sobota, 2 czerwca 2012
Rozdział 6
Rozdział 6
Ula wpadła, w dosłownych tego słowa znaczeniu, do swojego pokoju. Zatrzasnęła z hukiem drzwi i usiadła na łóżku starając się uspokoić. Przymknęła oczy przypominając sobie wynik wizyty u Marka. Wyznał jej miłość. Chciałaby w to uwierzyć, ale nie mogła. Przecież ją oszukiwał, nie ma pewności, że teraz też tego nie robi. Tak. Na pewno kłamał. Łzy napłynęły jej do oczu. Nie chciała żeby kłamał, ale nie chciała też żeby mówił prawdy - nie umiała mu uwierzyć. Nie wiedziała co ma ze sobą zrobić. Najchętniej to odpoczęłaby z dala od Warszawy, od FD... Z dala od NIEGO. Ale musiała pomóc Maćkowi z ProS. Odetchnęła. Nagle usłyszała dzwonek swojej komórki. Drżącymi dłońmi wyjęła ją z komórki i zobaczyła, że dzwoni Marek. Bez zastanowienia odrzuciła połączenie. Nie chciała go widzieć, nie chciała go słyszeć, nie chciała mieć z nim nic wspólnego - nawet po tym co miało miejsce w jego gabinecie. Położyła się na łóżku. Nagle do pokoju wszedł Maciej.
- Ulka, twój Romeo od siedmiu boleści stoi przy bramie.
- Marek?
- No Marek, Marek, a znasz jakiegoś innego Romea od siedmiu boleści? - zapytał ironicznie.
Wzruszyła obojętnie ramionami.
- I tak do niego nie wyjdę, więc może sobie stać - stwierdziła oschle.
- No dobra. To do pracy?
- Maciuś, naprawdę nie jestem w nastroju... - jęknęła patrząc na niego błagalnie.
- Ula, nie jesteś w nastroju już od momentu jak wyszłaś z gabinetu tego Dobrzańskiego. Coś się tam stało?
Spojrzał na nią badawczo. Uciekła wzrokiem. Bo w końcu co miała mu powiedzieć: "Tak, stało się, Marek mnie pocałował, a potem wyznał mi miłość. A, zapomniałabym dodać, że przedtem powiedział, że zerwał z Pauliną, a ja uciekłam"?
- Nic - zapewniła niezbyt przekonującym głosem. - Po prostu... Myślę, czy Marek naprawdę nie mógł być we mnie... no wiesz.
- Ulka... - Szymczyk pokręcił głową siadając na łóżku przyjaciółki. - On cię okłamywał. Chodziło mu tylko o pieniądze... - Zobaczył, że Uli napływają łzy do oczu. - Na pewno też o waszą przyjaźń - dodał szybko. - Ale nie zmienia to faktu, że cię nie kocha.
***
Marek przygnębiony, i przy okazji przemoknięty do suchej nitki wrócił do hotelu. Otworzył drzwi od pokoju i zaśmiał się cicho na widok śpiewającej Weroniki.
- Cześć Weronika.
Pocałował kuzynkę w policzek.
- Cześć Mareczku. Byłeś u Uli?
- Byłem. Ale nie rozmawialiśmy. W gabinecie, jak przyszła z wymówieniem, to myślałem, że już wszystko będzie w porządku, wiesz, dała mi coś powiedzieć, pocałowałem ją, wyznałem jej miłość, ale uciekła.
Weronika spojrzała na niego kątem oka. Dobrzańska miała zawsze bardzo proste podejście do świata - nie chcesz mieć problemów, nie miej miłości. Dlatego na siłę jej nie szukała, a nawet nie zastanawiała się czy jakiś facet jej się nie podoba żeby przypadkiem się w nim nie zakochać. Chociaż jak każda dziewczyna marzyła o księciu na białym koniu, to czekała na tą prawdziwą, najprawdziwszą miłość. Chociaż nie wypatrywała jej z niecierpliwością.
- Marek, źle się do tego zabierasz - stwierdziła. - Pocałowałeś ją to logiczne, że się wystraszyła i uciekła. W końcu ją oszukiwałeś, więc nie umie ci na razie ufać.
- Ale wyznałem jej miłość.
- Kochać sobie ją możesz, ale to nie zmienia faktu, że nadal możesz ją oszukiwać... Pewnie właśnie tak myśli.
- To co ja mam robić? - zapytał opadając na łóżko.
- Po pierwsze spróbuj się jakoś z nią spotkać, czy tam wejdź do niej do pokoju. Potem jej wyjaśnij wszystko na spokojnie, a potem... potem to zobaczysz co będzie.
"Nie, nie próbuj otwierać ust, o nie, nie dam zranić się już" - Farba "W strugach deszczu"
Dobrzański, zgodnie z radami swojej kuzynki po raz kolejny tego dnia wsiadł do Lexusa i pojechał do podwarszawskiego Rysiowa, jednak tym razem miał zamiar wejść do niej do pokoju, a nie grzecznie czekać na deszczu aż do niego wyjdzie, co pewnie i tak nie miałoby miejsca. Ruszył stanowczym krokiem w stronę domu Uli. Chciał koniecznie z nią porozmawiać. Zapukał do brązowych drzwi - mimo wszystko nie mógł wejść jak do siebie. Po chwili w drzwiach stanął ojciec Uli.
- Dzień dobry panie Józefie. Czy mógłbym porozmawiać z Ulą?
- Uli nie ma.
- Ale dla mnie jej nie ma, czy w ogóle jej nie ma? - zapytał trochę poddenerwowany.
- W ogóle jej nie ma. Pojechała gdzieś z Maćkiem - odpowiedział.
- A czy mógłbym chociaż zostawić jej list? To naprawdę bardzo ważne - powiedział przekonująco.
- Panie Marku, nie widzę w tym sensu. Ula wyjeżdża.
- W-wyjeżdża? Dokąd?
- Nie wiem.
- Mimo wszystko chciałbym zostawić jej list. Ona powinna znać prawdę. Napiszę ten list i już więcej mnie pan tu nie zobaczy.
Spojrzał na pana Józefa przekonująco. Ten po dłuższej chwili zastanowienia ostatecznie zgodził się. Dobrzański podziękował mu, po czym wszedł do pokoju jego ukochanej. Usiadł na krześle stojącym przy stoliku i zabrał się za pisanie listu, który miałby wyjaśnić jej to wszystko. Miał nadzieję, że po przeczytaniu tego listu ona mu wybaczy. Złożył białą kartkę na pół, napisał na niej imię ukochanej, po czym chwilę wpatrywał się na jej zdjęcie stojące na stoliku. Nagle usłyszał skrzypnięcie drzwi od pokoju. Myśląc, że to pan Józef postanowił przyjść zobaczyć co tak długo robi jej w pokoju, odwrócił się z zamiarem podziękowania Cieplakowi za to, że pozwolił mu napisać ten list, po czym chciał opuścić dom, i zgodnie z obietnicą więcej się tu nie pojawiać (chyba, że Ula by mu wybaczyła, ale to inna sprawa). Jednak gdy tylko odwrócił głowę chcąc coś powiedzieć zamilkł. Zobaczył bowiem Ulę patrzącą na niego z niedowierzaniem.
- Co ty tu robisz? - zapytała. W jej głosie nie wyczuł ciekawości, a jedynie zirytowanie, zniecierpliwienie... nienawiść.
- Już wychodzę - stwierdził Pod jej srogim spojrzeniem spuścił wzrok. - Chciałem tylko zostawić ci to - wyjaśnił wskazując na białą kartkę papieru. - Wyjaśniłem w nim parę rzeczy. Nie liczę na to, że po przeczytaniu tego mi wybaczysz, aczkolwiek mam taką nadzieję...
- Marek,... Wyjdź.
- Już... Ale, czy naprawdę nie możemy porozmawiać o...
- Nie, nie możemy. Wyjdź i nie wracaj - powiedziała tonem nieznoszącym sprzeciwu. Pokiwał głową nie chcąc się z nią kłócić i opuścił jej pokój. Rzucił krótkie "do widzenia" w stronę pana Józefa, po czym, zgodnie z poleceniem, wyszedł.
***
Ula siedziała na łóżku obracając w dłoniach kartkę, którą zostawił jej Marek. Jak na razie skutecznie udało jej się tamować łzy. Nie wiedziała czy przeczytać to co jej napisał, czy może lepiej schować to, następnie spakować swoje rzeczy, a potem wyjść z domu i iść do domu Maćka żeby poprosić go o wcześniejsze podwiezienie na lotnisko. Nie wybrała żadnej z opcji - list schowała do szuflady swojego biurka, po czym spakowała się, ale nie poszła od razu do Maćka. Najpierw chciała sporządzić kilka ważnych dokumentów, stwierdziła, że jak już będzie w Berlinie to jej się nie będzie chciało. Włączyła swój stary komputer, pamiętający jeszcze czasy liceum. Szybko otworzyła odpowiedni program, po czym zaczęła sporządzać swoje CV w języku niemieckim. Wydrukowała dokument. Przeczytała go kilka razy próbując wychwycić jakikolwiek błąd, jednak nic takiego nie znalazła. Spojrzała na zegar wskazujący szesnastą dwadzieścia trzy. Uśmiechnęła się lekko, jednak nie był to wesoły uśmiech. Tak właściwie to nie chciała wyjeżdżać, nie chciała zostawiać rodziny ani przyjaciół, ale wiedziała, że tylko dużo czasu spędzonego z dala od Warszawy pomoże jej zapomnieć, odkochać się. Kto wie, może nawet kogoś pozna, i zostanie w Berlinie? W końcu zawsze tak lubiła stolicę Niemiec... Starając się myśleć pozytywnie (co nie zawsze się udawało, ale w końcu "dobrze jak nie za dobrze") spakowała CV do teczki, wzięła swoją walizkę, po czym ruszyła żwawym krokiem w stronę wyjścia z pokoju. Wylewnie pożegnała się z rodzinką, obiecała, że będzie codzienne dzwonić, i, że jak Maciej w końcu upora się z zainstalowaniem na jej komputerze skype, będą rozmawiali przez internet, no i oczywiście, że będzie wysyłać im kartki. Obiecała Beatce, że na pewno za jakiś czas wróci, i, że być może niedługo ich odwiedzi po czym ruszyła w stronę wyjścia z domu. Maciej czekał już na nią przy aucie. Uśmiechnęła się do niego lekko.
***
"Zegar odmierza w ciszy czas, przeklinam los, który dzisiaj rozdzielić chce nas.
Odejdź nim siebie sam znienawidzę za każdy dzień, który dałaś mi,
odejdź dopóki wiem, że wystarczy mi siły by nie zatrzymać cię.
Choć bez ciebie mój świat nagle traci najmniejszy sens i nic nie jestem wart,
Odejdź nim siebie sam znienawidzę za każdy dzień" - Łukasz Zagrobelny "Jeszcze o nas"
Marek opadł bezsilnie na łóżko. Jego kuzynki nie było w pokoju hotelowym i chyba pierwszy raz w całym swoim życiu, ucieszył się, że jej nie widzi, że nikogo nie widzi. Chciał być sam. Zupełnie sam. Na rozmowy i wygadanie się Weronice przyjdzie czas. Przewrócił się na bok podkładając rękę pod głowę. Sięgnął do szuflady szafki nocnej i wyjął z niej małe granatowe pudełeczko obwiązane kokardką. Spojrzał z delikatnym uśmiechem na jego zawartość. Przypomniał sobie ten dzień...
"Firma była wystrojona w wszelkiego rodzaju ozdoby świąteczne, ale on zdawał się tego nie zauważać. Zmierzał do sekretariatu gdzie znajdowała się jego najlepsza przyjaciółka.
- Cześć Ula - powiedział z uśmiechem.
- O, cześć.
- Yyy... Porządki? - zapytał zatrzymując się przed drzwiami gabinetu, zauważając Ulę segregującą jakieś papiery.
- Tak, tak trochę na święta - odparła.
Uśmiechnął się lekko.
- A! Właśnie, słuchaj, a propos świąt... Ym... Wpadniesz do mnie na chwilę?
- Tak - odparła z uśmiechem. - Tylko sekundę - dodała gdy Marek wchodził do gabinetu.
Dobrzański szybko położył marynarkę na fotelu, a torebeczkę z prezentem dla przyjaciółki postawił na biurku.
- Ula! Idziesz?! - zawołał, gdy był już gotowy.
- Yyy... Już! Idę, idę.
Ula po chwili weszła do jego gabinetu uśmiechając się lekko.
- No bo pomyślałem, że to jest jakby ostatnia szansa żebyśmy porozmawiali sam na sam - stwierdził gestykulując dłońmi. - Zaraz zaczną się opłatek, życzenia... No a ja właśnie chciałem złożyć ci życzenia tak bardziej... osobiście - dodał chowając ręce za plecy i nieznacznie się do niej zbliżając.
- Ja też - odpowiedziała. - Zanim ustawi się do ciebie kolejka.
Marek chwilę zastanawiał się nad życzeniami. To nie mogło być oklepane "wesołych świąt, szczęśliwego nowego roku, spełnienia marzeń". Chciał powiedzieć coś innego, coś co płynęłoby prosto z serca, a nie stara oklepana mowa, którą będzie powtarzał na okrągło, najpierw w firmie, a potem u rodziców.
- Mmm... Ula - zaczął, patrząc jej w oczy. - ... Chciałem życzyć tobie... Tobie, i sobie - zaznaczył. - Żebyś zawsze była taka, jaka jesteś. Mądra, szlachetna, szczera... Aż do bólu - dodał. - No i żebyś nigdy nie miała ze mną żadnych kłopotów.
- A ja chcę... - Zaśmiali się zgodnie. - Życzę ci żebyś był szczęśliwy. Naprawdę szczęśliwy... I mam nadzieję, że to ci w tym pomoże.
Podniosła do górę dłoń, w której trzymała niebieską torebeczkę. Zaśmiał się cicho.
- Prezent. Dla mnie? - upewnił się, chociaż było to oczywiste.
- Mhm.
Pocałowali się w policzek.
- Dzięki - powiedział, ku swojemu zdziwieniu, szeptem. - Proszę - dodał wręczając jej czerwoną torebeczkę. Uśmiechnęła się.
- Dla mnie?
- Mhm. To co, otwieramy?
- No.
Niemal w tym samym momencie otworzyli pudełeczka, aczkolwiek Marek męczył się kilka sekund dłużej. Roześmiali się serdecznie.
- Wiesz, że ja... - powiedział przez śmiech, ale nie dokończył.
- Ale skąd wiedziałeś, że... - Spojrzała na niego pytająco.
- No proszę i jak tu nie wierzyć w telepatię.
Zaśmiała się.
- Ale dlaczego wybrałeś akurat t-ten?
- No kamień księżycowy, twój talizman.
- Naprawdę? - zdziwiła się.
- Twojego znaku zodiaku... A ty wybrałaś go dla mnie...
- No bo otwiera serca na miłość."
Uśmiechnął się lekko. Jeśli rzeczywiście otwiera serca na miłość to jemu także otworzył. Spojrzał na sufit. Ula wyjeżdża. A on nawet nie wie dokąd. Jedyna nadzieja w tym, że przeczyta list, który jej zostawił. Wiedział, że nawet gdyby doskonale wiedział gdzie wyjeżdża, na jakim lotnisku czy tam peronie jest, czy nawet o której wyjeżdża, to nie próbowałby jej zatrzymać, chociaż bardzo chciał. Wyraźnie powiedziała mu, że ma wyjść i nie wracać. Pierwszy raz w jej oczach widział taki żal. Przymknął oczy nie chcąc się rozkleić. Usłyszał skrzypnięcie drzwi, po chwili do pokoju wparowała Dobrzańska. Marek rzadko miał okazję widzieć swoją kuzynkę w sukience.
- Cześć - rzucił odkładając pudełko z kamieniem księżycowym na szafkę nocną. - Gdzie byłaś? - zaciekawił się.
- Z Michałem na kawie. Wspominaliśmy dawne czasy.
- Wspominaliśmy? Mhm...
Weronika niespodziewanie rzuciła w niego swoim laczkiem. Roześmiał się.
- Tak, wspominaliśmy - potwierdziła.
- Wera, ja nic nie mówię, po prostu wiem, że ty i Michał...
Z zaskoczeniem zaobserwował lecący w jego stronę drugi laczek. Uchylił głowę.
- I nie zaprzeczaj - dodał, upewniając się przy tym czy dziewczyna nie ma przy sobie żadnych innych przedmiotów. Zawsze wydawało mu się, że Weronika i Michał do siebie pasowali, widział też jak oboje na siebie patrzyli. Niestety ten ich upór w zostaniu przyjaciółmi nie pozwalał im na zauważenie tego uczucia, które Marek, jako postronny obserwator, zauważał bardzo dobrze. Stwierdził, że powinien o tym porozmawiać z Michałem... On przynajmniej niczym w niego nie rzuci.
- Jak tam z Ulą? - zapytała chcąc zmienić temat.
- Wyjeżdża - odparł zdawkowo. - Napisałem jej list, chciałem z nią porozmawiać ale kazała mi wyjść.
- Nie próbujesz jej zatrzymać?
- Weronika, ja wiem, że ty jesteś niepoprawną romantyczką, ale niestety nie każda miłość ma prawo się spełnić. Tak już jest. Nie zatrzymuję Uli, bo chcę żeby była szczęśliwa. Kiedy na początku może rzeczywiście decydowałem za nas oboje, to teraz to ona zdecydowała, że nie chce mnie znać, a ja tylko się podporządkowuję. Ale nie rozmawiajmy o tym, co? Nie ma siły na te rozmowy.
- Okej. A mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko żeby Michał potem wpadł?
- Nie, niech wpada. Powspominamy sobie trochę stare czasy. Kiedy my ostatnio się z nim widzieliśmy, nie licząc wczoraj?
- Jak byłam w Anglii a wy przyjechaliście mnie odwiedzić. Ty kuzynie miałeś wtedy chyba dwadzieścia siedem lat, ja dwadzieścia pięć, w takim razie Michał musiał mieć coś koło dwudziestu sześciu.
***
Pewna kobieta leciała samolotem i starała się nie myśleć o tym, że ten zaraz podchodzi do lądowania. Był to jej pierwszy lot i bała się. Całą drogę spędziła nie patrząc w okno i pisząc w jakimś notesie odmiany czasowników w języku niemieckim - ot, tak dla powtórzenia.
- Proszę zapiąć pasy, podchodzimy do lądowania. - Usłyszała. Wykonała polecenie, odłożyła notes po czym kurczowo zacisnęła dłoń na oparciu swojego siedzenia. Tak jak czytała, podczas lądowania poczuła nagłą zmianę ciśnienia, i zatykanie uszu. Jakoś udało jej się to przetrzymać. Z ulgą wysiadła z samolotu. Niezbyt wiedziała w którą stronę powinna się udać więc zdała się na pozostałych pasażerów. Odebrała bagaże, przepchnęła się przez tłum na lotnisku i z ulgą wyszła na świeże powietrze. Latanie samolotem na pewno nie zostanie jej ulubioną rozrywką. Dłuższą chwilę krążyła po mieście bez celu chociaż wiedziała, że się nie zgubi - w Berlinie była już kilka razy z tym, że zawsze pociągiem. Starała się przestawić na to, że zewsząd otaczał ją język niemiecki, miała nadzieję, że podczas rozmowy z kimś nie powie czegoś po polsku (co zdarzyło się jej już kilka razy parę lat wcześniej). W końcu znużona szwendaniem się po mieście, skierowała się w stronę hotelu Pension Brinn, w którym wcześniej Maciek zarezerwował jej pokój. Szybko odebrała kluczyk, i zaszyła się w pokoju.
Na reszcie sama...
Nie płakała gdy dowiedziała się o kłamstwach Marka, nie płakała gdy Marek wyznał jej miłość, w co i tak nie uwierzyła, nie płakała gdy jeszcze tego dnia rano zastała go swoim pokoju. Nie chciała martwić rodziny ani Maćka. Położyła się na łóżku. Teraz, oddalona o jakieś siedemset kilometrów od Warszawy*, nie musiała się przejmować, że ktoś mógłby wejść do jej pokoju i pytać co się stało. Mogła się swobodnie wypłakać. Więc płakała. Tłumiła szloch wtulając twarz w poduszkę. Chciała wyrzucić z siebie wszystkie negatywne emocje, chociaż wiedziała, że żeby to zrobić musiałaby płakać i krzyczeć przez najbliższe kilka godzin. Gdy po jakimś czasie udało jej się uspokoić spojrzała na zegar wskazujący trzynastą. Zupełnie nie wiedziała co mogłaby ze sobą zrobić przez resztę dnia. Szukanie pracy, nawet tymczasowej, odrzuciła gdyż, po pierwsze zupełnie nie miała do tego głowy, a poza tym była już umówiona na następny dzień na godzinę dziewiątą w pewnej firmie wydającej gazetę Fashion&Style na stanowisko asystentki fotografa, niejakiego Matthiasa Ewerta. Na spacer nie miała najmniejszej ochoty, tak jak na rozmowy z kimkolwiek przez telefon. Nie miała także ochoty na nudzenie się w hotelu. Podniosła się z łóżka z zamiarem wzięcia relaksującej kąpieli. W tym celu zaszyła się w łazience. Spędziła tam czas aż woda nie zrobiła się zimna. Przebrała się i wróciła do salonu. Spojrzała z nadzieją na zegar, że minęło chociaż dwie godziny, ale siedziała w łazience zaledwie przez godzinę.
***
- Marek, do cholery, rusz swój szacowny tyłek! - wrzasnęła mu do ucha przerywając dotychczas niczym niezmąconą ciszę.
- Uluś, jeszcze nie... - wymruczał wtulając twarz w poduszkę.
- Ale się nawaliłeś - mruknęła, kręcąc z niedowierzaniem głową. Spojrzała na śpiącego na łóżku stojącym obok Michała. - Chłopacy! - ryknęła, będąc pewna, że zaraz zapuka do jej drzwi jakiś niezadowolony lokator hotelu. Jedynym sukcesem było to, że Marek się przebudził.
- Wera, nie wrzeszcz, głowa mi pęka... - stwierdził. - Która godzina?
- Twoja ostatnia - warknęła zirytowana, wpychając mu niemal siłą do ręki polopirynę a do drugiej szklankę z wodą. Jej kuzyn a także przyjaciel, byli super, ekstra i w ogóle dobrze się z nimi bawiła, mogła się im wygadać, ale gdy się upili to stawali się nie do wytrzymania, a gdy mieli kaca... szkoda gadać.
Marek spojrzał na sąsiednie łóżku na którym spał Michał. Ku jego niezadowoleniu łóżko to, znajdowało się przy odsłoniętym już oknie. Poczuł pulsowanie w skroniach.
- Dlaczego Michał śpi na twoim łóżku? - zapytał zdziwiony. Weronika wywróciła oczami spoglądając na Marka z politowaniem.
- On śpi na twoim łóżku.
Na twarzy Marka pojawiła się konsternacja, jednak mimo szczerych chęci nie mógł zmaterializować Wawelskiego nigdzie obok siebie. Dobrzańska pacnęła się dłonią w czoło. Ostatnią rzeczą na jaką miała ochotę było niańczenie dwóch skacowanych facetów.
- Idioto, ty śpisz na moim - jęknęła zrezygnowana.
- A czemu?
Weronika usiadła na podłogę opierając głowę o ścianę.
- Mnie się o to pytasz? Ja spałam na kanapie, i przez was jestem niewyspana. Oboje po pijaku zachowujecie się żałośnie. Ty zawodzący za stratą ukochanej, a Michał zawodzący... nie wiem za czym, ale zawodzący.
Marek parsknął śmiechem, ale zaraz tego pożałował gdy poczuł przeraźliwy ból w skroniach.
- Weruś, mogłabyś zasłonić żaluzje? - poprosił uśmiechając się do niej przymilnie.
- Nie - zaprzeczyła kategorycznie. - Ty teraz wstajesz, biegiem do łazienki doprowadzić się do względnego stanu używalności, a potem do pracy, a mi przypadnie to zaszczytne zadanie, jakim jest obudzenie naszego kochanego kolegi - powiedziała niezadowolona patrząc na chrapiącego Michała.
- Weronika, nie idę do pracy, nie mam siły.
- A ja mam gdzieś twojego kaca, idziesz do pracy! - wrzasnęła zdenerwowana. Faceci strasznie denerwowali ją przez swoje żałosne zachowanie po pijaku, a teraz użalaniem się nad sobą z powodu bolącej główki.
- Wera, nie mówię o kacu. Ja się nie skupię na pracy, będę cały czas myślał o Uli.
- Mężczyzno, puchu marny...** - jęknęła Weronika uderzając tyłem głowy o ścianę. - Trzeba było mnie słuchać i jechać do niej, teraz masz za swoje. No dalej, rusz się. Michałowi mogę odpuścić on nie musi iść do pracy, ale ja chcę jeszcze pospać, więc może mógłbyś łaskawie zwolnić mi łóżko?!
- Już, już... - jęknął podnosząc się z łóżka. Na jego twarzy odmalował się wyraz bólu, ale Weronika nie przejęła się tym tylko wskoczyła pod kołdrę. Marek zaszył się w łazience a ona zasnęła.
***
Ula obudziła się po długim śnie, jednak nadal była śpiąca. Zasnęła podczas czytania "Cienia gwiazdy" późno w nocy. Nadal była ubrana w jakieś ciuchy, a na nosie miała okulary. Jej fryzura pewnie też pozostawiała wiele do życzenia. Weszła do łazienki żeby doprowadzić się do porządku. Przebrała się w garsonkę, porwała torebkę i wyszła z domu. Nie miała już czasu na śniadanie. Ruszyła szybko na odpowiednią ulicę. Stanęła przed budynkiem z logiem Fashion&Style. Weszła do środka. Uśmiechnęła się lekko do ochroniarza i ruszyła w stronę schodów. Wdrapała się na trzecie piętro i podeszła do recepcji.
- Dzień dobry - powiedziała, rzecz jasna, w języku niemieckim. - Ja jestem umówiona na rozmowę kwalifikacyjną.
- Na jakie stanowisko? - zapytała, uśmiechając się do niej przyjaźnie, blondynka.
- Asystentka pana Matthiasa Ewerta - stwierdziła odwzajemniając uśmiech.
- Pani Urszula Cieplak? - zapytała, nieco kalecząc wymowę jej imienia. Ula kiwnęła głową. - Matt wspominał, że pani przyjdzie. Musi pani iść do przodu, potem korytarzem w prawo i drugi gabinet.
- Dziękuję.
Uśmiechnęła się lekko do sympatycznie wyglądającej dziewczyny. Instrukcje podane przez recepcjonistkę, gdyby nadal była w FD, mogłaby wziąć za instrukcję dojścia do gabinetu Pshemko. Weszła do sekretariatu przed gabinetem swojego potencjalnego pracodawcy. Zapukała do jego gabinetu.
- Bitte!*** - Usłyszała po drugiej stronie więc weszła do środka.
- Dzień dobry.
- Dzień dobry - odpowiedział mężczyzna. Już na pierwszy rzut oka zauważyła, że jest przystojny. Miał czarne nieco kręcone głosy, lekki zarost, przyjazny wyraz twarzy, nie zaobserwowała jaki miał kolor oczu. Nim Ula zdążyła coś powiedzieć Matthias wstał. - Pani to pewnie Urszula Cieplak? - Upewnił się. Ku jej zdziwieniu wypowiedział poprawnie jej imię. Potwierdziła. - Matthias Ewert, miło mi panią poznać - powiedział wyciągając do niej dłoń. Uścisnęła ją pewnie.
- Mi również.
Usiadła na krześle przed jego biurkiem. Przeprowadzili tradycyjną rozmowę kwalifikacyjną. Zrobiła na nim dobre wrażenie swoimi kwalifikacjami.
- Witam na pokładzie - stwierdził po jakimś czasie. Wstał a Ula poszła w jego ślady. Uścisnęli sobie dłonie.
- Dziękuję.
*Jak zawsze niezastąpione Google Maps podało mi tą informację ;)
**Raz powiedziała to Ula, ale ogólnie cytat pochodzi z "Dziadów".
***Nie wiem czy tłumaczenie jest konieczne ale na wszelki wypadek: proszę.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz