sobota, 2 czerwca 2012
Rozdział 2
Rozdział 2
"Dlaczego nie wierzyć mam, że teraz będzie lżej tak jak chcę" (Kasia Kowalska "Dlaczego nie")
Zmierzchało już gdy dotarła do domu. Domyślała się, że jej rodzina jest już dawno pogrążona w śnie. Szybko wykonała wieczorną toaletę i w piżamie udała się do swojego pokoju. Zakryła się kołdrą z zamiarem natychmiastowego zaśnięcia, jednak długo nie mogła zmrużyć oka. Wspominała jej rozmowę z Markiem, podczas której wyraźnie dał jej do zrozumienia, że nie wymaga od niej sfałszowania tego raportu, że chce żeby była przy nim. Ale czy rzeczywiście mogła po prostu być przy nim nawet nie próbując mu pomóc? Przecież mieli być razem "na livor i vibor, na dobre i na złe"... Ale czy powinna aż tak się poświęcać w imię miłości? Przecież brzydziła się kłamstwem, a teraz miałaby sfałszować raport? Do tego zawsze istniała możliwość, że Aleks z tym swoim przydupasem Adamem, dokopią się do prawdziwego raportu, a wtedy Marka wyleją, a nią razem z nim. Westchnęła przekręcając się na plecy. Miała w głowie totalny mętlik niby nie chciała zostawiać Marka w potrzebie, ale bała się, tak bardzo się bała, że to wszystko wyjdzie na jaw, że...
- Córeczko dlaczego nie śpisz?
- Muszę przemyśleć parę spraw... ważnych spraw. Chcę pomóc takiemu... takiej przyjaciółce i nie wiem jak.
Źle się czuła kłamiąc tacie. W końcu nie dalej jak w zeszłym tygodniu obiecywała sobie, że "od dziś będzie najlepszą córką, najlepszą siostrą i najlepszą asystentką". Uśmiechnęła się przekonująco do taty.
- A ty czemu nie śpisz?
- Zobaczyłem, że pali się u ciebie światło.
- Dobrze tato już gaszę, a ty idź spać. Mi też się przyda sen może przyśni mi się jakieś rozwiązanie.
Pan Józef pocałował córkę w czoło.
- Zobaczysz, że poranek rzuci światło dzienne na całą sytuację i wszystko się rozwiąże.
Uśmiechnęła się do taty. Może ma rację? Może rzeczywiście następnego dnia będzie umiała podjąć prawidłową decyzję? Zamknęła oczy i zasnęła.
***
Podczas gdy Ula smacznie spała, być może śniąc o rozwiązaniu sytuacji w jakiej się znalazła, Dobrzański toczył właśnie wojnę z narzeczoną.
- Marek, Brzydula...
- Ula - warknął zdejmując krawat. Czy ta kobieta naprawdę nie mogła po jego powrocie do domu zapytać jak było w pracy, albo przynajmniej dać mu święty spokój? Czy musiała zadręczać go wszelkimi pretensjami, których uzbierało się przez cały dzień pewnie dość dużo?
- Nie ważne - stwierdziła chcąc kontynuować, jednak Marek jednego nie mógł wytrzymać: nazywania jego asystentki Brzydulą.
- Nie Paula, to nie jest nie ważne. To jest Ula. Naprawdę jest to o wiele krótsze słowo niż to przezwisko.
- Marek, daj spokój... Może być i Ula, jeden diabeł. Tak czy inaczej, powiedziała, że kazałeś jej powiedzieć , że masz dużo pracy. W porządku, ale nie zapominaj, że są rzeczy ważne i ważniejsze.
- Na przykład?
- Na przykład nasz ślub w porównaniu z pracą jest ważniejszy, prawda?
- Dżasne - mruknął wywracając oczami, naśladując Violę. - Znaczy... oczywiście, że jest ważniejszy - zironizował rozpinając kilka pierwszych guzików koszuli, którą niegdyś kupiła mu Ulka. Uśmiechnął się pod nosem.
- Marco, ja...
- Paula, wiesz, że nie lubię jak używasz włoskiego odpowiednika mojego imienia! - wybuchnął.
Niby nic nie znacząca sprawa, ale nie wiedzieć czemu, niezmiernie go to wkurzało. Ula nigdy nie nazywała go żadnym "Marco", "Marusiem", "Mareczkusiem", i Bóg wie czym jeszcze. Był po prostu "Markiem", w żartach "Mareczkiem", czasami gdy się wygłupiali był "Don Juanem de Marco". I to mu odpowiadało. Żadnych wydumanych zdrobnień i włoskich odpowiedników, w poważnych rozmowach.
- Marek! - Skarciła go wzrokiem.
- Co?! O co chodzi? Też nie lubisz jak mówię do ciebie "Paulinko", więc po prostu tak nie mówię, czy nie możesz więc uszanować tego, że nie lubię jak mówisz do mnie "Marco"?!
Boże, jak ta kobieta go irytowała. Nie chodziło już nawet o ten bezsensowny temat ich kłótni... Ale czy jeśli kłócą się nawet o takie głupoty jak zdrobnienia imion, to czy naprawdę jest sens ciągnięcia tego chorego związku? Odgonił te myśli. Był wychowywany w przekonaniu, że panna Febo jest mu przeznaczona, że ją kocha. Myślał więc, że właśnie tak wygląda miłość. Nie miał nawet pojęcia jak bardzo się mylił.
- Dobrze, skończ już. Powiedz mi po prostu czy zaszczycisz mnie swoją obecnością jutro o piętnastej w domu? Idę na parapetówkę do Aleksa.
Uśmiechnął się ironicznie.
- Aleks kupił mieszkanko? Dowiesz się o numer byłego właściciela?
- Po co?
- Muszę mu złożyć wyrazy współczucia, w końcu musiał rozmawiać twoim bratem.
- Mógłbyś sobie darować te kpiny.
Podniósł ręce w geście kapitulacji. Miał dość tej słownej potyczki.
- Nie pójdę z tobą, mam robotę - stwierdził zapinając guziki koszuli, którą chwilę temu rozpiął. Sięgnął po marynarkę.
- Wychodzisz gdzieś? - zapytała tonem wskazującym nie tyle na ciekawość, co na chęć zakazania mu wyjścia.
- Tak - odparł.
- Gdzie? - zapytała ostro. Jeszcze niedawno Marek potulnie usiadłby na kanapie i stwierdził "już nigdzie". Ale był zirytowany. Chciał pojechać do jedynej osoby, z którą mógłby porozmawiać.
- Do Uli.
- A po co do Brzyduli?!
- Jadę do ULI, bo miała popracować w domu nad pewnymi dokumentami, myślałem, że będą potrzebne mi dopiero jutro, ale przypomniałem sobie, że muszę mieć to na teraz. Pojadę do niej i dokończymy razem pracę - zmyślił na poczekaniu.
- To jest twoja asystentka, powinna pracować w firmie, a nie w domu.
- Paula... To naprawdę nie twoja sprawa gdzie moja asystentka wypełnia swoje obowiązki. Dla mnie jest najważniejsze, że wypełnia je rzetelnie. A, że lepiej pracuje jej się w domu... Idę.
- A nie powinieneś najpierw jej uprzedzić?
Spojrzał na jej podejrzliwe spojrzenie. Doskonale wiedział, że nie chodziło jej o poinformowaniu Uli o jego przyjeździe, aby ta się nie zdziwiła, a o to, żeby mogła się upewnić, że rzeczywiście jedzie do swojej asystentki.
- Wiesz, że masz rację? Zadzwonię do niej.
Na samą myśl o rozmowie z Ulką robiło mu się cieplej na sercu. Wybrał numer telefonu i przycisnął urządzenie do ucha.
- Nie odbiera - stwierdził po chwili. - No nic, uciekam. Nie wiem czy wrócę na noc więc nie czekaj na mnie.
Nie czekając na jakąkolwiek reakcję ze strony narzeczonej wyszedł z gabinetu. Wsiadł do Lexusa i odpalił silnik. Chciał już naciskać pedał gazu, gdy jego uwagę przykuł zegar wyświetlający jaskrawym zielonym kolorem godzinę dwudziestą trzecią pięćdziesiąt dziewięć. Dobrzański przez chwilę tępo wpatrywał się w cztery liczby i dwukropek między nimi, aż na zegarze nie pojawiły się cztery zera. Przez chwilę jego mózg nie mógł zrozumieć z jakiej paki różne liczby zmieniły się w zera. Gdy po chwili wyrwał się ze stanu chwilowego otępienia, odpowiedział sobie na to pytanie, po czym zgasił silnik. Nie chciał jechać o tak późnej porze do Uli, która zapewne już spała. Nie chciał także wracać do domu. Nie mógł również jechać do Sebastiana, który dzisiejszej nocy dzielił łóżko z niejaką Wiktorią. Z drugiej strony nie uśmiechało mu się spędzać nocy ani w aucie, ani w firmie, ani nawet w hotelu. Po wyliczeniu wszystkich za i przeciw odpalił silnik i ruszył w stronę podwarszawskiego Rysiowa. Gdy dojechał na miejsce długo wpatrywał się w okno Uli. Chciał zwrócić na siebie jej uwagę, nie budząc tym samym reszty mieszkańców wsi. Rzucanie kamyków w jej okno odpadało, gdyż ostatnio takie rzeczy wyczyniał w podstawówce, więc mógł trafić przypadkiem w cudze okno. Poza tym okno jej pokoju znajdowało się na wysokości jego głowy. Krzyki też odpadały ze względu na późną godzinę. Pukanie do drzwi domu odrzucił, nie chciał budzić reszty rodziny Cieplaków. W końcu z braku laku podszedł do ściany domu. Spojrzał na okno Uli i ocenił czy można otworzyć je z zewnątrz w myślach karcąc się za własną głupotę. Jeszcze głupszym pomysłem wydało mu się wybicie szyby. Jedyną mądrą rzeczą jaką udało mu się stwierdzić było to, że jego umysł o tej porze chyba nie pracuje poprawnie. Następnie dość konstruktywnym pomysłem wydało mu się zwyczajne zapukanie do jej okna. Że też wcześniej na to nie wpadł! Podnosił już rękę aby wcielić swój plan w życie, gdy nagle zauważył dość interesującą rzecz, a mianowicie to, że okno było uchylone. Uśmiechnął się w charakterystyczny dla niego sposób, po czym uchylił okno. Chciał zajrzeć do środka, stwierdził jednak, że pomimo tego, że otwór okienny znajdował się na poziomie jego oczu, to jego wzrost, mimo, że dość wysoki, nie ułatwiał mu zajrzenia do środka. Rozejrzał się po ogrodzie, po chwili udało mu się dojrzeć w ciemnościach deskorolkę Jaśka. Stwierdzając, że brakuje mu tylko kilku centymetrów wzrostu uznał, że nada się do jego celów. Po omacku, potykając się po drodze o konewkę przez co przestraszył kota, który uciekł z przeraźliwym miauknięciem, dotarł do deski na kółkach. Ustawił ją w odpowiednim miejscu po czym stanął na niej. Nie czuł się zbyt stabilnie, złapał się więc parapetu, po czym stając na palcach, przez co deska odjechała nieco w bok, zajrzał do środka. Starał się utrzymać równowagę co było dość trudne, gdyż stał na palcach, a trzymać się mógł tylko parapetu, który wrzynał mu się w dłonie. Ku jego zdumieniu Ulka nie spała. Siedziała na łóżku z podkulonymi nogami, więc coś musiało ją trapić. Usłyszał miauknięcie kota, przez co prawie zleciał z deski. Ula na szczęście go nie usłyszała, bądź usłyszała, ale wzięła to za harce kotów, których było tutaj nadzwyczaj dużo. Spojrzał na nią. W nikłym świetle, które dawała jej lampka nocna, zauważył na jej twarzy wyraz skupienia połączony z czymś w rodzaju smutku. Z niewiadomych powodów poczuł coś na kształt wyrzutów sumienia. Dłonie coraz bardziej bolały go od trzymania ich kurczowo zaciśniętych na ostrej krawędzi parapetu, a nogi zaczynały powoli się trząść, gdyż od dobrych pięciu minut utrzymywał na palcach cały ciężar swojego ciała. Do tego deskorolka na której stał coraz bardziej jeździła na boki, przez co coraz trudniej było utrzymać mu równowagę. Postanowił przerwać ten niebywały wysiłek fizyczny.
- Ulka... - powiedział takim tonem, jakim zawsze się do niej zwracał, chciał żeby go poznała, nie chciał jej przestraszyć. Odwróciła się gwałtownie.
- Marek?! - zawołała szeptem. - Co ty tu robisz? I czemu się tak chwiejesz?
- Zważając na to, że od dobrych pięciu minut stoję na deskorolce twojego brata a parapet wrzyna mi się w dłonie, wolałbym odpowiedzieć na twoje pytania w bardziej sprzyjających warunkach - stwierdził, uśmiechając się czarująco, choć wiedział, że i tak tego nie zobaczy z racji ciemności jakie ich otaczały.
- Tak... To idź do drzwi, zaraz cię wpuszczę.
Dobrzański z wyraźną ulgą zszedł z niezbyt stabilnej zabawki. Nadal czuł na swoich dłoniach ból spowodowany trzymaniem ostrej krawędzi parapetu. Nadal bolały go nogi, ale mimo to nadzwyczaj szybko podszedł do brązowych drzwi, które po chwili otworzyły się na oścież wpuszczając go do środka. Uśmiechnął się do Uli, znowu jednak łapiąc się na tym, że ona przecież tego nie widzi - jest ciemno. Zdjął marynarkę i buty po czym na palcach ruszył za dziewczyną do jej pokoju.
- Więc co tu robisz o tej porze? - zapytała z zaciekawieniem.
- Pokłóciłem się z Pauliną i szczerze mówiąc to zupełnie nie wiedziałem gdzie się podziać - stwierdził siadając na jej łóżko i pozwalając odpocząć nadal bolącym nogom.
- A o co poszło?
- O zwyczajne głupoty, typu zdrobnienia naszych imion... Wiem, wiem, idiotyczny powód. Ale my nie umiemy normalnie rozmawiać o niczym. W sumie to sam zastanawiam się czy jest sens nadal to ciągnąć... - powiedział do Uli. Ale w tym momencie zwracał się do "Uli - przyjaciółki", nie do "Uli - kochanki". Wiedział, że zrobił jej tym nadzieję, ale musiał to z siebie wyrzucić. Usiadła obok niego.
- Chcesz z nią zerwać? - zapytała, ukrywając nadzieję w jej głosie.
- Nie wiem - odpowiedział jak najbardziej szczerze. - I tak i nie... - Nie mógł powiedzieć Uli, że kocha Paulinę, bo nie chciał jej sprawiać przykrości, poza tym on chyba sam już w to nie wierzył. - Tak, bo to już naprawdę nie ma racji bytu, nasze rozmowy ograniczają się tylko do kłótni i pretensji. A nie bo zwyczajnie boję się reakcji rodziców.
- A Pauliny nie?
- Nie. Jej reakcja jest przewidywalna. Opieprzyłaby mnie, oberwałbym. Ale ona jest zbyt dumna żeby okazać smutek. Szybciej już by mnie udusiła gołymi rękami niż pokazała przy mnie słabość. Sam nie wiem co mam robić... - Spojrzał na nią jakby oczekiwał, że to ona mu to powie.
- Marek, dobrze wiesz, że moja odpowiedź nie byłaby obiektywna...
Spuściła wzrok. Nie umiała mu dobrze doradzić w tej kwestii, przecież chciała żeby zerwał z narzeczoną, ale to musiała być wyłącznie jego decyzja.
- Dlaczego tak właściwie nie śpisz? - zapytał chcąc zmienić temat.
- Myślę... O tym raporcie... O tym... czy rzeczywiście... O tym czy mogłabym go sfałszować - wyrzuciła w końcu.
- Ulka, rozmawialiśmy o tym - stwierdził bez przekonania. - Nie musisz tego robić jeśli nie chcesz.
- Nie chodzi o to, że nie chcę. Chcę ci pomóc, ale boję się, że to wszystko wyszłoby na jaw.
Marek złapał ją za dłoń.
- Ula. Jeśli chcesz skłamać tylko po to żeby uratować mi tyłek... nie odwodzę cię od tego, ale mimo wszystko sądzę, że nie powinnaś tak naginać dla mnie swoich zasad. A jeśli nie chcesz, okej.
- Marek, chcę.
- Dobrze, to powiem inaczej. Jeśli czujesz się na siłach, żeby skłamać kilku ludziom prosto w twarz, i chcesz to zrobić, zrób to. Jeśli jednak boisz się, brzydzisz się kłamstwem, czy zwyczajnie nie chcesz to okej.
Spojrzał na nią wyczekująco. Nie wiedział czemu zamiast nakłaniać jej do sfałszowania tego raportu, dawał jej wybór, ale czuł, że nie robi tego z własnej woli. Coś, jakaś nieznana siła kazała mu pozwolić jej zadecydować.
- Marek, tak. Czuję się na siłach żeby to zrobić i chcę to zrobić. Ale... zwyczajnie się boję. Co byłoby jeśli oni by się dowiedzieli?
- Zawsze można to tak zatuszować, żeby się nie dowiedzieli.
- Co by było? - zapytała, chcąc dostać odpowiedź. Unikał jej przeszywającego, acz łagodnego wzroku.
- Powiedzielibyśmy prawdę - stwierdził. Znowu mówił to co czuł, a nie to co myślał. Znowu przy niej mówił to co dyktowało mu serce a nie rozum. Zawsze umiał się jakoś temu oprzeć i zwyczajnie zacząć znowu trzeźwo myśleć, jednak tym razem mimo, iż zmuszał się do tego na wszelkie możliwe sposoby, serce kazało rozegrać mu to inaczej.
- A nie możemy zrobić tego od razu?
- A nie możemy spróbować? - zapytał, tym razem mówiąc to co myślał, a nie to co czuł. Przecież nie mógł się z nią zgodzić, nie w tej sprawie! Westchnęła cicho.
- Marek... Ja nie umiem podjąć tej decyzji. Bo chcę to zrobić dla ciebie, ale się boję. Miłość jest niby większa od strachu, ale... Marek, powiedz mi po prostu czy mam to zrobić, czy nie.
Wbił w nią wzrok. Przez dłuższą chwilę patrzył się na nią jak przysłowiowe cielę na malowane wrota. Nie przewidział takiego zwrotu wydarzeń. A wystarczyło posłuchać tego cholernego podszeptu serca i się z nią zgodzić co do przedstawienia prawdziwego raportu. Albo po prostu nie przyjeżdżać. Ale nie... on musiał się jej wygadać z jego problemów w związku, nie myśląc nawet, że może jej sprawić tym przykrość. Bez wątpliwości był głupi. Zamrugał szybko kilka razy.
- Ula, to musi być tylko i wyłącznie twoja decyzja, ja nie chcę ci niczego narzucać... Zrób jak uważasz.
- Marek, ja naprawdę nie wiem.
Oparła się o ścianę i skuliła się w sobie. Dobrzański poczuł wyrzuty sumienia. Dotychczas łatwo mu było to wytrzymywać i nie zwracać na nie uwagi, jednak teraz zaatakowały go ze zdwojoną siłą. Usiadł bliżej niej i lekką ją objął. Miał w głowie totalny mętlik. Bo chciał żeby sprokurowała ten raport, ale nie chciał żeby robiła to wbrew sobie, wolał, żeby to była jej decyzja.
- Przepraszam Ula - powiedział, przytulając ją do siebie.
- Za co?
- Nie powinienem był ciebie o to prosić. Od początku wiedziałem, że to będzie dla ciebie trudne, ale mimo to chciałem żebyś to zrobiła. Tak szczerze mówiąc to... Nawet dzisiaj w pracy, jak mówiłem, że ten raport nie jest ważny, a to żebyś przy mnie była, to też liczyłem na to, że jednak się zgodzisz. Ale teraz widzę, że wymagam od ciebie za dużo. Nie musisz tego robić Ula. Nie zależy mi na tym.
Pocałował ją w czoło. Sam nie wierzył w to, co powiedział. Myślał inaczej, czuł inaczej. Mówił to co czuł, przekonując tym mózg do tego, że jednak serce ma rację.
- Marek... - Westchnęła cicho. - Ja mogę to zrobić. Nic nie stoi na przeszkodzie, ale boję się, że Aleks...
- Ćśśś... wiem Ulcia, wiem... - Pogłaskał ją dłonią po policzku. Sam nie wiedział skąd wziął się u niego ten nagły przypływ czułości, i takiej opiekuńczości, troski... - Jeśli masz wątpliwości to nie musisz tego robić. Nie proszę cię o to. Zrób co uważasz za stosowne. Jeśli nie chcesz, nie musisz przejmować tego stanowiska. Być może za dużo od ciebie wymagałem. Może trochę się pogubiłem. Ale... - Spojrzał w jej piękne oczy. - Może jeszcze niedawno, może nawet jeszcze dzisiaj rano, nie wiedziałem w stu procentach co tak naprawdę czuję a co myślę. Może jeszcze nawet przed tą rozmową nie wiedziałem co mówi mi serce, a co podpowiada umysł. Być może jeszcze dwadzieścia minut temu nie wiedziałem tak właściwie którego z nich słuchać.
Słuchała jego głosu jak zahipnotyzowana. On sam słuchał siebie jak zahipnotyzowany, ale z zupełnie innych powodów niż ona. Uli pewnie podobał się jego kojący głos. A on sam nie wierzył, że wypowiedziane przed chwilą słowa padły z jego ust.
- A... teraz wiesz? - zapytała szeptem, nadal do niego przytulona.
Zawahał się. Umysł krzyczał i próbował dotrzeć do niego, jednak serce było bardziej przekonujące. Czego posłuchać?
- Tak. Teraz wiem. - Uśmiechnął się do niej łagodnie. - Serce jednak jest lepszym doradcą. Ula, zrobisz jak uważasz. Nie podejmę za ciebie tej decyzji. Musisz sama zdecydować. Wiedz tylko, że czy sfałszujesz ten raport, czy też nie, ja to poprę. Bo wiem, że podejmiesz słuszna decyzję. Już wielokrotnie mi udowadniałaś, że umiesz lepiej podejmować decyzje ode mnie.
Uśmiechnęła się do niego delikatnie.
***
Obudziła się, pierwszy raz od dawna nie przeszkadzały jej skradające się po twarzy promienie słoneczne. Zrzuciła z siebie kołdrę i rozejrzała się po pokoju. Gdy zauważyła uchylone okno, zachichotała cicho, przypominając sobie dość oryginalną scenkę, którą widziała w nocy: marek ledwo utrzymujący równowagę na deskorolce. Zamknęła okno odcinając dopływ chłodnego świeżego powietrza, po czym szybko opuściła pokój. Chciała jak najprędzej znaleźć się w firmie, żeby powiedzieć Markowi, że podjęła już decyzję. Posłuchała głosu serca. Szybko zrobiła śniadanie dla rodziny, po czym nie czekając aż śpiochy wstanę zjadła swoją porcję. Uszykowała się do pracy, założyła jasnobłękitną bluzeczkę na cienkich ramiączkach a na to fioletowy sweterek. Do tego dobrała niebieską spódniczkę do kolan i czarne balerinki. Włosy splotła w luźnego warkocza, zrobiła nawet niemal niewidoczny makijaż. Pierwszy raz od dawna była zadowolona z efektów. Było tak jak chciała - co najważniejsze niezbyt odważnie. Nasuwało się skojarzenie z niewinną, nieśmiałą dziewczynką. Uśmiechnęła się do swojego odbicia w lustrze. Efektu nie psuły nawet okulary, wyglądały raczej jako ciekawy, oryginalny dodatek. Wyszła z domu kierując się na przystanek autobusowy.
Gdy dotarła do firmy czuła się dziwnie. Chociaż dziwnie to mało powiedziane. Czuła się obserwowana. I nie były to nieuzasadnione objawy. Ludzie rzeczywiście na nią patrzyli. W pierwszej chwili pomyślała, że jednak nie wygląda tak dobrze jak myślała, jednak po otaksowaniu wzrokiem pozostałych kobiet pracujących w FD stwierdziła, że większość nich ubrała się w to upalne popołudnie równie nieoficjalnie co ona. Ania skomplementowała jej dzisiejszy wygląd, jednak mimo to, lekki niepokój co do jej ubioru pozostał. Na miękkich nogach ruszyła do gabinetu prezesa. Zapukała. Zaprosił ją. Domyślił się, że to ona. Nie mógł nie zauważyć jej dzisiejszego ubioru. Nie był on może zbyt odważny, bo dekolt, mimo iż dość duży jak na nią, to prawie nie odsłaniał biustu, ale czymś zupełnie do niej nie pasującym było założenie nieco krótszej spódniczki. Musiał przyznać, że miała zgrabne nogi... Jej wygląd tego dnia ocenił na duży plus. Zauważył także delikatny makijaż. Nawet okulary tak bardzo nie raziły.
- Cześć Marek - przywitała się niepewnie. Wyglądała zupełnie tak jakby się wstydziła. Uśmiechnął się do niej. Wyszedł zza biurka i podszedł do niej.
- Cześć. Ślicznie wyglądasz - stwierdził jak najbardziej szczerze.
- Dziękuję.
Zarumieniła się. Marek stwierdził w myślach, że to urocze. Była pierwszą kobietą, która pokazała przy nim zakłopotanie. Była taka naturalna, nie to co te modelki, czy nawet nie to co Paulina.
- Przemyślałam naszą nocną rozmowę.
- I co? - zapytał siadając na kanapie. Poklepał miejsce obok siebie, dając jej do zrozumienia, że ma usiąść. Spełniła jego prośbę.
- Sfałszuję ten raport.
- Ula, ale wiesz, że to co mówiłem w nocy, to nie dlatego...
- Tak Marek, wiem. Chcę ci pomóc bo... Bo cię kocham.
Zupełnie nie wiedział co ma jej odpowiedzieć, więc po prostu ją do siebie przytulił. W takich momentach miał największe wyrzuty sumienia, jednak zdziwił się zauważając, że tym razem jakby zelżały.
- Nie musisz tego robić...
- Wiem - odpowiedziała całkiem poważnie.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz