sobota, 2 czerwca 2012

Część 6


Część 6
Następnego dnia rano obudził mnie dźwięk przychodzącej wiadmości. Kliknęłam na „wyświetl”.
Cześć skarbie. Przepraszam ale nie dam rady po ciebie przyjechać bo muszę skoczyć na chwilę do rodziców, żeby odwieźć ojca na badania. Kocham cię. Marek.
Odpisałam mu, że nie ma sprawy i, że też go kocham po czym wstałam, chwyciłam pudełeczko i ruszyłam do łazienki. Wykonałam poranną toaletę i wzięłam z pralki pudełko z soczewkami.
Przed wczoraj jak kupowałam soczewki to lekarz powiedział jak mam je założyć. Potem z nimi zasnęłam i nie zdejmowałam. Wczoraj wieczorem je zdjęłam. Tylko jak ja mam teraz, kurde blaszka, założyć te dwie cholerne folijki na oczy?!
Po piętnastu minutach podczas których zatrzymywałam się z palcem przy samym oku udało mi się je jakoś założyć. Zadowolona z siebie ruszyłam do swojego pokoju wybrać jakieś ciuchy. W końcu zdecydowałam się na nową, fioletową, podkreślającą talię bluzkę z rękawami trzy czwarte i trzema guzikami. Potem zajęłam się za wybieranie reszty garderoby. Na dworzu było zimno, zrezygnowałam więc ze spódnicy i założyłam czarne rurki. Po raz pierwszy od dawna byłam zadowolona z efektów swojego ubioru. Uśmiechnęłam się do swojego odbicia. Uczesałam włosy zastanawiając się nad ułożeniem ale w końcu zostawiłam je rozpuszczone. Poszłam do kuchni z zamiarem zrobienia śniadania, wyręczył mnie jednak mój brat.
-Jasiek, o której ty wstałeś?
-Równo z tobą, czekałem aż zwolnisz łazienkę aż w końcu postanowiłem zrobić śniadanie, bo chyba bym się nie doczekał. Co ty tam tak długo robiłaś?
-Zakładałam soczewki.
-Tak długo?
-Tak jakoś wyszło.
Jasiek roześmiał się, i nałożył na talerze jajecznicę. Zjadłam śniadanie, pożegnałam rodzeństwo oraz tatę po czym wyszłam do przedsionka. Otworzyłam szafkę na buty. Nie zastanawiałam się długo, założyłam zwykłe, białe adidasy i wyszłam z domu.
-Maciek! – zawołałam.
-Cześć Ulka. Co tam?
-Odwieziesz mnie do pracy? – poprosiłam.
-A co, twój rycerz po ciebie nie przyjedzie?
-Musi coś pilnego załatwić. To jak?
-Dobra. Poczekaj chwilę, mam coś dla ciebie.
Z tajemniczym uśmiechem pobiegł do domu i wrócił z małą torebeczką.
-A z jakiej to okazji?
-Bez okazji. Po prostu zobaczyłem i uznałem, że ci kupię.
Z zaciekawieniem wyjęłam prezent z torebeczki. Uśmiechnęłam się. Przeczytałam napis: K.I. Gałczyński Wybór poezji. Gałczyński niemal od zawsze był moim ulubionym poetą.
-Maciek, dziękuję!
Rzuciłam się przyjacielowi na szyję.
-Spokojnie, Ula! – zawołał śmiejąc się.
Nagle spojrzał na mnie zdziwiony.
-Co zrobiłaś z okularami?
-Zapytaj się mojego szefa co z nimi zrobił.
-A co zrobił?
-Trzeba było ratować sytuację i je złamał. Potem namówił  mnie na soczewki.
-No proszę.Widzę, że twojemu rycerzowi w lśniącej zbroi udało się namówić ciebie w pięć minut na coś, na co ja nie zdołałem od kilkunastu lat. Jak on to robi?
-Nie wiem. To jedziemy?
-Tak jedźmy.
Weszliśmy do auta Maćka.
***
Stałam przy oknie w swoim gabinecie i czytałam jeden z moich ulubionych wierszy Gałczyńskiego: „Rozmowa liryczna”
„— Powiedz mi jak mnie kochasz.
— Powiem.
— Więc?
— Kocham cię w słońcu. I przy blasku świec.
Kocham cię w kapeluszu i w berecie.
W wielkim wietrze na szosie, i na koncercie.
W bzach i w brzozach, i w malinach, i w klonach.
I gdy śpisz. I gdy pracujesz skupiona.
I gdy jajko roztłukujesz ładnie —
nawet wtedy, gdy ci łyżka spadnie.
W taksówce. I w samochodzie. Bez wyjątku.
I na końcu ulicy. I na początku.
I gdy włosy grzebieniem rozdzielisz.
W niebezpieczeństwie. I na karuzeli.
W morzu. W górach. W kaloszach. I boso.
Dzisiaj. Wczoraj. I jutro. Dniem i nocą.
I wiosną, kiedy jaskółka przylata.
— A latem jak mnie kochasz?
— Jak treść lata.
— A jesienią, gdy chmurki i humorki?
— Nawet wtedy, gdy gubisz parasolki.
— A gdy zima posrebrzy ramy okien?”

Na tym fragmencie musiałam przewrócić stronę aby przeczytać dalej. Nim to zrobiłam poczułam, że ktoś oplata mnie w talii. A potem usłyszałam jego głos:

-Zimą kocham cię jak wesoły ogień.
Blisko przy twoim sercu. Koło niego.
A za oknami śnieg. Wrony na śniegu.

Nie przestraszyłam się. Doskonale wiedziałam kto za mną stoi. Upajałam się chwilę jego bliskością.
-Znasz Gałczyńskiego? – zapytałam w końcu.
-Oczywiście. „Rozmowę liryczną” w szczególności.
Pocałowałam go. Uśmiechnął się.
-Lubisz Gałczyńskiego?
Czy mi się wydawało, czy się zdziwił?
-Tak. Czy to dziwne?
-Nie. Po prostu w szkole chyba ja jako jedyny lubiałem poczytać sobie jego wiersze. A znasz to? Eee…
Próbował sobie przez dłuższą chwilę coś przypomnieć.
-Ile razem dróg przebytych?
Ile ścieżek przedptanych?
Ile deszczów, ile śniegów
wiszących nad latarniami?
Ile listów, ile rozstań,
ciężkich godzin w miastach wielu?
I znów upór, żeby powstać
i znów iść, i dojść do celu.
Ile w trudzie nieustannym
wspólnych zmartwień, wspólnych dążeń?
Ile chlebów rozkrajanych?
Pocałunków? Schodów? Książek?
Ile lat nad strof stworzeniem?
Ile krzyku w poematy?
Ile chwil przy Beethovenie?
Przy Corellim? Przy Scarlattim?
Twe oczy jak piękne świece,
a w sercu źródło płomienia.
Więc ja chciałbym twoje serce
ocalić od zapomnienia.
-Oczywiście, że znam. To chyba jeden z popularniejszych fragmentów „Pieśni”. Wiesz, nigdy nie myślałam, że lubisz poezję.
-Czasami lubię otworzyć sobie książkę i po prostu poczytać wiersze. Widzisz? Jeszcze dużo o mnie nie wiesz. 
Pocałował mnie.
-Ale przyszedłeś rozmawiać ze mną o poezji?
-Właściwie to nie. Miałem nadzieję, że może uda mi się dzisiaj gdzieś cię zabrać.
-Teraz muszę wracać do pracy.
Wskazałam ręką na biórko po którym walały się dokumenty.
-No to po pracy. Masz czas?
-Przepraszam, ale nie za bardzo. Kuzynka do mnie przyjeżdża, chciałyśmy pogadać.
-Rozumiem, że dostałem kosza? – zaśmiał się. – No dobrze. W takim razie jutro?
-Zastanowię się – droczyłam się z nim. – A gdzie chcesz mnie zabrać?
-Czyli się zgadzasz?
-Na razie nie mówię nie.
-To już jakiś postęp. Myślałem nad kinem, a co potem to już niespodzianka. Więc jak?
-Dam ci znać jak się zastanowię.
Marek zrobił naburmuszoną minę. Westchnęłam teatralnie.
-No dobrze. Jutro po pracy. Pasuje?
-Pasuje.
Pocałował mnie czule i wyszedł uśmiechnięty z gabinetu. Zabrałam się za pracę.
***
Stukałam w klawiaturę laptopa wypisując jakieś dokumenty, gdy nagle ktoś z impetem wpadł do mnie do gabinetu.
-Viola! Co t y robisz?! – zawołałam zdenerwowana.
Jaka ona potrafi być wkurzająca!
-Jest lunch.
-I?
-I tak się zastanawiałam, czy nie poszłybyśmy na zakupy?
-Mam dużo pracy – mruknęłam.
Nie podobała mi się perspektywa zakupów z Violettą. Wróciłabym zmęczona do domu z torbami pełnymi ciuchów których i tak bym nigdy nie założyła.
-A po pracy?
-Kuzynka mnie odwiedza.
-No to super! Im mniej tym weselej, nie?
Spojrzałam na nią podirytowana.
Jak słowo daję, na urodziny kupię jej „Wielką księgę przysłów”.
-Tak… Pewnie masz rację.
-Więc jak? Pogadasz z kuzynką?
-Może.
-A o której przyjeżdża?
-Pewnie już jest w Rysiowie.
Chociaż w sumie to czemu nie? Gabi jest taką samą maniaczką zakupów jak Viola, więc i tak się nie wymigam. No trudno.
-Dobrze Violka, pogadam z nią i odezwę się do ciebie.
-Super! A, Ulka.
-No?
-Trzymam cię za zdanie.
Pokiwałam głową, zastanawiając się ile może kosztować „Wielka księga przysłów”.
***
-Gabi! – zawołałam do wysokiej, rudej dziewczyny ubranej w fioletową sukienkę. Gabi była córką cioci Tatiany, siostry mojego taty.
-Ulka!
Odtańczyłyśmy dziki taniec radości.
-Co tam u ciebie, opowiadaj! Albo nie. Pójdziemy na zakupy i tam mi wszystko opowiesz.
Zaczyna się.
-Wiesz co Gabi? Obiecałam koleżance, że się do niej odezwę w sprawie zakupów. Może pójdziemy z nią?
-Pewnie w grupie raźniej.
Wybrałam numer do Kubasińskiej i odczekałam chwilę wsłuchując się w piosenkę która leciała z radia. Po czterech sygnałach usłyszałam znajomy głos koleżanki.
-Cześć Viola. Chcesz iść na te zakupy?
-No pewnie Ulcia! A twoja kuzynka idzie z nami?
-Tak. Mamy po ciebie przyjechać czy spotkamy się na miejscu?
-Będę czekać przez Złotymi Tarasami, o której będziecie?
-Tak za godzinę. Gabi pewnie będzie chciała porozmawiać z moim tatą.
-Okej. Do zobaczenia.
Rozłączyłam się i schowałam telefon do torebki. Spojrzałam na kuzynkę która siedziała z Beatką na kolanach oglądając z podziwem jej rysunek. Uśmiechnęłam się. Nagle usłyszałam charakterystyczny dzwonek telefonu. Dostałam wiadomość. Kliknęłam na „wyświetl” i przeczytałam:
„Miłość i inne używki” czy „Och Karol 2”?
Uśmiechnęłam się. Nim zdążyłam odpisać dostałam drugą wiadomość:
Może być jeszcze „Wojna żeńsko-męska”.
Słyszałam opis każdego z tych filmów i każdy wydawał mi się na równi interesujący. Postanowiłam poprosić o radę kuzynkę.
-Gabi? Byłaś na „Miłość i inne używki”, „Och Karol 2” albo na „Wojnie żeńsko-męskiej”?
-Na każdym, a co?
-A który najlepszy?
-Idziesz do kina?
-Tak. Więc?
Nagle dostałam trzecią wiadomość. Roześmiałam się gdy zobaczyłam, że znowu od Marka. Odczytałam:
Jest jeszcze : „Burleska” :) Co wybierasz?
-Dochodzi jeszcze „Burleska”.
-„Burleska” jest ponoć kiepska. Ja bym ci radziła „Miłość i inne używki” albo „Och Karol 2”.
-Dzięki Gabi.
-Więc na co pójdziesz?
-Chyba na „Och Karol”…
Kliknęłam na „odpisz” i wystukałam tekst na klawiaturze:
Po dłuższym zastanowieniu wybieram „Och Karol 2”.
Niemal od razu dostałam odpowiedź:
Dobrze skarbie, rezerwuję bilety :)
-A z kim idziesz? – zapytała Gabriela.
Jak zwykle ciekawska.
-Z… kimś.
-Oj Ulka, no… Facet?
-Facet.
-Przystojny?
-Przystojny.
-Fajny?
-Fajny.
-Twój?
-Twój. – Nagle zreflektowałam się co powiedziałam. – Znaczy, mój.
-Jak się nazywa?
-Gabi, a co to przesłuchanie? Chodźmy na te zakupy, tata pewnie jeszcze długo nie wróci. Viola się nas nie doczeka.
***
Przez całą drogę do centrum handlowego Gabi męczyła mnie pytaniami o Marku. Zaczynała mnie już boleć głowa, więc z radością odnotowałam fakt, że zbliżamy się do Złotych Tarasów.
-Cześć Viola.
-Cześć.
-Poznajcie się. Viola, to jest Gabi moja kuzynka. Gabi, to jest Violetta moja koleżanka z pracy.
Dziewczyny podały sobie dłonie. Tak jak przewidywałam przypadły sobie do gustu i dopasowały się charakterami. Gabi nie przekręcała co prawda przysłów tak jak Viola, ale kuzynka stwierdziła, że taki już jej urok. Musiałam przyznać jej rację. Moje dwie zwariowane towarzyszki namówiły mnie na kupienie paru nowych ciuchów. Byłam święcie przekonana, że nigdy ich nie włożę, no ale kto wie. Po kilku godzinach wracałyśmy wykończone na zewnątrz gdzie czekał na nas prywatny szofer, a dokładnie Maciek. Violetta nie skorzystała z podwiezienia twierdząc, że „Sebulek” po nią przyjedzie, ale ja wraz kuzynką wsiadłyśmy do auta.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz