sobota, 2 czerwca 2012

"Zakochany Casanova" Rozdział 1


"Zakochany Casanova"
Rozdział 1 „Każdy facet zrobi wszystko jak go taka Domi zmolestuje biustem”
W pewnym domu w Warszawie pewien brunet planować wstać właśnie z łóżka z zamiarem pójścia do pracy. Jednak nie chciało mu się wychodzić z ciepłego łóżka, a nawet otwierać oczu, mając świadomość, że gdy tylko da znać narzeczonej, że już się obudził, ta będzie robić mu wyrzuty za jego nocny powrót do domu. Nie dziwiło go to – dał jej dużo powodów do podejrzeń o zdradę. Jednak teraz jej podejrzenia były zupełnie bezpodstawne, gdyż tym razem Dobrzański rzeczywiście pracował razem ze swoją sekretarką Violettą. Tak, z Violettą. Była chyba jego pierwszą sekretarką, której nie planował zaliczyć i zwolnić – w końcu jak to kiedyś stwierdził Sebastian „dziewczyna kumpla to świętość. Świętość!”. A jako, że Viola była dziewczyną Olszańskiego… Tak czy inaczej, pracował z nią. Chociaż to on był raczej stroną bierną, ona nie wykazywała żadnej inicjatywy pracy. W duchu cieszył się, że dzisiaj był umówiony na rozmowę kwalifikacyjną. Na szczęście tym razem nie była to protegowana Pauli, jego narzeczonej, więc jeśli będzie to „druga Violetta” będzie miał wolną rękę w kwestii „przyjąć czy może lepiej nie”. Usłyszał, że Paulina wyszła właśnie z łazienki.
- Marco… Wstawaj, zaraz spóźnisz się do pracy.
Mimo jej pozornie miłego głosu, Dobrzański za dobrze ją znał, i wiedział, że gdy tylko wstanie, usłyszy pełno wyrzutów. Z drugiej strony nie mógł zostać w łóżku do końca życia.
- Już… - odparł udawanym zaspanym głosem.
Niechętnie podniósł się z pozycji leżącej i usiadł na łóżku.
- Marek?
- Tak?
Znowu się zacznie.
- Czemu wróciłeś tak późno do domu?
- Pracowałem z Violettą – stwierdził zgodnie z prawdą. Chociaż nie… Trochę mijało się to z prawdą. Powinien powiedzieć raczej „pracowałem, a Violetta przeszkadzała mi w tym przedsięwzięciu swoimi poprzekręcanymi przysłowiami i sprawami wagi kosmicznej oraz życia po śmierci”.
- Z Violettą? – zapytała podejrzliwie.
- Tak. Jest moją sekretarką.
Paulina pokiwała głową, jednak nie zrzuciła z twarzy podejrzliwiej miny.
- Paula, proszę cię, nie mam siły na te tematy – rzucił zirytowany i zamknął się w łazience. Tam szybko wykonał poranną toaletę po czym wyszedł i nie zwracając uwagi na narzeczoną wyszedł z domu. Miał dość tego chorego związku. Bierze ślub za kilka miesięcy.
Wytrzymałem z nią siedem lat, to może i resztę życia wytrzymam – pomyślał bez przekonania.
Wsiadł do auta i ruszył do pracy.
~~*~~
W podwarszawskim miasteczku a dokładnie w Rysiowie w pewnym małym domku pewna kobieta także zaczynała dzień, choć w zupełnie odmiennym humorze, niż pan Dobrzański. Przeciągnęła się lekko i zmrużyła oczy próbując zobaczyć coś w swoim pokoju, jednak dość duża wada wzroku skutecznie jej to uniemożliwiła. Sięgnęła po leżące na szafeczce okulary i założyła je na nos.
- Tak lepiej – stwierdziła.
Wstała z łóżka po czym otworzyła szafę. Wyjęła z niej czarną sukienkę z białą górą i chwyciła do ręki małe pudełeczko z którym, tak jak od jakiegoś czasu miała w zwyczaju, powędrowała do łazienki. Zdjęła okulary i ponownie zmrużyła oczy. Wykonała poranną toaletę, ubrała się, po czym zwinnymi ruchami wyjęła z pudełeczka soczewki i założyła je. Zaraz po tej czynności wyjęła z szafki kilka przedmiotów służących do robienia makijażu, który od jakiegoś czasu miała w zwyczaju robić. Po jakimś czasie była gotowa do wyjścia. Uśmiechnęła się lekko do swojego odbicia. Od wczoraj jej zębów nie szpecił już aparat ortodontyczny, z czego była bardzo zadowolona gdyż lubiła swój uśmiech. Spojrzała na swoje czerwone okulary, które zdjęła przed dwudziestoma minutami. Uśmiechnęła się lekko przypominając sobie swoje odbicie, które widziała jeszcze jakiś miesiąc temu w łazience. Jednak jej kuzynka, która ich niedawno odwiedziła wzięła sobie za cel metamorfozę Ulki. Spojrzała ponownie w lustro na swoje teraz półdługie kruczoczarne włosy. Wyjęła szczotkę i uczesała się, po czym wyszła z łazienki.
- Cześć tatku – przywitała się z ojcem.
- Cześć córciu. Nie wychodzisz jeszcze?
- Tato, jestem umówiona na dziewiątą, jest dopiero siódma.
- Ale autobus masz za piętnaście minut.
- Maciej mnie podwiezie – stwierdziła biorąc młodszą siostrzyczkę, która weszła właśnie do kuchni, na kolana.
Po jakimś czasie wychodziła z domu dzierżąc w dłoni białą teczkę, która żadnym sposobem nie chciała wcisnąć się do jej torebki. Jej przyjaciel czekał już na dziewczynę przy samochodzie. Uśmiechnęła się do Szymczyka na powitanie, po czym nie czekając aż otworzy jej drzwi od auta, wsiadła do środka i tradycyjnie zaczęła szamotać się z pasami.
- Dziewczyno spokojnie…
Maciej wyciągnął się wszerz auta, po czym pomógł dziewczynie zapiąć pas. Ula uśmiechnęła się po czym zaczęła przeglądać teczkę, w celu sprawdzenia czy wzięła wszystkie potrzebne dokumenty. Po upewnieniu się co do tej sprawy spojrzała na wysoki biurowiec, do którego zmierzali.
- No Ulka, powodzenia.
- Nie dziękuję.
Puściła mu oczko, po czym wysiadła z auta. Poprawiła lekko sukienkę i ruszyła w stronę rozsuwanych drzwi. Po kilkukrotnych próbach niestety nie miały zamiaru się otworzyć, więc rozejrzała się w poszukiwaniu kogoś kto zechciałby uratować ją z opresji, a dokładnie to jakiegoś pracownika firmy, który właśnie zmierzał do biura. Po chwili zobaczyła nadchodzącego bruneta. Nie była pewna czy jest pracownikiem, jednak nie zaszkodziłoby na niego poczekać. Wykonała jeszcze kilka prób dostania się do budynku. Po chwili podszedł do niej ów brunet.
- Znowu się zacięły? – zapytał retorycznie.
Nie odpowiedziała tylko lekko kiwnęła głową. Mężczyzna westchnął cicho, najwidoczniej taka sytuacja nie zdarzała się po raz pierwszy. Wyjął telefon komórkowy.
- Dzień dobry panie Władku. Drzwi się zacięły. Nie, nie od gabinetu… Wejściowe. No nie da się. Dobrze, zaczekam. Do widzenia.
Rozłączył się i spojrzał na Ulę.
- Jak się zatną to tylko od środka da się je otworzyć – wyjaśnił.
- Aha – odparła inteligentnie.
- A pani do Pshemko? – zapytał chcąc rozpocząć rozmowę.
- Słucham?
Jej oczy mogły w tym momencie przypominać nawet pięciozłotówki.
- No… Do naszego projektanta.
- Aaa – zaśmiała się cicho. – Nie, nie… Na rozmowę kwalifikacyjną.
-A na jakie stanowisko jeśli mogę zapytać?
- Na sekretarkę prezesa.
- A. W takim razie… Marek Dobrzański, pani potencjalny pracodawca.
Uśmiechnął się przyjaźnie i wyciągnął rękę w stronę Uli.
- Urszula Cieplak – przedstawiła się, odwzajemniając uścisk.
- No ja nie wiem co z tym ochronia… - zaczął ale nie dokończył, bo drzwi właśnie się otworzyły.
Ula powstrzymała się od parsknięcia śmiechem i tylko się uśmiechnęła lekko. Weszła do firmy razem z Markiem. Winda dowiozła ich na piąte piętro gdzie najwidoczniej znajdywał się gabinet prezesa. Marek podszedł do kontuaru za którym stała recepcjonistka.
- Aniu, jest jakaś poczta?
- Mmm… Tak. Proszę.
- Dzięki Aniu. – Spojrzał na Ulę. – Zapraszam. – Ręką wskazał jej kierunek do jego gabinetu.
- A, Marek! – Usłyszał za sobą jeszcze wołanie recepcjonistki.
- Tak Aniu?
- Aleks chciał z tobą porozmawiać.
- Przekaż mu, że skorzystam z jego propozycji ale innym razem, okej?
- Okej.
Marek uśmiechnął się do niej zawadiacko, po czym ruszył za Ulą do jego gabinetu. W sekretariacie od razu Violetta  „zaatakowała” go swoimi nowościami.
- Marek, mam sprawę życia po śmierci! – zawołała gdy tylko go zobaczyła.
- Violu nie teraz, jestem zajęty – stwierdził.
- Ale Marek, to sprawa wagi astronomicznej! – zawołała.
- A już nie kosmicznej? – zapytał ironicznie. – Nie tera…
- Ale Marek!
- Violetta. Nie teraz. Porozmawiamy później.
Otworzył drzwi i gestem zaprosił Ulę do gabinetu.
- Proszę, niech pani usiądzie.
 Wskazał na miejsce przed jego biurkiem, a sam usiadł na swoim fotelu prezesa. Rozpoczęli zwyczajną rozmowę kwalifikacyjną. Nic czego Ula by się nie spodziewała, więc była doskonale przygotowana na każdą okoliczność, na każde pytanie zadane przez jej potencjalnego szefa. Rozmowa trwała coraz dłużej a Violetta coraz bardziej zdenerwowana chodziła przed gabinetem Marka. Po jakimś czasie, gdy Marek właśnie przeglądał CV Uli, do gabinetu weszła Viola.
- Violetta, prosiłem cię…
- Ale Marek, ja przepraszam, że przerywam, ale to naprawdę bardzo ważne.
- Viola… - Marek westchnął ciężko.
Skaranie Boskie z nią.
- Nie teraz. Co kolwiek by to nie było, zaczeka jeszcze kilka minut.
- Kilka? – upewniła się sekretarka.
- Kilka – zapewnił zniecierpliwionym głosem.
Ja nie wiem jak Sebastian z nią wytrzymuje… No ale cóż, serce nie służba, jak to mawia Violetta.
W końcu Kubasińska wyszła.
- Przepraszam za nią.
Spojrzał na Ulę przepraszająco.
- Nic się nie stało – stwierdziła.
Marek uśmiechnął się do dziewczyny krótko po czym ponownie zajrzał w dokumenty. Po chwili udało mu się przebrnąć przez niezliczone nazwy kierunków studiów kobiety.
- No, nie powiem, jestem pod wrażeniem.
- Dziękuję.
- W takim razie…
Marek wstał, Ula także.
- Witam na pokładzie.
~~*~~
- Oj, a co tu dużo mówić, porozmawialiśmy i tyle – stwierdziła, pomagając narysować Beatce słonia.
Od czasu jak wróciła do domu, czyli od jakiejś godziny tata ciągle nagabywał ją żeby opowiedziała jak została przeprowadzona rozmowa kwalifikacyjna.
- No, ja wiedziałem, że cię tam docenią.
- Tak… - Uśmiechnęła się lekko.
- I jeszcze narzeczonego znajdziesz.
- Tato! – zawoła zdenerwowana.
- No co tato, co tato… Ja ci mówię, zakochasz się.
- Mhm… - mruknęła powątpiewająco, pokazując Beatce jak narysować słoniowi trąbę.
~~*~~
Marek siedział zadowolony w gabinecie. Zadowolony bynajmniej nie z faktu, że jakieś piętnaście minut temu wyszła od niego Paulina, ani nawet nie z tego powodu, że przed chwilą miał okazję porozmawiać z Klaudią. Zadowolony był z faktu, że w końcu znalazł wykwalifikowaną sekretarkę. Jednak jeszcze dzisiaj musiał użerać się z Violettą. Ula pracę zaczynała dopiero od jutra. Westchnął cicho i na nowo skupił się na dokumentach.
~~*~~
Następnego dnia Ula Cieplak wstała nieco wcześniej niż zwykle. Wyjęła z szafy ładną, niebieską sukienkę, z niezbyt dużym dekoltem. W łazience wykonała poranną toaletę, ubrała się, zrobiła delikatny makijaż i rozczesała włosy. Wyszła z łazienki i ruszyła do kuchni z zamiarem zrobienia śniadania dla całej rodziny. Z uśmiechem cicho nuciła melodię piosenki, która właśnie sączyła się z głośników radia. Miała nadzieję, że to będzie dobry dzień. Jej pracodawca wydał się bardzo miły i miała nadzieję, że pierwsze wrażenie nie okaże się mylne. Po jakimś czasie śniadanie było gotowe ale rodzina jeszcze nie wstała. Nie było w tym nic dziwnego z racji, że była dopiero za piętnaście siódma. Zjadła dwie kanapki po czym ruszyła ku wyjściu. W przedsionku założyła czarne balerinki i wyszła z domu. Ruszyła na przystanek autobusowy rozmyślając.
- Uleńka! – Usłyszała za sobą głos. Przewróciła oczami i wsłuchała się tylko dokładnie czy nie słychać w jego głosie, że znowu za dużo wypił. Miał ku temu skłonności. – Uleńka! – Po chwili stwierdziła, że na całe szczęście tej nocy darował sobie alkohol. Po chwili poczuła jego dłoń na swoim ramieniu.
- Cześć Bartek – przywitała się oschle z sąsiadem.
- Cześć. No gonię cię i gonię… Gdzie idziesz?
- A co cię to interesuje? – zapytała podirytowana. Obecność Dąbrowskiego zawsze działała jej na nerwy.
- No wiesz…
- No nie wiem.
- No po prostu się pytam.
- Do Warszawy – odpowiedziała zdawkowo. – Przepraszam cię, ale zaraz spóźnię się na autobus.
- No to ja cię podwiozę.
- Nie trzeba – rzuciła i ruszyła w odpowiednim kierunku.
- No daj spokój, chodź!
Pociągnął ją za rękę do jego niedawno kupionego tico. Niechętnie wsiadła do auta, wiedziała z autopsji, że z Dąbrowskim nie ma co się kłócić. Zapięła pas po czym zaczęła wpatrywać się uparcie w widok za oknem. Zaczęła rozpamiętywać jej znajomość z Dąbrowskim. Byli kiedyś razem, ale nie był to zdrowy związek. Wyciągał od niej pieniądze. Teraz już nawet przestał… od czasu jak mu wygarnęła co jej nie pasuje. Ale gdy się upił, co zdarzało się dosyć często, kontakty z nim nie należały do najprzyjemniejszych. A dokładnie można było to przypłacić bolącą głową od krzyku, chwilowym oszołomieniem z racji jego wymyślnych gróźb, w ostateczności siniakiem. Jednak po wytrzeźwieniu nic nie pamiętał… albo był świetnym aktorem. Zerknęła kątem oka na uśmiechniętego blondyna. Po chwili wyjechali z Rysiowa.
- To na jaką ulicę Uleńko, co?
- Lwowska osiem – odparła oschle.
- Oj Ula… Dlaczego jesteś taka niemiła?
Wywróciła oczami. Można powiedzieć, że się z nim pogodziła… Na tyle żeby utrzymywać w miarę dobre relacje sąsiedzkie. Nic poza tym.
- A po co tam jedziesz? Umówiłaś się czy co? – Ula nadal milczała. – A, rozumiem, dzisiaj jesteśmy tajemniczy. Oj Uleńko, wczoraj rozmawialiśmy.
- Jadę do pracy.
- Dostałaś pracę w Warszawie? A gdzie?
- W FD.
- Nie znam firmy.
Może to i lepiej - pomyślała.
Po jakimś czasie dojechali na miejsce.
- No, dzięki za podwiezienie Bartek, ale ja już lecę, bo zaraz się spóźnię – stwierdziła porywając torebkę i wypadając z auta.
- Uleńko, poczekaj, odprowadzę cię.
- Nie trzeba Bartek.
Odepchnęła jego rękę.
- Muszę iść. Cześć.
- A buziak?
- Buziak…?
- No, za podwiezienie.
- Raczej nie.
Odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę firmy. Tym razem drzwi otworzyły się bez problemów. Do windy na pierwszym piętrze wsiadł także jakiś mężczyzna. Zignorowali się wymieniając tylko spojrzenia, po czym mężczyzna wysiadł dwa piętra wyżej. Ula natomiast pojechała na piąte piętro. Ruszyła w stronę swojego stanowiska pracy. Przypomniała sobie wczorajsze słowa Dobrzańskiego „Jak pani jutro przyjdzie do pracy, to proszę przyjść do mnie, podpiszemy umowę”. Zapukała więc do gabinetu szefa. Po otrzymaniu zaproszenia, weszła.
- Dzień dobry – przywitała się. Marek podniósł wzrok znad trzymanego w dłoniach wydrukowanego przed chwilą potwierdzenia przelewu.
- Dzień dobry.
~~*~~
Ula siedziała za swoim biurkiem wystukując coś na klawiaturze firmowego komputera. Jej pierwsze zadanie na stanowisku sekretarki prezesa – spis kampanii reklamowych z ostatnich czterech lat. Szło jej nawet dobrze, jednak przeszywający wzrok jej nowej koleżanki – Violetty przez V i dwa T, jak się przedstawiła, uniemożliwiał jej normalną pracę.
- Violetta, coś się stało? – zapytała odrywając się na chwilę od dokumentów.
- Nie nic, tylko… To ty już teraz będziesz tu tak na stałe siedzieć?
- Przynajmniej do zakończenia okresu próbnego. A czemu pytasz?
- Nie, nic – odparła zadowolona.
Trzeba wiedzieć, że „Violettów jest jak mrówków, a zwłaszcza Kubasińskich”, a wszystkie są tak samo niechętne do pracy jak Viola, jeśli nie bardziej. Więc blondynka korzystając z okazji, że nowa koleżanka zostanie tu przez jakiś czas, a może i nawet na stałe, zamiast pracować włączyła w internecie jakąś stronę z butami o niewiarygodnie wysokich cenach i jeszcze wyższych obcasach.
Ula wzruszyła ramionami i powróciła do pracy. Po jakimś czasie do sekretariatu weszła jakaś brunetka. Violetta wywróciła oczami.
- Dzień dobry, czy jest Marek? – zapytała.
Ula już chciała odpowiedzieć, ale Violetta ją ubiegła.
- Domi, prezes jest zajęty – stwierdziła.
- Nie pytam ciebie, Violu. – Imię Kubasińskiej wypowiedziała wręcz z pogardą. – Więc? Jest?
Violetta zaczęła kręcić głową, jednak Ula i bez tego doskonale wiedziała co powiedział ich szef: „Nie ma mnie dla nikogo”.
- Niestety, ale szef rzeczywiście jest zajęty – stwierdziła.
- Słuchaj… - zaczęła ostro, po czym zamilkła i zaśmiała się cicho. – To jest bardzo pilne – stwierdziła już nieco uprzejmiejszym tonem.
- Prezes kazał nam nikogo nie wpuszczać. Ale może coś przekazać? – zaoferowała.
- Tak. Powiedz mu, że byłam.
Po chwili kobieta wyszła. Ula spojrzała na Violettę.
- Kto to?
- Domi. Modelka.
Podeszła do biurka koleżanki i nachyliła się.
- Przyjaciółeczka Marka – stwierdziła konspiracyjnym szeptem.
- Przyjaciółeczka…?
- Oj, widzę, że ty jeszcze się dużo musisz dowiedzieć o tym świecie. Ale nic się nie martw! Jestem do usług. Już ci wyjaśniam. Więc widzisz… Każdy facet zrobi wszystko jak go taka Domi zmolestuje biustem.
Ula powstrzymała się od parsknięcia śmiechem.
- No tak, tak! Nie śmiej się!
- Przecież on ma narzeczoną.
- Dziewczyno w jakim ty wszechświecie żyjesz. Jakby związek Marka i Pauli, i w ogóle wszystkie związki były z miłości to… - W tym momencie z gabinetu wyszedł Dobrzański. – No i wiesz, wtedy podeszła do mnie ta Ewka i słuchaj wypala do mnie z tym, że cukru nie ma, dasz wiarę? A ja sernik piekłam. No ale nic. Udałam się do innej sąsiadki, nie, i nie uwierzysz! Pani Stasi też skończył się cukier! O Marek, nie widziałam cię.
Marek stał i patrzył ze zdziwieniem na swoją sekretarkę, która siedziała na biurku Uli i opowiadała jej jakąś historię.
- Tak…
- Skończyłam już ten spis. Proszę. – Ula wręczyła mu naręcze segregatorów.
- Tak, dziękuję. Violetta otworzysz?
- Jasne szefie!
Otworzyła drzwi od gabinetu prezesa, gdzie Marek zostawił dokumenty.
- Dobra, potem przejrzę, a teraz wychodzę na spotkanie.
Gdy Marek oddalił się na bezpieczną odległość Violetta ponownie usiadła na biurku Uli.
- No z tym cukrem, to wiesz, taka firanka dymna.
- Aha.
- No to teraz dokończę. Na czym to ja skończyłam? A tak. Wiesz, jakby wszystkie związki były z miłości, to by było strasznie nudno, i ludzie nie mieliby pracy! – zawołała.
- Jak to?
- No bo patrz… Ludzie się nie kochają to się rozwodzą… A jakby się kochali to by się nie rozwodzili i ci no… rozwodnicy nie mieliby pracy!
Ula parsknęła śmiechem.
- Śmiej się śmiej… Zobaczysz jeszcze.
- Ale Viola… Rozwodnik to nie jest zawód, tylko…
- Tak, tak dobra! – zawołała zdenerwowana. – Gdyby taki Marek na przykład, nie miał romansów to o czym by pisali redaktorzy w gazetach? Przecież świat pożywia się plotkami!
Ula spojrzała na nią z szeroko otwartymi oczami.
- Albo no na przykład ja! Przecież ja muszę mówić bo inaczej zwariuję! A gdyby nie było takich romansów, to o czym bym ja plotkowała? Oczywiście nie mówię, że zdrady są dobre, bo na przykład nie chciałabym żeby mnie mój Cebulek zdradził z taką Domi, czy inną małpą… No ale sama rozumiesz.
- Tak, pewnie – stwierdziła.
- A ty masz swojego Cebulka? Znaczy… No bo wiesz, mój chłopak to Seba, no to jest Sebulek i tak wyszło, że Cebulek. Więc?
- Eeee… Czy mam chłopaka, tak? Nie, nie mam.
- Oj, szkoda. Ale nie martw się na pewno jeszcze znajdziesz.
Klepnęła ją w plecy z taką siłą, że Ula aż podskoczyła.
- O proszę… - szepnęła konspiracyjnie – A o to bliżej niezidentyfikowany obiekt którego Mareczek zdradza – stwierdziła.
Ula odwróciła się lekko i zobaczyła ubraną w czerwoną bluzkę i czarne spodnie, kobietę.
- Paulina Febo, siostra naszego dyrektora finansowego. Włosi z tej całej Kałamarnicy.*
- Z czego? – zdziwiła się.
- No tej, no... Kamfory.*
- A…
- Wiesz, Aleks ciągle tylko czeka, w każdym razie Marek tak kiedyś Cebulkowi mówił, żeby wbić mu widelec w plecy.
- Chyba nóż – poprawiła koleżankę.
- Oj no, jeden pies.
Ula spojrzała rozbawiona na Kubasińską.
Ta praca będzie jednym z najciekawszych doświadczeń w moim życiu…
*Chodziło o włoską mafię – Viola jakoś tak ich nazywała ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz