Epilog "Jak magnes"
W końcu po kilku latach wrócili w to miejsce. W miejsce gdzie powoli kiełkowała ich wielka, bezgraniczna i bezwarunkowa miłość. W miejsce gdzie się poznali, w miejsce gdzie opowiadali o sobie, w miejsce gdzie się zaprzyjaźnili, w miejsce gdzie się wygłupiali, aż w końcu w miejsce gdzie się w sobie zakochali. Niewątpliwie miejsce było dla ich dwojga wspaniałe. Okolica nie zmieniła się prawie wcale. Tylko oni postarzeli się o te cztery lata. Marek był teraz dojrzałym, kochającym swoją żonę i dzieci, trzydziestodwuletnim mężczyzną, a Ula również dojrzałą, również kochającą męża i dzieci, trzydziestoletnią kobietą. Zmienili się trochę, Marek spoważniał, ustatkował się, kluby przestały go bawić, a modelki znaczyły dla niego tyle co nic - były tylko nieodłącznym elementem jego pracy. Ula natomiast nie zmieniła się zanadto - ku uciesze męża. Przecież w jego oczach była idealna. Była idealną kobietą, idealną żoną, idealną kochanką, idealną matką, idealną partnerką, idealną przyjaciółką (bo w końcu mimo miłości nadal mogli rozmawiać ze sobą jak przyjaciele). Marek odpiął z fotelików dwoje niewiarygodnie znudzonych i zniecierpliwionych czterolatków - nic dziwnego, że im się nudziło i mimo szczerych chęci rodziców żadna zabawa słowna nie zagrzała dłużej miejsca - jechali w końcu całe sześć godzin. Bliźniaki wyskoczyły z samochodu i nawet nie zawracając sobie głowy zapytaniem się rodziców "czy możemy iść tam" i wskazać odpowiedniego miejsca paluszkiem, jak to miały w zwyczaju, od razu pobiegły w bliżej nieokreślonym kierunku.
- Julka, Tomek! - zawołał. - Nie idźcie za daleko.
- Dobrze tatusiu!
Uśmiechnął się lekko widząc, że pociechy zatrzymały się nieopodal i zaczęły rysować jakieś kształty patykami na piasku. Podszedł do żony i zabrał od niej ich torby uśmiechając się przy tym lekko. Ula zawsze chciała robić coś co teoretycznie powinien zrobić on, bądź on miał do tego większe preferencje, jak na przykład targanie ciężkich toreb.
- Kochanie, pójdę to zanieść i zaraz przyjdę - powiedział, po czym zostawiając Ulę i dzieci samych, ruszył do domku letniskowego z zamiarem pozostawienia tam ich bagażu. Po chwili wrócił do swojej rodziny. Uśmiechnął się szeroko. Doskonale pamiętał każdą chwilę spędzoną z nimi. Pamiętał jak poznał Ulę, pamiętał te wątpliwości podczas wyznawaniu jej miłości, a potem tą niewiarygodną radość gdy okazało się, że odwzajemnia to uczucie. Pamiętał jak się cieszył gdy dowiedział się, że będą rodzicami. Pamiętał, że przestraszyli się, ale i ucieszyli, gdy lekarz oznajmił im, że będzie dwójka. A potem jak przez osiem bitych godzin krążył przed salą porodową nie zważając na to, że jest środek nocy i, że w normalnych warunkach już dawno by spał. A potem wszystko poleciało tak szybko... praca, rodzina, praca, rodzina. Na szczęście udało im się to doskonale pogodzić. Rano, z racji, że wstawał wcześniej aby zdążyć do pracy robił śniadanie dla swoich trzech najukochańszych skarbów, potem szybko zjadał to co przygotowywał dla siebie, akurat gdy on się zbierał, Ula i dzieciaki budzili się więc żegnał się z nimi, potem gdy wracał po południu dzieci wymęczone zabawą oglądały bajkę, bądź rysowały, a na niego czekał już ciepły obiad, który zjadał ze smakiem. Potem tradycyjnie wybierali się na rodzinny spacer do parku albo na plac zabaw. Gdy wracali oglądali dobranockę, potem maluchy kładły się spać po solidnej porcji bajek, a oni mieli kilka godzin dla siebie. I te kilka godzin spędzali różnie - czasami siedzieli przytuleni i wsłuchiwali się w miarowe bicie swoich serc i upajali się bliskością, czasami Marek szukał czegoś na laptopie, a Ula czytała książkę z głową na jego kolanach, kiedy indziej oglądali film, albo, po kilkakrotnym upewnieniu się, że dzieci śpią, spędzali ten czas w łóżku - nie ważne było jak spędzają czas. Ważne było, że razem. Do ich życia może i wkradła się rutyna - ich dzień był uporządkowany, stary schemat według którego funkcjonowali, jednak każde z tych chwil spędzonych razem zawsze było na swój sposób niezwykłe i niepowtarzalne. A to wszystko przez to, że po prostu się kochali.
- Tato, chodź! - z zamyślenia wyrwał go głos jego młodszej, o kilka minut, córki.
- Gdzie mam iść kochanie? - zainteresował się, jednak pozwolił pociągnąć się małej za rękę.
- Do wody - odparła. - Mama z Tomkiem już idą.
- Dobrze skarbie, pójdziemy, tylko muszę się przebrać - stwierdził.
Gdy to wypowiedział uśmiechnął się wesoło bowiem przypomniał mu się dzień jego urlopu. Tego na którym poznał Ulę. Przyjaźnili się już, a on bezceremonialnie wciągnął ją do wody w sukience. Raczej jednak nie miał ochoty na tego typu wariactwa, więc wysłał córkę do Uli, popatrzył chwilę czy dotarła po czym poszedł przebrać się w kąpielówki.
Siedzieli objęci w "ich" miejscu. W miejscu, gdzie kilka lat temu Marek w niebanalny sposób, bo przy akompaniamencie gitary na której sam grał, wyznał jej miłość. Co prawda teraz nie było gitary, ale szum fal, swoja obecność, gwiazdy i romantyczny nastrój doskonale im to rekompensował. Pocałował ją czule. Cały dzień wygłupiali się, chlapali wodą, budowali zamki z piasku, spacerowali, patrzeli z uśmiechem na dzieci, jednak nie pocałowali się ani razu, nie licząc buziaka na dzień dobry. A kilka, nawet kilkanaście, godzin bez pocałunku były... po prostu tęsknił za tym. Ona też. Oboje, chociaż znali się już na wylot, małżeństwem byli od czterech lat, a znali się jeszcze dłużej, nadal się kochali. Może tak samo, a może mocniej. Nie byli już sobą zafascynowani, nie poznawali siebie, nie było to dla nich nic nowego, taki pocałunek, jednak tęsknili za tym. Tęsknili za tą chwilą gdy będą mogli pobyć sam na sam, bez dzieci. W końcu to była rocznica ich ślubu - planowali zostawić Julkę i Tomka dziadkom, ale stwierdzili, że i dzieciom przyda się trochę świeżego powietrza, a poza tym maluchy jeszcze nigdy nad morzem nie były. Wtuliła się w jego silne, czułe, bezpieczne, kochające ramiona. Uwielbiała te chwile gdy mogła się do niego przytulić, słuchać miarowego bicia jego serca, wdychać ten ulubiony zapach perfum, a on zamykał ją w uścisku swoich ramion. Trwali tak dłuższą chwilę nie chcąc się odsuwać. Wiedzieli jednak, że nie mają zbyt dużo czasu dla siebie - bo ile Tomek i Julka będą spać? Co prawda nie byli daleko od domku i słyszeliby gdyby coś się działo, ale mimo wszystko, musieli być odpowiedzialni - ich dzieci miały dopiero cztery lata i nie wiadomo co mogłoby im przyjść do głowy.
- Kocham cię - szepnęła mu do ucha. Uśmiechnął się. Spojrzał jej prosto w oczy.
- Ja też cię kocham.
Odwzajemniła lekko uśmiech. Byli szczęśliwi. Po następnych kilku minutach postanowili wracać - robiło się zimno, poza tym dzieci... Ruszyli powolnym krokiem w stronę drzwi.
- Marek?
- Tak kochanie?
- Teraz tak się zastanawiam... - zaczęła niepewnie. - Czemu wtedy tak właściwie zwróciłeś na mnie uwagę?
- Przeznaczenie. - Puścił jej oczko. - A tak poza tym... To jak już się trochę poznaliśmy, po tej naszej wycieczce, coś mnie do ciebie ciągnęło. Przyciągałaś mnie. - Uśmiechnął się pod nosem gdy wpadło mu na myśl pewno trafne określenie. - Przyciągałaś mnie jak magnes.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz