niedziela, 3 czerwca 2012

Rozdział 1


Rozdział 1
Znudzona\ wpatrywała się w ekran monitora i pracowała. Jej szef wychodził na spotkanie, a jej przypadło to niewdzięczne zadanie stworzenia folderu. Ziewnęła. Była wykończona. Siedziała w pracy już od szóstej. Pracowała już w kilku firmach, to fakt – w żadnej jeszcze jednak nie przychodziła tak wcześnie, w sumie to z własnej woli. Czasami była zawalona robotą więc zdarzało jej się przybyć wcześniej – a poczucie obowiązku miała i to duże. Spojrzała na komputerowy zegar. Była dziewiąta. Powoli zaczynali się schodzić pracownicy. Prezes także niedługo powinien przybyć. Swoją drogą to szło jej dziwnie długo to doprowadzenie do romansu z Dobrzańskim. Rozmawiała, uśmiechała się, zakładała nogę na nogę, okręcała włosy wokół palca – robiła wszystkie te gesty po których facet teoretycznie powinien już się zauroczyć. Widziała jak czasami na nią patrzył… przyzwyczaiła się. Zwyczajne spojrzenie faceta, któremu podoba się kobieta i chce czegoś więcej z nią. Bynajmniej nie chodzi o związek. Tylko nie mogła zrozumieć dlaczego opiera się? A może chodzi o jego narzeczoną… może nie jest taki zepsuty na jakiego wygląda i ma jeszcze jakieś pozostałości szkieletu moralnego? Wzruszyła ramionami starając się skupić na wykonywanej robocie. Po chwili do gabinetu wszedł prezes. Uśmiechnęła się do niego.
- Cześć Marek – rzuciła. – Folder zaraz gotowy.
Oparł się dłońmi o biurko i spojrzał jej przez ramię. Uśmiechnęła się lekko. Może i ci mężczyźni w jakiś sposób na nią działali – w końcu na kogo nie działałby tak zabójczo przystojny facet? Ale ona miała swoją taktykę – nie myśli o tym, na czas kiedy musi się opierać mężczyźnie wyłącza serce, powtarza w myślach, że to tylko chwilowe, kilka pocałunków i nic więcej. W końcu nie może wiązać sobie z tymi mężczyznami planów na przyszłość. Chociaż nie mogła powiedzieć, że nie chciała. Jej koleżanki myślały, że w jej przypadku jest tak łatwo się nie zakochać, a ona nie wyprowadzała ich z błędu. Tak naprawdę było jej trudno. Zawsze jednak kończyła romans zanim zaczęła czuć coś więcej, lub gdy zauważała, że jej serce coraz bardziej przypomina o swoim istnieniu. Potem dwa dni spędzała z szklanką herbaty na „oduraczaniu się”, jak to ona nazywała. W końcu ona była tylko zauroczona w tych mężczyznach, a wyjść z tego było dość łatwo, jeśli zauroczenie nie zdążyło się jeszcze rozwinąć. A ona doskonale umiała rozpoznawać kiedy jej zauroczenie chce wejść na wyższe stadium. Mówiła wtedy „koniec”. Tak samo miała zamiar postąpić z Dobrzańskim. Nie mogłoby być inaczej.
- Super. Dobra robota. Potem będę szedł na spotkanie z Terleckim.
Kiwnęła głową nadal się do niego uśmiechając. Na pewno nie było w jej stylu zachowywać się tak… idiotycznie jak modelki. Nie pakowała mu się do łóżka, więc nie rzucała się na niego od razu po wejściu do gabinetu. Na początku pokazywała raczej cechy charakteru, a kokieteryjne zachowanie było tylko takim dodatkiem. Dopiero gdy to nie wystarczało przekładała kokieterię nad charakter. A kiedy facet już się zauroczył… Wtedy było już z górki.
- Tak wiem. Wydrukuję ci to do tego czasu. Pshemko także skończył już projekty.
Niby w zamyśleniu zaczęła okręcać sobie wokół palca kosmyk włosów. Patrzyła na niego kątem oka. Widziała jego wzrok, tym bardziej nie rozumiała czemu nie robi tego co zazwyczaj? Inne dziewczyny wcale nie musiały się starać, praktycznie nie robiły nic, a on bez skrupułów prowadził z nimi te swoje gierki, albo co gorsza, zaciągał do łóżka. Modelki rzucały się na niego od progu. Może ona też powinna przejąć jakieś z tych zachowań? Nie robić nic… albo robić za dużo? A może wystarczy poczekać jeszcze kilka dni?
- Ula… A co powiesz na kolację?
Uśmiechnęła się do niego przygryzając wargę. Zaczynało się różnie. Czasem biurowy romans, czasem wypad do teatru czy na ślub jakiegoś kolegi… Kolacja była raczej rzadszą formą pierwszego spotkania, no ale okej, zawsze dawała facetowi możliwość pierwszego posunięcia i zabrania ją gdzie chce. To pierwsze spotkanie przebiegało po jego myśli – poszli gdzie chciał, porozmawiali o czym chciał. Ona tylko skrzętnie unikała pocałunków, no i oczywiście pójścia do łóżka. Potem ona prowadziła grę… a facet nawet nie zauważał, że kręci. Myślał nadal, że to on prowadzi, że znalazł sobie kolejną naiwną.
- Pewnie. O której?
- Po pracy?
- To jesteśmy umówieni – odparła, zakładając nogę na nogę.
Kiwnął głową przełykając ślinkę. Podobała mu się, musiał to przyznać. Nawet bardzo. Jednak pierwszy raz miał okazję mieć sekretarkę, która tak łatwo zgodziła się na jego propozycję spotkania. Teraz już umiał dalej dobrze poprowadzić grę, żeby doprowadzić do takiego finału, jaki chciał. Nie obchodziło go, że te kobiety naprawdę się w nim zakochiwały, to nie było ważne. Popłaczą i zapomną. Ta też. Pewnie po prostu jej się podoba, jest bardziej śmiała i dlatego zachowuje się tak kokieteryjnie, żeby nie powiedzieć seksownie. On wiedział jak taką zakręcić żeby się zakochała i zrobiła to czego by chciał. Miał wprawę w tych sprawach, tak jak i w ukrywaniu romansów. Paulina jak na razie o żadnym się nie dowiedziała. Alibi miał – kiedy Paula nie uwierzyła Sebastianowi w pracę po nocach, zawsze pozostawał pan Władek. A skąd też nieszczęsny ochroniarz miał wiedzieć co prezes tak naprawdę wyprawiał w swoim gabinecie? Większym problemem dla niego były dziewczyny, które nie poddawały się tak łatwo. Nie w gabinecie, bo są w pracy. Nie u niej w domu, bo rodzice, bo kot, albo Bóg wie kto jeszcze. Nie wyjadą, bo jego narzeczona, bo praca, bo kota trzeba nakarmić. Nie u niego w domu, bo narzeczona wejdzie, bo kojarzy się z oglądaniem go w pracy z Pauliną. Musiał jednak przyznać, że z takimi było najlepiej. Trochę pobiegać, czule się zachowywać, kilka delikatnych pocałunków… Zawsze jednak jakoś się udało. Najczęściej pod pretekstem delegacji zabierał taką dziewczynę w jakieś fajne miejsce, trochę udawał, że jest zakochany i szczęśliwy, że w końcu są sam na sam… To działało niezawodnie. Kilka czułych słówek, słodkich całusów, głaskanie po policzku, i takie tam ponoć romantyczne gesty. A potem, cóż. Dostanie czego chciał i musi dziewczynę zwolnić, co by mu nie namieszała w związku. Nie mógł powiedzieć, że wcale nie miał wyrzutów sumienia. Całkiem znieczulony nie był. Żal mu było tych dziewczyn, zdawał sobie sprawę, że go kochały. Jednak nie były to wyrzuty sumienia na tyle silne, żeby spowodowały jego niechęć do przelotnych romansów.
- To do wieczora.
- Do wieczora.
W końcu. Już myślała, że będzie musiała spróbować rozkochać go w sobie wyglądem, a rozmowy odrzucić na bok. Na szczęście zaproponował kolację, więc najwidoczniej jej niezawodna metoda, nie zawiodła i tym razem. Uśmiechnęła się do Marka wchodzącego do gabinetu po czym wróciła do pracy.
***
Szybkim krokiem przemierzał firmowy korytarz. Po niemal trzech tygodniach kiedy jej się opierał w końcu zaproponował spotkanie. Nie chciał robić tego od razu – nawet jeśli jest ona bardziej śmiała, to nadal wyglądała na jedną z serii „przytul mnie, a nie od razu do łóżka”, wolał więc na początku okazać jej trochę sympatii, a dopiero potem spróbować nawiązać romans. A potem to już z górki. Miał wprawę. Raz przyniesie kwiatki, raz czekoladki, potrzyma za rękę, i tyle. Wszedł do sekretariatu. Ula już na niego czekała.
- Cześć – powiedział. – Idziemy?
- Tak, chodźmy.
W końcu zaczynało się coś dziać. Stwierdziła ten fakt z satysfakcją. Może bardzo powoli, a może szybciej, w każdym razie, prędzej czy później doprowadzi do romansu. A potem wręczy mu wymówienie i tyle ją było widać. Tak jak dotychczas. Miała pewną wprawę. Pierwsze spotkanie. Na nim bywało różnie, kwadratowo i podróżnie – jak to mawiała jej koleżanka Viola. Jednak spodziewała się, że to spotkanie z udziałem Marka, będzie całkiem miłe. Porozmawiają, a to wychodzi im całkiem nieźle. Potem już będzie gorzej, bo będzie musiała przetrwać romans z nim i znowu się nie zakochać. Ale obiecała Amelii. Jej przyjaciółka szczęścia w miłości nie miała, a przynajmniej tak twierdziła. Gdy poznała Marka chodziła uśmiechnięta i radosna jak skowronek. Nie słuchała Uli, która tłumaczyła jej, że nie warto starać się dla kogoś kto nie umie tego docenić, dla kogoś kto nie kocha. No ale nie słuchała. Co ta miłość robi z człowiekiem… Ona wcale nie była przeciwniczką miłości, wręcz przeciwnie. Sama chciała być zakochana. Ale szukała partnera rozsądnie. Po jej dawnym związku z Bartkiem zdążyła otrząsnąć się już kilka razy, ale mimo to nadal nie mogła się zakochać i zaufać w pełni jakiemuś mężczyźnie. Była zbyt ostrożna, chociaż próbowała to zmienić, przynajmniej w stosunku do facetów, którym rzeczywiście zaufać mogła. Ale nie było to łatwe.
Spojrzała na budynek restauracji przed którym Dobrzański zatrzymał swój luksusowy i szybki samochód – srebrnego jaguara. Zdążyła zaobserwować, że znajdują się pod restauracją Ogród Smaków. Nie była tu nigdy, ale zawsze jest ten pierwszy raz.
Wysiadła z samochodu i wraz z Markiem ruszyli do środka. Po chwili siedzieli już przy swoim stoliku. Restauracja była zdecydowanie luksusowa – widać było, że mężczyzna lubi wydawać pieniądze, jeśli ma przynieść mu to komfort. Poszła w jego ślady i zajrzała do karty dań. Większość potraw nic jej nie mówiła. Raczej nie bywała w tego typu miejscach. Nie dała się jednak chwilowemu zakłopotaniu i szybko starała się odnaleźć jakąkolwiek nazwę potrawy, która coś jej mówiła. A nie było to łatwe. Gdyby zabrał ją do restauracji w której już była, nie miałaby tego problemu – przypomniałaby sobie co jadła wtedy i już. W końcu dała za wygraną i stwierdziła, że zda się na gust swojego towarzysza.
- I jak ci się podoba?
- Przyjemnie tu – odparła zgodnie z prawdą. Wystrój restauracji był ciepły, a stoliki były poustawiane w rozsądnych odległościach od siebie. – Na ogół nie bywam w takich miejscach – dodała, chcąc nawiązać rozmowę.
Uśmiechnął się lekko. Znał już jej pierwszą słabość. W restauracjach nie bywała, widział, że czuje się nieco zagubiona, chociaż starała sobie radzić i najwidoczniej podobało jej się. Może na jakieś urodziny, czy na coś w ten deseń zabierze ją właśnie w takie miejsce?
- Ja bardziej z przymusu niż z własnej woli, jadam na co dzień – odparł. – Paulina nie gotuje, a co za tym idzie, w kuchni oprócz podstawowych rzeczy z których raczej obiadu się nie zrobi, mamy lekarstwa. Tak więc jadam właśnie w takich miejscach.
- Bardziej z przymusu niż z własnej woli? – powtórzyła nieco zdziwiona.
Raczej sądziła, że facet obracający się w TYM świecie, i kierujący się właśnie  TYM sposobem myślenia, lubi luksus, wygodę i dobre restauracyjne jedzenie.
- Tak. Wiesz, czasami każdy, nawet prezes domu mody, potrzebuje jakiejś odskoczni od świata pełnego luksusu, raz na ruski rok lubię pojechać do jakiejś knajpki i zjeść dobre domowe jedzenie… No ale na ogół jadam w takich właśnie miejscach.
Zakodowała sobie w głowie tą informację. Wszystko mogło okazać się przydatne w rozkochiwaniu sobie mężczyzn, nawet taka nic nie znacząca informacja jak to, że lubi domowe jedzenie… co wydawało jej się nieco dziwne zważając na to w jakim świecie się wychował.
Nagle zadzwonił jego telefon. Wyjął urządzenie z kieszeni i spojrzał na wyświetlacz.
- Przepraszam, muszę odebrać. Tylko ten jeden.
- Okej – odparła, jednak jej mina nie wyrażała pełni szczęścia.
Musiała grać, udawać, że jest nadąsana gdy rozmawia z narzeczoną, być smutna kiedy się z nią całował. On miał myśleć, że jest kolejną dziewczyną, którą w sobie rozkocha i porzuci, a ona nie mogła wyprowadzić go z błędu, bo inaczej cały plan ległby w gruzach. Już dość długo męczyła się, żeby w ogóle coś między nimi było. Ta kolacja była jakby przełomem. Pierwszy raz jej się zdarzyło żeby przez całe trzy tygodnie nic a nic nie wydarzyło się między nią a jakimś facetem, który był właśnie z TEGO świata. Myślała,  że będzie łatwo. Zawsze było tak przewidywalnie… Kilka dni sprawdzania z kim ma do czynienia, pierwsza randka po niecałym tygodniu, potem przez jakiś czas romans i udawanie zakochanej, chociaż wcale nie była, może zauroczona, udawanie, że nie wie o tym jaki jest ów facet i, że nie ma żadnych złych intencji. A potem, krótka piłka – zerwanie, i nigdy więcej go nie spotkać. A z Dobrzańskim było jakoś inaczej. Całe trzy tygodnie się poznawali i rozmawiali – a teraz, gdy powinna znać go chociaż trochę i jako tako przewidywać jego reakcje i kontrreakcje (tak jak zazwyczaj było) to ona zupełnie nie mogła go przejrzeć. Facet zagadka. Znała ich już tylu, nie różnili się od siebie za bardzo, a teraz czuła się jakby było to jej pierwsze „zadanie”. Gdy zauważyła, że wraca do stolika z powrotem przyjęła nadąsaną minę.
- Paulina?
- Co…? Yyy… Nie, nie. Rodzice – skłamał szybko.
Zawsze działało. Nie miał w zwyczaju na randce mówić kochance, że rozmawiał ze swoją narzeczoną. Zawsze coś wymyślał – Sebastian, rodzice, Pshemko, jakiś lekarz… Zawsze miał dobrą wymówkę. A dziewczyny zawsze zachowywały się tak samo. Nadąsane i pytające się czy to narzeczona dzwoniła. Były takie przewidywalne… Tak łatwo było prowadzić romans, szczególnie z takimi naiwnymi i zakochanymi na śmierć panienkami, które były w stanie uwierzyć we wszystko co im powiedział. Chociażby takimi jak ta.
- Aha. A coś się stało?
Nie uwierzyła mu, oczywiście, że mu nie uwierzyła. Musiałaby być bardzo naiwna jeśli miałaby wierzyć w to, że nie rozmawiał z narzeczoną. Była doskonałą obserwatorką. Nie patrzył jej w oczy, zająknął się, widocznie szukał jakiejś  dobrej wymówki. Zresztą nie obchodziło jej czy rozmawiał z narzeczoną czy też nie. Nie była w nim zakochana, tak więc nie była zazdrosna. Musiała tylko taką udawać. No i oczywiście zakochaną w nim na zabój i wierzącą we wszystko co powie.
- Nie, nic takiego.
Uśmiechnęła się lekko. Już wiedział – uwierzyła. Czyli kolejna naiwna. Z takimi było tak łatwo i przewidywalnie… Jeszcze nigdy w żadnej się nie zakochał. Podobały mu się, owszem. Były ładne. Ula na dodatek była też dość inteligentna, więc przy okazji mógł z kimś porozmawiać, nie musiał tylko ciągle uśmiechać się rozanielony i powtarzać jaka to jego towarzyszka jest piękna. O wiele lepiej było z Ulą – oczywiście cel był jeden i zawsze ten sam… ale czemu przy okazji spokojnie nie porozmawiać, to w niczemu nie przeszkadzało. Tak samo było z tamtą poprzednią, Amelią. Też ładna i inteligentna. Odwzajemnił uśmiech dziewczyny.
  Po jakimś czasie wychodzili z restauracji. Szarmancko otworzył dziewczynie drzwi. Uśmiechnęła się wsiadając do środka. Sam zasiadł za kierownicą i odpalił silnik.
- Rysiów osiem, tak? – upewnił się.
- Tak – potwierdziła.
Po tej kolacji miała już pełną charakterystykę Dobrzańskiego w głowie. Co lubi, a co mniej, gdzie spędza wolny czas, wszelkie uprawiane przez niego sporty, ulubione miejsca i wiele innych danych. Ona sama także opowiedziała mu co nieco o sobie. Wiedziała, że oprócz tego, że facet opowie jej coś o sobie, ona także powinna to zrobić.
Miała już wprawę w tym całym rozkochiwaniu. Nie wiedziała jeszcze tylko, że trafiła na godnego przeciwnika. On w końcu także miał wprawę.

1 komentarz:

  1. Bardzo podobają mi się twoje opowiadania. Naprawdę świetne. Ja zapraszam do siebie : http://bellamia12.bloog.pl/?_ticrsn=3&ticaid=61044b
    Jestem dopiero początkująca... ;D

    OdpowiedzUsuń