niedziela, 3 czerwca 2012

Rozdział 20


Rozdział 20
Niestety (a może właśnie stety) poczuła tak dobrze jej znany dotyk. Bezwiednie uśmiechnęła się, jednak jej kiepskie samopoczucie nie zniknęło. 
- Cześć skarbie - powiedział, siadając obok niej na ławce. Spojrzała na niego i spróbowała się uśmiechnąć, jednak zapomniała o jednej rzeczy: Marek za dobrze ją zna. - Ula... płakałaś? - zapytał z troską.
- To nic - zapewniła go słabym głosem. Odchrząknęła cicho. - Jestem po prostu zmęczona - dodała niepewnie. 
Uśmiechnął się do niej lekko. Nie uwierzył jej, że zmęczenie było jedynym powodem jej złego samopoczucia, które było widać jak na dłoni, jednak zauważył, że na pewno było jednym z czynników. Objął ją przytulając do siebie delikatnie. Ula wzięła głęboki oddech wtulając się w jego bezpieczne ramiona. Przymknęła oczy. Jego dotyk, zapach, kojący głos, ramiona w których czuła się jak banita, który dotarł właśnie do bezpiecznej przystani - to wszystko powodowało, że czuła się o niebo lepiej. Mogłaby już na zawsze zostać wtulona w jego tors, czując jak przytula ją do siebie, i jak w uspokajającym geście gładzi dłonią jej plecy. 
- Wszystko w porządku? - zapytał, zauważając, że gdyby tylko mogła to zasnęłaby przytulona do niego.
- Tak, w porządku - stwierdziła uchylając oczy. - Jestem po prostu wykończona - dodała, łapiąc go za rękę. 
- Widzę kochanie, widzę. Ale wydaje mi się, że chodzi o coś jeszcze, hm? - spojrzał na nią przenikliwym ale nie nachalnym wzrokiem. Wzruszyła ramionami niechętnie wyplątując się z jego objęć. - Kotek, co jest? 
Westchnęła cicho. 
- Po prostu... - zaczęła, jednak po chwili westchnęła tylko. - Nie ważne.
- Ula - spoważniał nieco. Widział, że coś jest nie tak. - Proszę, powiedz co się dzieje, przecież widzę. Coś z tatą?
- Nie, nie - zaprzeczyła szybko. - Chodzi o... - Westchnęła cicho. - Paulinę - dokończyła patrząc na niego niepewnym wzrokiem, zupełnie jakby obawiała się jego reakcji. Marek widział, że jest dziwnie poddenerwowana. Solennie obiecał sobie, że dopilnuje żeby tej nocy porządnie się wyspała. 
- O Paulinę... - powtórzył. Jakby nie mógł się domyślić... - Co zrobiła? 
- Miałam z nią dwie rozmowy - stwierdziła. - Wiem Marek, wiem, że ona po prostu próbuje nas rozdzielić i jej nie wierzę. Ale to jest strasznie męczące.
- Co mówiła? - zapytał, choć sam doskonale spodziewał się odpowiedzi.
- Mówiła, że... - Westchnęła cicho. - Że się nie zmienisz, że prędzej czy później ci się znudzę, że pewnie mnie zdradzasz. 
"Mogłem się spodziewać... Cholera!" - zaklął w myślach. 
- Porozmawiam z nią - zapewnił. - Myślę, że uda mi się jej przemówić do rozumu.
Uśmiechnęła się do niego blado.
- Dobra skarbie, koniec tego dobrego - stwierdził wyłapując jej zaskoczone spojrzenie. - Jest siedemnasta, więc zabieram cię do siebie i możesz być pewna, że jutro obudzisz się wyspana. Nie mogę przecież pozwolić żebyś była taka osłabiona. - Uśmiechnął się do niej czule. - Chodź, zadzwonisz potem do taty, że nie wrócisz na noc, okej?
- Okej - przystała na tą propozycję. W końcu nie dalej jak osiem godzin temu jej jedynym marzeniem było położenie się do łóżka, wtulenie w Marka i zaśnięcie. Poczuła jego dłoń oplatającą ją w talii. Czuła się przy nim bezpieczna. Ufała mu i nawet słowa Pauliny nie mogły tego zmienić. 
***
 Marek leżał w łóżku wpatrując się w oblicze wtulonej w niego śpiącej kobiety. Nie mógł powstrzymać wpływającego mu na usta rozmarzonego uśmiechu. Nie był to uśmiech małego chłopca, który dostał właśnie wymarzoną zabawkę pod choinkę. Był to uśmiech zakochanego, dojrzałego mężczyzny. Przecież już od dłuższego czasu uśmiech ten był przeznaczony tylko i wyłącznie dla Uli, nawet teraz, gdy spała. Miał nadzieję, że gdy się obudzi, będzie czuła się lepiej, bo gdy spotkał ją w parku to widział, że jest jednym wielkim kłębkiem nerwów. Spojrzał na zegar i uśmiechnął się lekko gdy odczytał godzinę. Zaburczało mu w brzuchu - nic dziwnego, jego śniadanie powinno zostać zjedzone już jakieś cztery godziny temu. Postanowił wstać z łóżka, jednak nie budzić Uli. Delikatnie odsunął od siebie ukochaną. Wyjął z szafy amarantową koszulę, którą dostał niegdyś od Uli, oraz granatowe dżinsy. Garnitur sobie darował - była w końcu sobota, więc praca była ostatnim miejscem w którym miał ochotę się znaleźć. Wyszedł najciszej jak potrafił z sypialni po czym wykonał wszystkie podstawowe poranne czynności w tym zjedzenie spóźnionego śniadania. Gdy usłyszał z salonu dźwięki świadczące o tym, że Ula już wstała ruszył do kuchni oddzielonej od salonu tylko blatem i zabrał się za robienie kawy dla ukochanej, takiej jaką lubiła - niezbyt mocna, bez mleka, z dwiema łyżeczkami cukru. Usłyszał po chwili skrzypnięcie drzwi, a po następnych kilku sekundach, już nie  usłyszał, a poczuł jej dłonie oplatające go w pasie.
- Cześć kochanie.
- Cześć skarbie - odpowiedział skradając jej całusa na dzień dobry. - Kawa? 
Uśmiechnęła się do niego. Dopiero teraz, gdy odwrócił się do niej przodem żeby wręczyć jej filiżankę z pobudzającym napojem zauważył, że jest ubrana w jego granatową koszulę. Była nieco przykrótka (w końcu była koszulą...) tak więc zasłaniała ją raptem do połowy ud. 
- Co tak patrzysz? - zaśmiała się, zauważając jego iskrzący się wzrok. Pokręcił lekko głowę wyrywając się z zamyślenia i, tym samym, z niezbyt "czystych" myśli. 
- To co kochanie, masz ochotę na dość późne śniadanie, czy może na wczesny obiad?
Spojrzała na niego zdziwiona.
- A która jest godzina?
- Teraz dokładnie... - Spojrzał na zegarek. - Pięć po dwunastej.
Aż otworzyła szerzej oczy ze zdziwienia. 
- Tak długo spała?
- Kotek... Musiałaś być nieźle zmęczona. 
Pokiwała lekko głową. Faktycznie poprzedniego dnia jej samopoczucie nie było zbyt dobre, żeby nie powiedzieć fatalne, ale teraz czuła się doskonale. Nie zastanowiła się nad tą nagłą zmianą samopoczucia. 
- Szczerze mówiąc to wcale nie jestem głodna. 
- Okej... To co dzisiaj robimy? Wiesz... jak już jesteś tak ładnie ubrana, to możemy zostać w łóżku. - Puścił jej oczko. Spojrzała na niego z politowaniem. - Ale równie dobrze możemy pójść na spacer, albo... pojechać do Rysiowa. Dawno już nie miałem okazji napić się świetnej nalewki twojego taty. 
- To może do Rysiowa, tata i dzieciaki na pewno się ucieszą jeśli przyjedziemy. Tylko tak chyba nie pojadę?
- Myślę, że coś się znajdzie... Ty zadzwoń do taty, a ja poszukam czegoś dla ciebie. - Uśmiechnął się i puścił jej oczko. Ula spojrzała za wchodzącym do sypialni Markiem z uśmiechem. Nie rozumiała o co chodzi jej ukochanemu, ani co ten planował zrobić. Stwierdziła po chwili, że niektóre pomysły Marka są tak nieprzewidywalne, że aż nie warto się domyślać o co mu chodzi, bo i tak się na nic nie wpadnie i postanowiła zapowiedzieć się w Rysiowie. Wykonała szybki telefon do ojca. 
- Marek... Nie wiem co ty kombinujesz, ale wiesz... zawsze mogę zadzwonić do Violki żeby mi coś pożyczyła - stwierdziła gdy Dobrzański przez ostatnie kilka minut nie miał zamiaru opuścić sypialni. 
- Czekaj, czekaj...
Po chwili wyszedł dzierżąc w ręku wieszak z jej sukienką.
- Jak jakiś czas temu byłaś u mnie na noc to zostawiłaś - odpowiedział na jej pytające spojrzenie. Wręczył jej ubranie, nie omieszkał przy tym skraść jej całusa. 
***
 Srebrny Lexus zaparkował przed domem numer osiem w podwarszawskim Rysiowie. Wysiadł z niego Marek. Szybko ruszył w stronę drzwi pasażera i pomógł wysiąść z auta swojej partnerce. Pocałował ją krótko po czym zamknął samochód. Złapał ją za rękę i ruszyli zgodnie w stronę wejścia do domu. Nim jeszcze zdążyli dojść na werandę, na spotkanie wybiegła im sześcioletnia siostrzyczka Uli, a po chwili wisiała już na szyi Marka. 
- Cześć księżniczko - powiedział całując dziewczynkę w czółko. Ula uśmiechnęła się lekko cieszyła się, że jej rodzina, a Beatka w szczególności, polubiła Marka. 
- Cześć - odpowiedziała mała. - Marek, a obejrzysz mój rysunek? - Uśmiechnęła się do niego przymilnie.
- No pewnie, że obejrzę - zapewnił gorliwie z radosnym uśmiechem na ustach. To dziecko nosiło w sobie tyle radości, że nie sposób było przy niej się nie uśmiechać. 
- Ulcia, a dlaczego nie byłaś na noc?
- Beti, byłam u Marka - odpowiedziała. 
- Wiem, ale po co?
Marek powstrzymał się od parsknięcia śmiechem, jednak widząc bezradną minę ukochanej, zaraz opanował rozbawienie i pospieszył z wyjaśnieniami.
- Wiesz Beatko... - zaczął. - Po prostu jak ludzie się kochają i są ze sobą, to zostają u siebie na noc. 
Na twarz małej wstąpił wyraz konsternacji. Pewnie zastanawiała się nad kolejnym genialnym pytaniem. 
- Aha... - Dała za wygraną. Zapewne nie wymyśliła, żadnego innego pytania. - A wiecie, że u nas na noc była pani Ala? - oznajmiła, uśmiechając się radośnie. - I spała u Ulci w pokoju. Czyli tata i pani Ala się kochają?
Marek ledwo powstrzymał się od śmiechu. 
- Beti, nie nam to oceniać... - stwierdził. - To jest... inna sprawa.
- Ale skoro pani Ala została u nas na noc, no to... 
- Beti... - Chciał coś powiedzieć jednak nic sensownego nie przychodziło mu na myśl. - Myślę, że już niedługo dostaniesz odpowiedź na to pytanie. A teraz leć po ten rysunek, okej? 
- Dobra!
Postawił dziewczynkę na ziemi, a ta po chwili zniknęła w domu. Ula i Marek spojrzeli na siebie, w niemym porozumieniu. W końcu prawie oczywistym było to, że pana Józefa i Alę łączy coś więcej niż zwyczajne koleżeństwo. Nie dane im było wymienić jednak poglądów na ten temat, ponieważ znaleźli się na ganku. Weszli do środka, a w przedsionku zdjęli zimowe okrycie wierzchnie. Marek już od progu, jak zawsze zresztą, zobaczył rodzinną atmosferę tu panującą. Ruszył za Ulą do salonu, gdzie pan Józef stawiał już zaparzoną herbatę, a Beatka z uwagą niosła cukierniczkę wypełnioną po brzegi cukrem. Po chwili do zebranych dołączył Jasiek. Po przywitaniu się usiedli do stołu rozmawiając i pijąc herbatę. Beatka nie omieszkała pokazać Dobrzańskiemu swojego rysunku. A ten, choć w pierwszej chwili nie wiedział do końca co on przedstawia, powiedział, że mu się podoba... i w sumie to nie kłamał. Beatka, po pierwsze jak na swój wiek rysowała ładnie, a poza tym to co narysowała, nie mogło mu się nie spodobać - bo w końcu narysowała jego, Ulę, siebie, Jaśka i tatę na spacerze. Nagle wpadła na pomysł zrealizowania tego, co narysowała.
- Pójdziemy na spacer? - zapytała zebranych. Wszyscy, mimo niskiej temperatury i tony śniegu, zaczęli ubierać się w zimowe stroje. Ruszyli na spacer do pobliskiego lasu. Dla Marka była to nowość, odmiana. Musiał przyznać, że miła odmiana. On ze swoją rodziną nie chodził na spacery, nie licząc jego przechadzek z Weroniką. Szczytem absurdu było dla niego wyobrażenie sobie jego rodziców na zimowym spacerze po lesie. A już w ogóle nie potrafił sobie wyobrazić swoich rodziców biorących udziału w bitwie na śnieżki. Dołączył do towarzystwa, właśnie dobierali drużyny w bitwie na śnieżki. Walka początkowo nie była wyrównana, bo udział w zabawie brała u dział nieparzysta liczba osób, jednak już po kilku minutach dołączyła do nich Kinga, ku uciesze Jaśka. Po jakimś czasie zmęczeni i zmarznięci wracali do domu. Było już po siedemnastej, więc było nawet bardzo ciemno. Beti, już nieźle zmęczona, szła trzymając Marka za rękę. Marek obejmował Ulę w talii, obok szedł pan Józef. Rozmawiali, jednak byli na tyle zmęczeni, że żadna dyskusja nie zagrzała dłużej miejsca. Parę metrów za nimi szli Kinga i Jasiek - oni mimo zmęczenia mieli pełno tematów do rozmów. Gdy w końcu dotarli do domu, zdjęli okrycia wierzchnie i z ulgą rozsiedli się na kanapie i fotelach. Po kilku minutach odpoczynku, Ula poszła zrobić herbatę dla zmarzniętego towarzystwa. Marek po chwili ruszył do kuchni jej pomoc. Beatka także chciała iść, jednak zatrzymał ją Józef. W końcu młodym też należała się chwila prywatności. 
Marek wszedł do kuchni i zobaczył krzątającą się przy szafkach Ulę. Podszedł do niej. Objął ją w talii i przytulił twarz do jej zimnego i zarumienionego policzka. Pocałował ją w szyję powodując przyjemny dreszcz przechodzący przez jej ciało. 
- Daj, pomogę ci - powiedział zabierając jej z ręki czajnik napełniony już wodą. Uśmiechnęła się do niego lekko. Marek szybko wstawił wodę po czym usiadł obok Uli przy stole. 
- Trzeba przyznać, że to było męczące popołudnie - stwierdził. - Ale i tak fajne. Jakoś nigdy nie miałem okazji do takiego rodzinnego spaceru.
Zdziwiła się nieco.
- Nie chodziłeś z rodzicami na spacery?
- Na ogół nie, oczywiście chodziłem na place zabaw jak byłem dzieciakiem... ale teraz, jak dorosłem, to jakoś nie ma okazji, poza tym moi rodzice są za bardzo... po prostu nie wyobrażam sobie ich na takim spacerze, na bitwie na śnieżki... Wychowywaliśmy się w różnych środowiskach, temu nie możemy zaprzeczyć.
- No, nie możemy. Ale odniosłam wrażenie, że lubisz takie spacery.
- Sam tego nie wiedziałem, dopóki nie poznałem ciebie. - Uśmiechnął się do niej ciepło. - Przecież kto jak nie ty pierwszy raz zabrał mnie na zapiekanki? Potem poszliśmy na krótki spacer. A park? Nigdy z nikim nie chodziłem na takie spacery, więc sam nie wiedziałem, że to lubię... No oprócz Weroniki, ale ona przez dobre kilka lat była za granicą. No i biegałem też z Sebastianem, ale to jednak nie to samo. 
Pokiwała lekko głową. Nie sądziła nigdy, że Marek nie chodził na spacery - dla niej to była bardzo ważna rzecz w życiu. Spacery pozwalały jej się wyciszyć, przemyśleć parę spraw, czy zwyczajnie zrelaksować i dotlenić umysł. Nie zastanawiała się nigdy nad tym, ale rzeczywiście wychowywali się z Markiem w duch skrajnie różnych rodzinach. U niej dominowało ciepło, miłość i prostota. W rodzinie Marka nie było okazywania sobie uczuć i wzajemnej troski o siebie. Jednak mimo tego, Marek okazywał uczucia, był ciepły, szczery... niedawno sam o tym nie wiedział, ale dowiedział się właśnie pod wpływem znajomości z Ulą. Brakowało mu tego w jego rodzinie, więc po prostu przestał zwracać uwagi na te potrzeby i w końcu zapomniał o nich. Myślał, że to jak się zachowywał, odzwierciedlało to jaki był naprawdę, i okłamywał przez to samego siebie. 
***
Marek wszedł do firmy z uśmiechem na ustach. Po doskonale spędzonym weekendzie był w nad wyraz dobrym humorze, i nawet rozmowa, na którą nastawiał się od samego rana nie była w stanie zepsuć mu humoru. Gdy tylko znalazł się na piątym pietrze od razu podszedł do recepcji. Ania spojrzała na niego odrywając się na chwile od książki, na której Marek zdążył przeczytać "Hiszpański - kurs dla średnio zaawansowanych".
- Cześć Aniu. Jest kluczyk?
- Nie - zaprzeczyła.
- Mhm... A jakaś korespondencja?
- Również nie ma. Twoja sekretarka przyjechała dzisiaj w towarzystwie Sebastiana na czas i odebrała.
- Okej. A jest Paulina?
Spodziewał się kolejnej odmownej odpowiedzi, i szczerze mówiąc nawet na taką liczył. 
- Jest. Ma do ciebie przyjść?
- Jak najszybciej to możliwe. 
- Okej.
- Dzięki. 
Uśmiechnął się jeszcze raz do recepcjonistki po czym ruszył w stronę sekretariatu. Rzucił krótkie przywitanie w stronę Violetty i oznajmił jej, że zaraz przyjdzie tu Paulina, po czym zamknął się w swoim gabinecie. Nie zabierał się za pracę tylko czekał na wizytę byłej narzeczonej. 
"Właśnie. BYŁEJ. Dam jej to wyraźnie do zrozumienia."
Po chwili usłyszał pukanie do drzwi.
- Proszę.
- Chciałeś, żebym przyszła? - zapytała wchodząc do jego gabinetu z kokieteryjnym uśmiechem.
- Tak - odpowiedział. - Chciałem cię widzieć - dodał dając jej wyraźnie do zrozumienia, że łączą ich tylko i wyłącznie kontakty szef - pracownik. Mimo, iż Paula była udziałowcem, to jednak nadal pracownikiem. - Musimy porozmawiać.
- O co chodzi?
- Nie wiesz? Zaraz cię uświadomię. 
Wstał z zajmowanego miejsca.
- Chciałbym żebyś w końcu przyjęła do wiadomości, że już nie jesteśmy razem. Jesteś moją BYŁĄ narzeczoną. NIC dla mnie już nie znaczysz. Jesteś dla mnie TYLKO I WYŁĄCZNIE współudziałowcem. I właśnie dlatego nie życzę sobie żebyś wtrącała się w jakiekolwiek moje prywatne sprawy. Ja nie wtrącam się w twoje życie, a ty nie masz wtrącać się w moje. Rozumiesz? - Każde słowo wypowiadał powoli i wyraźnie. 
- Ale Marek, ja ciebie jeszcze kocham!
- Paula, nie zachowuj się jak... Nie kochasz mnie i nigdy mnie nie kochałaś. Ja też cię nie kocham i nigdy cię nie kochałem. To, co nas łączyło, było tylko i wyłącznie przywiązaniem. Przyzwyczailiśmy się do tego. Nie kochasz mnie Paulina, bo gdybyś mnie kochała, to zamiast wtrącać się w moje prywatne sprawy, to chciałabyś żebym był szczęśliwy, bez ciebie. Zrozum kobieto, że między nami koniec! Nic już między nami nigdy nie będzie. Jeśli jeszcze chociaż jeden raz usłyszę od ciebie jakieś insynuacje na polu "ja - Ula", albo jeżeli dowiem się, że byłaś u Uli, to osobiście dopilnuję tego, żebyś w końcu zajęła się swoim życiem i dała mi i Uli... nam święty spokój. Bo choćbyś bardzo się starała to i tak ci się nie uda. Czy to do ciebie dociera?!
Paulina zacisnęła zęby. Jej oczy ciskały płomieniami. Marek przez chwilę obawiał się, że jej wybuchowy włoski temperament da o sobie znać.
- Tak, dociera.
Zdziwił się. Myślał, że kobieta zrobi mu karczemną awanturę. Obyło się na szczęście bez niej. 
- Dobrze. W takim razie proszę, wróć do swojej pracy i przestań mieszać się w sprawy, które ciebie nie dotyczą.   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz