niedziela, 3 czerwca 2012

Rozdział 5


Rozdział 5
Leżała w łóżku rozglądając się po swoim pogrążonym w mroku Rysiowskim pokoiku. Nie mogła zasnąć. Czuła się lżej po zerwaniu z Piotrem, nie miała wyrzutów sumienia, nie zraniła go – oboje doszli do wniosku, że ich związek się rozpadł. Jednak teraz jej myśli zajmowało coś innego, a mianowicie to sprawa Marka i tego nieszczęsnego pocałunku. Sama nie wiedziała co ma o tym myśleć. Nie wiedziała co w nią wstąpiło – pocałowała go, nie żałowała, podobało jej się… Potrząsnęła głową. Sprawdziła na telefonie godzinę. Druga w nocy. Następnego dnia korzystając ze swojego czterodniowego urlopu planowała wyjechać do cioci. Miała nadzieję, że gdy odpocznie i spojrzy na tą całą sytuację z innej perspektywy wszystko jej się jakoś rozjaśni, wyklaruje, i zrozumie co tak właściwie czuje do Dobrzańskiego. Bo na daną chwilę miała jeden wielki mętlik w głowie. Westchnęła ciężko. Czemu wszystko nie mogło być prostsze – przyjaciele to przyjaciele, ukochani to ukochani. I tyle. A nie, raz ukochany przestaje nagle być ukochanym, a potem jeszcze przyjaciel staje się kimś innym niż przyjacielem, i nawet nie wiedziała kim. Kimś ważnym, może nawet ważniejszym niż przyjaciel… Przymknęła oczy. Chciała już zasnąć, żeby jutro być w miarę przytomna. Gdy następnego dnia otworzyła oczy wcale nie poczuła się wypoczęta mimo przespania pięciu godzin. Przeczesała dłonią włosy i wstała z łóżka. Potrzebowała zimnego prysznica żeby trochę otrzeźwieć. Wykonała poranne czynności, pożegnała się z wylewnie z rodzinką i ruszyła do samochodu gdzie czekał już na nią Maciej.
- Cześć kochana – rzucił z pogodnym uśmiechem.
- Hej.
Pocałowała przyjaciela w policzek po czym wsiadła do jego samochodu. Od czasu kiedy wziął na leasingu nowy samochód nie miała problemu z zapianiem pasów. Oparła głowę o boczną szybę i zapatrzyła się na mijane budynki. Chciała wyjechać, spojrzeć na całą sytuację z Markiem z pewnym dystansem i dopiero stwierdzić ostatecznie co tak naprawdę czuje do Dobrzańskiego. Bo nie chciała się oszukiwać. Jego zresztą też nie. W końcu jakiś powód tego pocałunku musiał być. Tego, że ona tego chciała, i tego, że on chyba także tego chciał. Miała nadzieję, że nad morzem odpocznie i zrozumie o co jej sercu chodzi, bo ostatnio miała jeden wielki mętlik jeśli chodzi o uczucia. Kocha Piotra, potem go nie kocha, coś czuje do Marka ale nie wie co czuje… Pokręciła głową z westchnieniem. Zupełnie nie wiedziała o co chodzi jej sercu. Bo zawsze wszystko było proste – Piotr, ukochany i narzeczony, Marek – przyjaciel. A teraz… Przymknęła oczy przypominając sobie pocałunek z nim. Miała wrażenie jakby przeżywała to jeszcze raz. Niemal poczuła dotyk jego dłoni podczas przyjacielskiego objęcia, które potem już wcale nie było takie przyjacielskie, fakturę jego ust, i zapach… Kojący, przyjemny, męski zapach. Otrząsnęła się z zamyślenia. Działał na nią nawet w myślach… Westchnęła.
„Oj, Marek… Jeszcze nie wiem co do ciebie czuję, ale na pewno jest to coś więcej niż przyjaźń… Ale się dowiem, spokojnie.”
Nawet nie zauważyła jak dojechali, co było dość dziwne zwarzywszy na to, że jechali przez jakieś pięć godzin. Miała nadzieję, że pobyt nad morzem rozjaśni jej całą sytuację. Pożegnała się z Maćkiem, który odwiózł ją pod sam blok ciotki i ruszyła w stronę znajomej klatki schodowej. Ostatnio była tu w zeszłym roku na wakacje razem z Beatką i Jaśkiem. Zadzwoniła domofonem i po chwili usłyszała kobiecy głos.
- To ja, Ula – rzuciła w stronę urządzenia.
Usłyszała charakterystyczne bzyczenie i po chwili biegła szybko na czwarte piętro. Tatianę, siostrę swojej mamy bardzo lubiła. Zawsze mogła się jej wygadać, zawsze chętnie gościła Ulę i rodzinę dalszą lub bliższą bądź przyjaciół. Była sympatyczna i zawsze uśmiechnięta. Wiedziała, że będzie mogła powiedzieć ciotce co ją gryzie, a ona jej nie skrytykuje, co więcej, pomoże jej w miarę swoich nieskromnych możliwości. Po chwili stała już pod brązowymi drzwiami z widniejącą na nimi tabliczką z napisem „T. Bogdajska”. Uśmiechnęła się szeroko i zapukała do drzwi. Po chwili zobaczyła uśmiechniętą twarz swojej ciotki. Niemal rzuciły się sobie w ramiona.
- Cześć ciociu! – zawołała wesoło.
- Cześć kochanie, wejdź. Zrobiłam specjalnie ciasto. Szarlotka, twoje ulubione.
Uśmiechnęła się do kobiety. Z twarzy wyjątkowo przypominała jej matkę. Półkrótkie blond włosy, ładny, zaraźliwy uśmiech, niemal identyczny owal twarzy i bladoniebieskie oczy.
                                   
                                              
- A Kinia jest? – zapytała przypominając sobie o swojej dwudziestoletniej kuzynce. Jak ona dawno jej nie widziała!
- Kinga teraz jest z Kamilem na spacerze, ale około dwunastej powinna wrócić. A ty skarbie przyjechałaś bo masz jakąś sprawę?
- Przyjechałam bo chcę sobie przemyśleć parę rzeczy… I dlatego, że się tak strasznie za wami stęskniłam! – Ponownie uścisnęła rozbawioną jej wybuchem entuzjazmu ciotkę. Kobieta przytuliła ją i pocałowała w czoło. Uwielbiała dzieci swojej siostry Magdy. A Ula była istną perełką. Wiecznie uśmiechnięta, optymistycznie nastawiona do życia, wesoła, tryskająca energią, i na dodatek ładna.
W salonie stał już talerz z szarlotką oraz niezastąpiona zielona herbata, którą Ula pamiętała ze wszystkich wyjazdów do cioci Tatiany. Usiadły na kanapie, wzięły po kawałku ciasta i zaczęły rozmawiać. Nie widziały się w końcu cały rok.
- Uluś, a jak ci się z Piotrem układa?
- Z Piotrem się nie układa, bo nie jesteśmy już razem.
- Przykro mi kochanie. – Przytuliła dziewczynę. – Dlaczego?
- Po prostu oboje stwierdziliśmy, że coś się skończyło, i nie ma sensu unieszczęśliwiać siebie nawzajem. A jak w ogóle Kinga radzi sobie na studiach? Jak byłam w zeszłym roku to dopiero zaczynała rok.
- Kinga radzi sobie trzeba przyznać, że świetnie. Wraca do domu, potem spotyka się z Kamilem, wraca koło szesnastej, do dwudziestej się uczy, a potem mamy wieczór dla siebie, Milki, Guzika i Pucia.
- Właśnie! – zawołała ze śmiechem. – Coś im przywiozłam.
Zaczęła intensywnie grzebać w swojej przepastnej torbie, do której spakowała najpotrzebniejsze rzeczy. Po chwili wyciągnęła woreczek z kocimi przysmakami. Ciotka zaśmiała się. Ula, ilekroć przyjeżdżała do nich przywoziła coś dla kotów. Otworzyła paczuszkę. Niemal od razu do jej nóg zbiegły się trzy koty. Milka była biała w czarne łaty, Guzik to typowy szary dachowiec, a Pucio był cały czarny i na pewno nie był pechowy. Jednak Milka była jej ulubienicą. Największa przylepa i najbardziej towarzyska. Poczęstowała zwierzęta smakołykami.
- Jakie żarłoki, już wszystko zjadły – zaśmiała się zgniatając paczkę po kocich przysmakach. Starsza kobieta patrzyła na siostrzenicę z uśmiechem. Ula była taka radosna i potrafiła cieszyć się z błahostek. Zaobserwowała jaką radość przynosi jej zwyczajne głaskanie Milki i Guzika. Ula bardzo przypominała jej Magdę. Miała po niej śliczny zaraźliwy uśmiech, i ładne intensywnie niebieskie oczy. Magda zawsze radośnie podchodziła do życia. Nie martwiła się chwilowymi niepowodzeniami, a dążyła do wyznaczonego celu. Była wesoła, cieszyła się z życia, bo i miała z czego. Miała wspaniałego męża, którego bardzo kochała, i niesamowite dzieci. Zawsze uczyła Ulę i Jaśka nie poddawać się, dążyć do celu, ale nie za wszelką cenę, czerpać radość z życia. To ciepło i miłość dzieciaki wyniosły właśnie z domu rodzinnego. Beatka także taka była. Wesoła, szczęśliwa dziewczynka. Chociaż tej małej podstawowe wartości przekazała Ula. Magda niestety nie zdążyła. Otrząsnęła się z chwilowego zamyślenia gdy poczuła, że Pucio ociera się o jej nogę. Pogłaskała czarnucha i podrapała za uchem.
- Co Ula, masz ochotę na spacer nad morzem? Dzisiaj jest pięknie, świeci słońce, i nie widać ani jednej chmury.
- Pewnie, że mam ochotę, przecież wiesz, że uwielbiam morze – odparła radośnie. Zdjęła koty z kolan, które fukając zeszły z kanapy. – To chodźmy.
Szybko związała włosy w kitkę i wyszły na dwór. Nie przeszły kilkudziesięciu metrów a już uderzył je zapach bryzy morskiej, i usłyszały radosny gwar jaki zwykle panował na plaży. Ruszyły na odcinek niestrzeżonej plaży – tam było nieco mniej ludzi i mogły swobodniej porozmawiać.
- To Ula, mów jaki masz problem.
- A czy ja muszę mieć jakiś problem żeby do was przyjechać? – zapytała brodząc bosymi nogami w chłodnej wodzie.
Schyliła się i podniosła muszelkę. Uśmiechnęła się szeroko przypominając sobie co jeszcze kilka dni temu powiedziała Piotrowi. Muszelka była ładna, jednak mimo to wsadziła ją do kieszeni swoich szortów i dogoniła ciotkę.
- Pewnie, że nie. Ale mówiłaś, że musisz coś przemyśleć, i teraz jesteś jakaś milcząca. Problemy z facetami?
Spojrzała na ciocię po czym przeniosła swój wzrok na muszelkę, którą przed chwilą wyjęła z kieszeni. A może… może to była ta jedyna muszelka? Myślała o Marku… podniosła muszlę, podobała jej się… ale może to też być jedna z muszli, którą za jakiś czas wsadzi do kieszeni… A jeśli nie? Co jeśli to jest ta jedyna muszla…?
                                                                                                    
- Ula?
Westchnęła cicho.
- Tak, z facetami. A dokładniej to z jednym facetem.
- Opowiedz mi o tym.
Przystanęła i usiadła na piasku. Ciotka poszła w jej ślady. Spojrzała na zamyśloną siostrzenicę. Z nieznanych jej powodów intensywnie wpatrywała się w muszlę, którą trzymała w dłoni. Zagłębiła się w opowieści. Opowiedziała jej jak poznała Marka, jak zaproponował jej pracę, jak się zaprzyjaźnili… Jak coraz bardziej lubiła spędzać czas z Dobrzańskim. Potem jak powoli zaczynała czuć, że woli iść na lunch z Markiem niż na spacer z Piotrkiem. Jak powoli zaczynało coś się wypalać w jej związku, ale z początku nie mówiła o tym Markowi, bo nie chciała żeby wiedział, że Piotr jest o niego zazdrosny i to o to głównie się kłócą. Jak zaczęła pomału godzić się z myślą, że pomiędzy nią i Piotrem już nigdy nie będzie tak jak dawniej.
- Tego dnia jak zrozumiałam, że nie kocham Piotra, pocałowałam się z Markiem. Czułam się podle z tym, że zdradziłam Piotrka,  ale zarazem czułam coś takiego do Marka… jakbym chciała pocałować go jeszcze raz. Długo siedzieliśmy i patrzyliśmy sobie w oczy, a ja biłam się z myślami. Bo czułam coś innego, a myślałam coś innego. I wtedy właśnie postanowiłam zerwać z Piotrem, bo skoro czuję coś podczas pocałunku z innym, a z nim nie, no to już jest definitywny koniec. I wtedy właśnie powiedziałam Piotrowi o tych muszelkach, że idziesz, zbierasz muszelki, jakaś wydaje ci się najwspanialsza, a potem powszednieje, wsadzasz do kieszeni i idziesz dalej, ale zawsze o tej muszelce będziesz pamiętać. Takich muszelek są miliony, a sztuką właśnie jest znaleźć tą jedyną, której nie wsadzisz do kieszeni.
- I dlatego tak wpatrujesz się w tą muszelkę? Zastanawiasz się czy ten Marek może nią być?
Zaśmiała się cicho.
- Raczej nie czy może być tą muszelką, a czy ta muszelka może być jego odpowiednikiem… znaczy, gdyby to była ta jedyna i najwspanialsza muszelka, to czy mogłaby być odpowiednikiem Marka.
- No rozumiem, rozumiem. Wiesz co? Porozmawiaj z Kinią, w końcu studiuje psychologię, to możesz być jej pierwszym pacjentem.
- No wiesz? – obruszyła się. – Ja nie potrzebuję psychologa, a godzinki samotności i spojrzenia na tą sytuację z innej perspektywy.
- To mam pomysł. Teraz wrócimy do domu i zjemy coś dobrego na obiad. Dopiero dwunasta ale już zgłodniałam, a potem tu pójdziesz sobie na samotny spacer i będziesz patrzyła z innej perspektywy, co?
Uśmiechnęła się szeroko do ciotki. Uwielbiała to jej optymistyczne podejście do życia. Może właśnie dlatego tak doskonale zawsze się dogadywały. Obie były optymistycznie nastawione do życia i myślały, że choćby stało się niewiadomo co, to zawsze można wyjść z każdej sytuacji obronną ręką.
- Dobrze. Szczerze mówiąc to też już zgłodniałam.
                              
Ruszyły w doskonałych humorach powrotem na ulicę Północną. Tatiana wyjęła klucz i otworzyła drzwi. W ekspresowym tempie przez przedpokój przebiegł Guzik ciągnąc za sobą kłębek różowej włóczki. Ula zaśmiała się cicho i pogłaskała zeskakującą z szafy Milkę. Ruszyła za ciocią do kuchni. Nie różniła się ona dużo od tej Rysiowskiej. No oprócz ustawienia mebli. Jednak staromodny styl obowiązywał. Postanowiła pomóc ciotce podczas obiadu, i jednocześnie zająć czymś ręce i myśli. Podczas gdy gotowały i wesoło rozmawiały do domu weszła Kinga.
- Cześć mama! – zawołała po czym weszła do kuchni. – Ulka! – wykrzyknęła radośnie. Po wylewnym przywitaniu nadszedł czas na pytania. – Czemu ja nic nie wiedziałam o tym, że przyjedziesz?
- Bo ja sama dowiedziałam się dopiero wczoraj, myślałam, że ciocia ci powie. Ale się na mnie nie gniewaj, tylko lepiej opowiadaj jak tam na studiach… no i oczywiście jak z Kamilem? Przecież wy chodzicie razem już od trzeciej gimnazjum, a mieliście wtedy po piętnaście lat, a to naprawdę trzeba umieć tak długo być razem w… sumie to jeszcze w dzieciństwie.
- Ulka, nie trzeba nic umieć, wystarczy się kochać, nie uważasz?
- Tak, pewnie tak – potwierdziła. – Milka, psik! – zawołała zganiając kotkę ze stołu.
Kinga usiadła na taborecie i przyglądała się dłuższą chwilę jak mama i kuzynka przygotowują obiad. W zamyśleniu głaskała swojego ulubieńca – Pucia, który przyszedł się trochę popieścić, a było to dość rzadkim wydarzeniem, gdyż nie był zbyt towarzyskim kotem.
- Ula, a gdzie masz Piotra? – zainteresowała się dwudziestolatka.
- Już z nim nie jestem. Po prostu oboje stwierdziliśmy, że to jednak nie to.
Kiwnęła głową. – Zdarza się – odparła, kątem oka zerkając na matkę. Wiedziała, że się zdarza. W końcu jej mama także stwierdziła, że jej związek z ojcem Kingi, Marcinem, skończył się a uczucie zniknęło. Nie miała o to  żalu do żadnego z rodziców. Nie była małym dzieckiem gdy się rozwodzili, miała siedemnaście lat, i doskonale rozumiała, że miłość czasami znika, wypala się, a osoba, która miała być tą jedną tak naprawdę nią nie jest. Uśmiechnęła się do Uli lekko.
Po zjedzeniu pożywnego obiadu ucałowała ciocię oraz kuzynkę, pogłaskała koty i wyszła na spacer. Miała nadzieję, że okaże się on pożyteczny i, że wyklaruje jej trochę sytuację. Położyła się na piasku, tam gdzie wtedy siedziała z ciotką, i zmrużyła oczy. Rozpuściła półkrótkie brązowe włosy i pozwoliła im swobodnie opaść na ramiona, twarz i piasek. Przymknęła oczy rozkoszując się przyjemnym ciepłem. Myślała, i myślała… O Marku. Na spokojnie, dopuszczając do siebie wszystkie możliwe opcje. Zauroczenie – to było całkiem możliwe, jednak coś podpowiadało jej, że tak nie jest. Przyjaźń już dawno skreśliła ze swojej listy ponieważ doskonale wiedziała, że jest to coś więcej. Miłość… chyba najbardziej prawdopodobna opcja… ale zarazem najbardziej absurdalna. Bo w końcu jak mogłaby zakochać się w swoim przyjacielu… do którego czuła coś więcej niż przyjaźń? Otworzyła oczy i spojrzała w nieskazitelnie błękitne niebo. Westchnęła ciężko. Nie nudziła się, ale odczuwała taką jakby pustkę obok siebie. Brakowało jej czegoś… albo kogoś. Kucnęła na piasku i zaczęła rysować w zamyśleniu jakieś wzory. Nawet nie zauważyła jak, zupełnie przypadkowo, narysowała serce…
               

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz