sobota, 2 czerwca 2012
"Zakochany Casanowa" Epilog
Rozdział 21 - Epilog
Siedziała w swoim starym Rysiowskim pokoju patrząc z uśmiechem w lustro. Widziała uwijające się wokół niej przyjaciółki - Alę, Elę, Izę i Violkę, oraz swoją kuzynkę Marlenę. Violetta właśnie wychwalała pod niebiosa jej wygląd, który oczywiście był zasługą samej Kubasińskiej, jednak ona nie za bardzo jej słuchała. Właśnie tego dnia miała iść do ołtarza w białej sukience ślubnej prowadzona przez swojego ojca, a potem stanąć przed mężczyzną jej życia, i zostać panią Dobrzańską. Właśnie tego dnia mieli przysiąc sobie miłość i wierność do końca...
Nagle poczuła opadający obok niej znaczny ciężar. Nieco zdezorientowana otworzyła oczy. Na łóżku obok siebie zobaczyła małego, czteroletniego chłopca. Uśmiechnął się do niej uroczo, ukazując dołeczki w policzkach.
- Cześć kochanie. - Pocałowała synka w czoło. Spojrzała na miejsce obok siebie. - Gdzie tatuś?
- Wyszedł już do pracy.
Ula zdziwiona spojrzała na zegar ścienny. Rzeczywiście było już po dziesiątej.
- A jedliście już śniadanko?
- Tak. - Uśmiechnął się do mamy. - Zrobiłem ci z Olką i tatusiem kanapki. Chodź.
- Już idę Kubuś, już.
Podniosła się z łóżka patrząc na wychodzącego z sypialni chłopca. Wyciągnęła z szafy niebieską sukienkę. Wsadziła stopy w ciepłe puchate kapcie po czym ruszyła do łazienki. Wzięła szybki prysznic, przebrała się po czym ruszyła do salonu, gdzie dzieci z zaangażowaniem wykonywały jakieś ćwiczenia, naśladując jedną z postaci Ulicy Sezamkowej. Usiadła na kanapie biorąc jedną z kanapek do ręki. Nagle obserwowanie zabawy Kuby i Oli, oraz jedzenie śniadania, przerwał jej dzwonek telefonu. Wzięła urządzenie do ręki. Uśmiechnęła się lekko.
- Halo? Nie, nie obudziłeś mnie, Kuba już to zrobił. - Zaśmiała się cicho. - A ty kochanie nie powinieneś przypadkiem pracować? Domyślam się, że ci się nie chce, wczoraj pół nocy przesiedziałeś nad dokumentami. A, w takim razie rozumiem, że naszym przyjaciołom szykuje się udany, rodzinny weekend... A nie mogą Nory zabrać ze sobą? Aha... Marek, pewnie, że nie jestem zła, że się zgodziłeś bez uzgodnienia ze mną, przecież dzieciaki ją uwielbiają. - Przekręciła oczami. - Nie jestem zmęczona, spałam do dziesiątej - stwierdziła. Marek czasami wydawał jej się nadopiekuńczy. Już dwa razy to przerabiali, a on nadal martwił się tak samo. - Dobrze. No, pa. My ciebie też. Cześć.
Odłożyła telefon na szafkę i spojrzała na dzieci.
- Tata wróci dzisiaj wcześniej, i przywiezie Norę - stwierdziła.
- Fajnie! A wujek Seba z ciocią Violą i Sandrą też przyjadą? - zapytała Ola siadając na kanapie obok mamy. Ula uśmiechnęła się do córki. Była uderzająco do niej podobna, jedyną cechę wyglądu, którą odziedziczyła po Marku były urocze dołeczki.
- Nie kochanie, oni jadą do dziadków Sandry, a jej babcia ma uczulenie na psy, dlatego Nora przyjedzie do nas na dwa dni - wytłumaczyła, patrząc na Kubę ładującego się jej na kolana.
- A kiedy tatuś przyjdzie?
- Za chwileczkę.
Jakby na potwierdzenie jej słów drzwi domu otworzyły się a do salonu wpadł jak burza czarny pies, a z przedsionka dało się słyszeć wołanie Marka:
- Nora do jasnej ch... - przerwał, najprawdopodobniej przypominając sobie, że w domu są jego dzieci. - Chodź tutaj!
Pies zupełnie nie zważając na wołania jego chwilowego opiekuna podbiegł do Uli przywitać się, a Kuba wraz z Olą pobiegli przywitać ojca.
- Tatuś! - zawołali zgodnie. Marek kucnął przed dzieciakami.
- Cześć skarby! - Dzieciaki przytuliły się do niego. Po chwili Marek z uwieszoną na jego szyi dwuletnią Olą i trzymającego go za rękę czteroletnim Kubą weszli do salonu gdzie Ula próbowała uspokoić rozbawionego psa. Bezskutecznie.
- Cześć kochanie - powiedział, po czym postawił Olkę na podłogę. Pocałował żonę w usta a potem w jeszcze niewidoczny brzuszek.
- Cześć.
- Nadal nie masz nic przeciwko żeby pies "państwa Olszańskich" u nas został na dwa dni?
Ula uśmiechnęła się lekko patrząc na dzieci bawiące się z psem.
- Nie. Może nie będzie tak źle...
- Jeśli Nora zostawi zabawki dzieciaków w spokoju, to myślę, że będzie całkiem znośnie.
Zaśmiała się cicho. Spojrzała kątem oka na męża. Byli małżeństwem od pięciu lat, a w związku od jakichś sześciu. I nadal byli bardzo szczęśliwi. Mieli dwójkę dzieci, no i trzecie w drodze. Jak w każdym związku zdarzały im się kłótnie, kilka razy po jednej z kłótni któremuś z nich zdarzało się wyjść z domu, jednak wracali zawsze jeszcze tego samego dnia. Nie mieli "cichych dni", starali się wszystkie nieporozumienia wyjaśniać na bierząco. Zdawałoby się, że byli parą idealnie dopasowaną, łapiącą w lot swoje myśli, rozumiejącą się bez słów, lubiącą to samo... No właśnie - zdawałoby się. Różnili się od siebie niemal na każdym kroku - podczas gdy ona wolała obejrzeć komedię romantyczną, on wolał horror, a gdy któryś z nich sprzątał mieszkanie ta druga osoba zawsze musiała przestawić coś po swojemu. Nie byli do siebie podobni, ale nauczyli się akceptować te różnice mimo, iż czasami były irytujące. Ale przecież czy nie o to chodzi w miłości? Żeby kochać kogoś mimo jego wad i przyzwyczajeń, które działają nam na nerwy? Żeby ona zaakceptowała to, że on woli gdy wszystkie ręczniki leżą w łazience i nie chować ich uparcie do szafy, i żeby on nauczył się wreszcie wsadzać skarpetki do szafy bo ona nie lubi gdy walają się po całym mieszkaniu?* Tak właśnie o to chodziło. Uśmiechnęła się lekko czując, że Marek obejmuje ją delikatnie w talii.
- Kocham cię - szepnął jej do ucha.
- Ja ciebie też - odpowiedziała, po czym pocałowała go lekko w policzek.
*Ten fragment zainspirowany małżeństwem moich rodziców ;)
THE END
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz