niedziela, 3 czerwca 2012
Rozdział 11
Rozdział 11
Dwójka młodych ludzi pchała auto w kierunku podwarszawskiego Rysiowa. Gdy w końcu dotarli na miejsce, Maciej spojrzał przepraszająco na swoją towarzyszkę. Ula wywróciła oczami, zauważając jego spojrzenie.
- Maciej, ile razy mam ci powtarzać: nic się nie stało? Przecież to nie twoja wina, że w szczerym polu zabrakło benzyny.
Szymczyk uśmiechnął się do niej sztucznie. Czuł się głupio – jego przyjaciółka nie miała pięciu lat i mogła sama decydować o swoim życiu, a on… Wiedział, że jej tego nie powie, ale specjalnie nie zatankował, a potem pojechał okrężną drogą*.
- Zresztą… może nawet dobrze się stało – stwierdziła po dłuższej chwili zastanowienia.
- Zostajesz?
- Nie – odpowiedziała twardo. – Po prostu wczoraj nie pożegnałam się po bankiecie z dziewczynami, Ela musiała zostać z Julkiem, Iza się źle czuła i nie przyszła, Ani nigdzie nie mogłam znaleźć
- A Marek? – zapytał nieśmiało.
- A Markowi też wypadałoby dłoń uścisnąć na pożegnanie. Podwieziesz mnie jutro do FD? Dzisiaj to już oprócz pana Władka nikogo byśmy tam nie zastali.
- Jasne.
- Dzięki, jesteś najlepszy.
Pocałowała przyjaciela w policzek po czym ruszyła w stronę domu.
***
„To nieprawda, że ciebie już nie mam
Choć daleko jesteś stąd.
To nieprawda, że ciebie już nie mam
Trzymam twoją dłoń.
Gdybym wiedział wtedy co teraz wiem,
Wiedział ile jest warte co tracę,
I jak łatwo jest zacząć oszukiwać się.
A może wiedzieliśmy o tym,
Lecz zabrakło nam sił,
Nie starczyło słów,
Zgubiliśmy się” – Łukasz Zagrobelny „Nieprawda”
Marek wszedł do domu rzucając tylko jakieś zdawkowe przywitanie w stronę Weroniki po czym opadł bezsilnie na kanapę. Czuł się beznadziejnie. Nie zdążył, spóźnił się, odleciała, zniknęła… Stracił ją na zawsze.
- Marek?
- Weronika… - Podniósł dłoń w uciszającym geście. – Chociaż dzisiaj daj mi spokój, proszę… - Popatrzył na nią błagalnie.
- Okej… - zgodziła się niepewnie.
Gdy Weronika zamknęła się w swojej sypialni rozłożył się na kanapie wpatrując się tępo w sufit. Czemu życie musiało aż tak bardzo go ukarać? Okej – zasłużył sobie na to wieloma różnymi rzeczami, ale czy już wystarczająco nie odpokutował? Nie rozumiał dlaczego ona aż tak bardzo się przed nim broni. Przecież teraz mogliby już być szczęśliwi, bez kłamstw, po prostu – z miłością. Gdyby tylko mógł cofnąć czas, do jakiegoś istotniejszego momentu przesądzającego o tym co będzie dalej wszystko poprowadził by inaczej. Był wściekły na samego siebie, że uświadomił sobie, że ją kocha tak późno, a odwagę na zakończenie fikcyjnego związku z Pauliną, jeszcze później. Gdyby nie to, że tak długo mu to zajęło, to może wszystko wyszłoby inaczej…
***
„Ciepło, zimno, braknie tchu
Nie ma słów, a ty wśród chmur – kosmiczny dreszcz.
Serce jak spłoszony ptak,
Chwila trwa tysiące lat
I pytasz się:
Czy szczęście to czy pech?
Czy leczyć się czy nie?
Co to w ogóle jest?” – Paula Ignasiak „To tylko miłość”
Michał spacerował właśnie po parku Ujazdowskim, chociaż nie można nazwać tego było najspokojniejszym spacerem – na dworze, owszem, było spokojnie, ale na pewno ten spokój nie panował w jego sercu. Jego serce i rozum toczyły istną walkę. Serce usiłowało przekonać go do swoich racji – zakochał się. Rozum natomiast próbował znaleźć jakieś logiczne wytłumaczenie na te jego reakcje.
- Michaś! – Usłyszał za sobą znajomy głos. Na jego twarz momentalnie wstąpił szeroki uśmiech. Odwrócił się.
- Cześć Weronika – rzucił. – Co jest? – zapytał, widząc niezbyt optymistyczną minę na twarzy przyjaciółki.
- Marek coś nie może dojść do porozumienia z Ulą. A ona wyjechała.
- To nieciekawie.
Wzruszyła ramionami.
- Marek ma rację: życie to nie komedia romantyczna.
- Komedią może nie jest, ale nie musi także być dramatem, nie uważasz?
- Może…
Spuściła wzrok. Wsadziła ręce do kieszeni swojej cienkiej bluzy. Był już późny wieczór i na dworze robiło się naprawdę zimno. Wawelski kątem oka zaobserwował, że jego towarzyszce jest zimno. Nie pytając się jej o zdanie okrył ją swoją kurtką.
- Michał daj spokój, nie jest mi wcale tak zimno – zaprotestowała.
- Nie wcale – zironizował. – To ja się trzęsę z zimna.
Uśmiechnął się do niej lekko. Weronika wzbudzała w nim troskę, aż sam się czasami zaskakiwał różnymi reakcjami na nią. Przeszli następne kilka metrów w zupełnym milczeniu podziwiając Warszawę nocą. Nagle zauważył, że dziewczyna zadrżała z zimna. Coś kazało mu ją przytulić. Nie opierał się temu, i nim zdążył się porządnie zastanowić, przyciągnął ją do siebie.
***
„Za miłość mą, choć przez chwilę przytul mnie, nie chcę wiele, przecież wiesz” – Weekend „Za miłość mą”
Marek z nieciekawym wyrazem twarzy wszedł do firmy. Wysilił się na blady uśmiech w stronę pana Władka. Wszedł do firmy i parł głowę o jej ścianę. Bardziej spostrzegawczy obserwator mógłby zauważyć, że płakał. Pierwszy raz odkąd pamiętał, płakał. Przymknął oczy, jednak gdy przez następne kilka sekund winda nie ruszyła, otworzył oczy. Ku swojego bezgranicznemu zdumieniu zobaczył w windzie Ulę. Musiała przytrzymać drzwi, i dlatego tak długo się nie zamykały, jednak nie zastanawiał się nad tym specjalnie.
- U-ula?
- Cześć.
- Nie wyjechałaś do Berlina? – zapytał zdziwiony.
- Spóźniłam się na samolot i postanowiłam skorzystać z okazji żeby się ze wszystkimi pożegnać. Dzisiaj wyjeżdżam… Ale Maciej namówił mnie żebym bilet kupiła na lotnisku. – Uśmiechnęła się pod nosem. – Stwierdził, że coś może mnie znowu zatrzymać… - Wzruszyła ramionami. – Wszystko gra? – zapytała zauważając, ze się w nią wpatruje.
- Tak, w jak najlepszym.
Uśmiechnęła się lekko do niego.
- Pójdę teraz do dziewczyn.
- Okej, cześć.
- Pa.
Marek z wesołym uśmiechem na twarzy wszedł do swojego gabinetu, witając się wesoło z Violettą. Może jednak nie wszystko zmarnowane? Może jeszcze ma szansę? Ostatnią? Tak, na pewno. Musiał ją tylko dobrze wykorzystać.
Dobra Marek, pora na zdecydowanie działania, a nie… Jeśli nie zrobię czegoś dzięki czemu zdecyduję za nas oboje jak ta historia ma się skończyć, to na pewno ona wyjedzie.
Usiadł na kanapie i wziął ze stolika na kawę jakieś dokumenty. Chciał zająć się czymś do czas aż Ula nie przyjdzie… A przyjdzie, tego był pewien.
Po jakimś czasie rzeczywiście usłyszał pukanie do drzwi. Odłożył dokumenty i wstał z kanapy.
Dobra, tylko nie stchórz. Po prostu spokojna i stanowcza reakcja… Jedziemy.
- Proszę.
Do gabinetu wśliznęła się, zgodnie z jego przewidywaniami, Ula.
- Przyszłam się pożegnać.
- Jedziesz już? – zapytał mimochodem.
- Nie, ale jeśli nie chcę się znowu spóźnić na samolot to powinnam już jechać do Rysiowa, wziąć walizki, żeby zdążyć obrócić.
- No tak. Ula…?
- Co?
- A zastanawiałaś się może jeszcze trochę nad tym, czy między nami mogłoby coś być? – wypalił na jednym wdechu. Nie spodziewał odpowiedzi twierdzącej, ale mimo wszystko miał na nadzieję, że jednak powie „tak”.
- Myślałam.
Jego serce niemal podskoczyło z radości.
Teraz muszę to dobrze rozegrać, żeby znowu nie powiedziała „nie”. Myśl Marek, myśl…
Na pewno nie mógł się jej zapytać „i co?”, bo wtedy na pewno powiedziałaby mu, że jej odpowiedź brzmi tak jak wtedy.
- Wiesz… Ja też trochę myślałem o nas.
- I co?
Dobrze idzie. Teraz to ja mam pole do popisu.
Nieudolnie powstrzymywał uśmiech wpływający mu na usta. Przez to, że zadała mu to jedno krótkie pytanie, mógł doprowadzić swój plan do końca. Podziękował sobie w myślach, że wstał wcześniej z kanapy dzięki czemu stał teraz nawet bardzo blisko niej.
Jeśli naprawdę chce wiedzieć…
Zbliżył swoją twarz do jej, i nim Ula zdążyła zaprotestować, pocałował ją.
*A co xD Pomysł z tym, że Maciuś mógłby naumyślnie nie zatankować wpadł mi do głowy gdy… tacie skończyła się benzyna w aucie, i przez to spóźniliśmy się do wujka :P
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz