasiek
czytając zarazem jakąś książkę.
- No, za chwilę. A co?
- Nie, po prostu myślałem, że zdążysz mnie
jeszcze spytać z biologii. Nie ważne, odpytam się jutro z Kingą w szkole.
Jasiek dopiero teraz zamknął książkę i
spojrzał na swoją siostrę.
- No... Ulka! - Uśmiechnął się. - Nieźle.
- Dzięki... Dobra, ja lecę. Odprowadzisz
jutro Beti do przedszkola? – upewniła się, przeglądając ostatni raz w lustrze.
- Nie bój żaby siostra. Leć. Dobrej
zabawy. - Puścił jej oczko. Zapewne gdyby miała więcej czasu rzuciłaby w niego
czymś twardym.
- Cześć.
Uśmiechnęła się lekko do brata po czym
ruszyła w stronę taksówki stojącej pod bramą. Wsiadła do środka.
- Dobry wieczór. Gdzie jedziemy?
- Sienna piętnaście - podała taksówkarzowi
adres ukochanego.
Przez całą drogę uparcie wpatrywała się w
okno taksówki. Nigdy nie przepadała za jazdą taksówką jeśli obok niej nie było
kogoś znajomego. A już najbardziej nie lubiła jeździć taksówką nocą. Zawsze
miała jakieś irracjonalne, jak jej się wydawało, obawy. Gdy dojechali na
wskazany przez nią adres wręczyła kierowcy wymagana kwotę i opuściła auto. Odetchnęła.
Tak jak zawsze nie czuła się pewnie. Ale teraz nie miała żadnych powodów do
obaw. Wygrzebała ze swojej torebki telefon i sprawdziła godzinę.
Miała pięć minut żeby dotrzeć do mieszkania Marka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz