niedziela, 3 czerwca 2012
Rozdział 17
Rozdział 17
Ula stała przy oknie swojego gabinetu. Dziwnie się czuła, mówiąc o tym pomieszczeniu "mój gabinet". No ale tak - nie ulegało wątpliwości, że właśnie dzisiaj jej bezpośredni przełożony powiedział jej, że nie będzie dłużej pracować w sali konferencyjnej, ani na tyłach pracowni, tylko w "swoim gabinecie". Rozsunęła palcami żaluzje i wyjrzała przez okno. Widok na Warszawę z okna siódmego piętra był piękny. Szczególnie nocą, jednak teraz był dzień, a ona zamiast podziwiać miasto powinna wreszcie zabrać się do pracy. Chciała już usiąść do komputera, gdy usłyszała pukanie do drzwi.
- Proszę - rzuciła. Naprawdę dziwnie się czuła. W FD swój gabinet miała przez zaledwie kilka dni, ale wtedy jej kiepskie samopoczucie w nim było wywołane, po pierwsze wyrzutami sumienia, a po drugie to był to wcześniejszy gabinet Aleksa. Teraz jednak nie miała takich powodów do czucia się w nim nieswojo. Spojrzała na otwierające się drzwi. Do środka wszedł Francois. Wywróciła oczami.
- Cześć Ula - powiedział lekko się uśmiechając.
- Eeee... wszystko okej? - zapytała, zastanawiając się czy France przypadkiem nie przeszedł w nocy jakiejś zupełnej przemiany.
- Tak, w porządku. Tak myślałem czy ci w czymś nie pomóc i postanowiłem, że wpadnę - stwierdził, ku jej zdziwieniu nie zachowywał się nonszalancko, a całkiem... uprzejmie. - Chyba, że ci przeszkadzam, to pójdę...? - Teraz to już w ogóle była zaskoczona. Francois zamiast jak zwykle wejść do pomieszczenia w którym się znajdowała, a następnie obsypywać ją różnymi tekstami, na które reagowała różnymi ironicznymi odpowiedziami, zwyczajnie zapytał się jej czy nie przeszkadza.
- Wiesz, planowałam zabrać się właśnie za pracę, chciałam wyjść dzisiaj wcześniej - stwierdziła, patrząc na niego nieco zaskoczona.
- Okej, jeśli chcesz to mogę ci pomóc.
Uśmiechnął się sympatycznie.
- Nie dzięki.
Odpowiedziała mu tym samym. Pokiwał głową nadal nie zdejmując ze swojej twarzy uśmiechu. Po chwili opuścił gabinet. Ruszył powoli w stronę sekretariatu przed gabinetem prezesa. Uśmiech zrzedł mu z twarzy. Nie przepadał za Ulką, i vice versa, więc tym bardziej irytowało go, że jego, hmmm... zleceniodawczyni, chciała żeby był dla niej miły, żeby spróbował ją... poderwać. Może i nie należał do ludzi postępujących zawsze w sposób moralny, zawsze kulturalnych i uprzejmych, jednak jakieś zasady posiadał. Nie chciał podrywać Uli. Nie zależało mu na niej w żaden z możliwych sposobów, była mu kompletnie obojętna, ale nie chciał psuć jej szczęścia. Nie mógł zrozumieć co ten cały Dobrzański w niej widział, ani co ona w nim widziała, ale skoro już się w sobie zakochali to czemu miałby to niszczyć? Nie zawsze postępował szlachetnie, moralnie i właściwie, jednak jeszcze nie zdarzyło mu się nigdy psuć czyjegoś szczęścia. Sam najszczęśliwszy nie był, jednak nigdy nie mścił się na innych, bo czym mu zawinili? Nie mógł powiedzieć "lubię Ulę" bo byłoby to kłamstwo. Nie mógł jednak także powiedzieć "nienawidzę Uli", bo nie miał do tego powodów. Była po prostu jedną z osób pracujących w firmie, których znał imię i nazwisko, wiedział z kim się spotykają, jednak zupełnie go nie obchodziły. Od początku ta cała farsa mu się nie podobała. Zgodził się na to tylko z racji, że Paulina dostała jego wizytówkę od jego dawnego kolegi, i powołała się na niego. Gdyby jeszcze przez telefon powiedziała mu o co chodzi, nawet nie zgodziłby się na to spotkanie. A gdy dotarł do restauracji gdy był z nią umówiony nie chciał się już wycofywać. Usiadł na krześle za swoim biurkiem w sekretariacie prezesa. Nie chciał tego robić, nie chciał jej podrywać, nie chciał jej uwodzić, nie chciał odbijać temu facetowi dziewczyny, bo wedle jego niczym sobie na to nie zasłużył. To tylko zazdrość i chore ambicje panny Febo. Wywrócił oczami. Wiedział co powinien zrobić. I planował wcielić swój plan w życie. Korzystając z tego, że jego szefa nie było w pracy, ruszył w stronę wyjścia z budynku. Na dworze prószył śnieg, jednak nie przejął się tym zanadto. Wsiadł do swojego auta i odpalił silnik. Nie jechał długo, po paru minutach zatrzymał się pod siedzibą firmy Febo&Dobrzański. Wszedł do budynku gdy nagle uświadomił sobie, że zupełnie nie wiedział gdzie mógłby szukać Pauliny. Podszedł do dyżurki ochroniarzy.
- Przepraszam... Mógłby mi pan powiedzieć, na którym piętrze znajduje się gabinet pani Pauliny Febo?
- Na p-piątym p-piętrze - odpowiedział ochroniarz jąkając się nieco. Podziękował mu i ruszył w stronę windy. Po chwili znalazł się na piątym piętrze. Chciał już podchodzić do recepcji, jednak zobaczył pannę Febo przechodzącą korytarzem.
- Paulina, możemy porozmawiać? - zapytał, nie zawracając sobie głowy powitaniami.
- Jasne - odpowiedziała pozornie miłym głosem. Ruszył za nią do jej gabinetu. - Co ty tu robisz? - syknęła, gdy tylko znaleźli się sami.
- Muszę z tobą porozmawiać - stwierdził. - Paulina, ja nie mogę już dla ciebie pracować. Nie będę dłużej brał udziału w tej farsie.
- Słucham? Niby dlaczego nie możesz? - zapytała, patrząc na niego z wściekłością.
- Bo to nie moje sprawy. Ja nie mam z tym nic wspólnego. Nawet nie lubię Uli, Marka nie znam. Nie będę niszczył szczęścia dwojga ludzi, którzy niczym mi nie zawinili.
Paulina zacisnęła zęby.
- Mówiłeś, że mi pomożesz.
Westchnął lekko.
- Mówiłem. Ale dzisiaj miałem dużo czasu do przemyśleń. Paulina, twierdzisz, że jesteś kobietą z klasą, tak? - Uśmiechnął się ironicznie. Jego wrodzona zgryźliwość dała o sobie znać. - Sądzę jednak, że kobieta z klasą przyjmie do wiadomości to, że jej, ponoć ukochany, jej nie kocha i, że nie będzie urządzać scen. Jesteś o niego zazdrosna, chcesz zaspokoić swoje chore ambicje, dążysz ślepo do jakiegoś związku bez przyszłości... Zachowujesz się żałośnie.
- Jak śmiesz! - warknęła.
- Och, przepraszam. - Uśmiechnął się ironicznie. - Ktoś ci w końcu powiedział wprost jak się zachowujesz i jakim jesteś człowiekiem? Jakże mi przykro... - Wywrócił oczami. - Nie mam zamiaru brać dłużej udziału w tej farsie. Nie mam zamiaru psuć związku dwóch osób, z czego jedną znam zaledwie od kilku tygodni, a drugą, tylko z widzenia. To nie są moje porachunki, tylko twoje i nie mam zamiaru dłużej ci pomagać. Pour ne pas voir* - dodał po francusku. - A, wiesz co, nie uważasz, że twój były narzeczony powinien dowiedzieć się, że próbujesz zepsuć jego nowy związek, i wplątujesz do tego innych ludzi?
- Spróbuj mu tylko powiedzieć, a nie ręczę za siebie.
- Paulina... Nie wiem w co ty grasz, nie interesuje mnie to, ale raczej wolę żebyś przypadkiem nie powiedziała czegoś o mnie panu Dobrzańskiemu.
- France! - wrzasnęła.
- Pa.
***
Ula z szerokim uśmiechem na ustach wyszła z bufetu. Pierwszy raz od kilku dni przyszła do FD żeby zobaczyć się z przyjaciółkami. Teraz właśnie zamierzała iść do gabinetu swojego ukochanego. Miała nadzieję, że uda się jej wyciągnąć prezesa na małe wagary. Zapukała do drzwi. Weszła po usłyszeniu zaproszenia.
- Cześć kochanie - rzuciła wchodząc do środka. - Przyszłam dzisiaj pogadać z dziewczynami i, nie uwierzysz, Władek oświadczył się Eli.
- Super - stwierdził, patrząc na nią kątem oka. Nie zrażała się zbytnio jego niezbyt optymistycznym tonem głosu.
- Skończyłam już pracę, i pomyślałam, że może uda mi się wyciągnąć ciebie na małe wagary - powiedziała uśmiechając się do niego promiennie. Dopiero teraz zobaczyła, że jest jakiś przygnębiony. - Marek, wszystko w porządku? - zapytała. Wzruszył ramionami. Podeszła do jego biurka. - Marek... Co się stało?
Bez słowa wręczył jej brązową kopertę. Nieco się zdziwiła, jednak ją otworzyła.
*Pour ne pas voir - teoretycznie 'do niezobaczenia' praktycznie - 'nie widzieć' xD Już tłumaczę - chciałam napisać po francusku 'do niezobaczenia' ale nie ma takiego zwrotu w tym języku. napisałam więc 'do nie zobaczenia' ;)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz