sobota, 2 czerwca 2012

Część 5


Część 5
Siedziałam w samochodzie jadącym bardzo wolno. Chociaż nie, on nawet nie jechał. A więc siedziałam w samochodzie pchanym bardzo wolno.
-Zaraz będziemy w Rysiowie.
-Pomóc ci?
Po co się pytam? I tak wiem co odpowie. Męska duma.
-Nie.
Spojrzałam na małe pudełeczko które trzymałam w dłoniach. Było w kształcie dwuch kółek połączonych prostokątem. Jedno kółko było niebieskie, a drugie białe. Miałam dzięki temu rozróżniać soczewkę prawą od lewej.
-Na pewno nie mam ci pomóc? – zapytałam, gdy Marek przestał pchać aby odsapnąć. Pchał tak już od salonu optycznego na ulicy Złotej. Pokonał już dość duży odcinek drogi, jakim były trzy kilometry.
-Nie.
-To może chociaż wysiądę, będzie ci łatwiej.
-Nie skarbie, nie musisz.
Serce mi mocniej zabiło.
Chyba nigdy się nie przyzwyczaję do takich bardziej… pieszczotliwych określeń.
Pokiwałam głową.
-Jak chcesz.
W końcu pokonał ostatni kilometr. Wysiadłam z auta. Marek stał ciężko dysząc. Zaprosiłam go do domu. Chyba pierwszy raz nie pytał się, czy nie sprawi kłopotu -  nie dziwiłam się mu, gdybym pchała samochód cztery kilomtry to też najważniejszą rzeczą dla mnie byłaby szklanka wody. Podczas gdy Marek gasił pragnienie, ja poszłam do pokoju rodzeństwa, zobaczyć czy Beatka już śpi – było w końcu po dwudziestej pierwszej. Jednak nie zastałamtam siostry, a jedynie Jaśka sprawdzającego coś na komputerze.
-Cześć siostra.
-Cześć. Gdzie tata i Beti?
-Tata jest u pani Ali a Beti u koleżanki. Wrócą nad ranem. A ty dopiero z pracy?
-Marek mnie podwoził ale benzyna się skończyła i trochę nam, znaczu mu, zajęło dopchanie tu samochodu.
-Aha. Siostra gdzie zapodziałaś okulary?
-Zostałam namówiona nasoczewki – oznajmiłam niezadowolonym głosem.
-Twój chłopak cię namówił?
-Skąd ty…?
-Byłem dzisiaj w firmie dowiedzieć się czegoś o kastingu i przypadkiem was zauważyłem.
-Acha…  Będę na dole jakby co.
-Dobra.
Zeszłam po schodach na dół i wróciłam do kuchni gdzie siedział mój szef, chłopak i szofer (jak zwykł siebie nazywać gdy go prosiłam o podwiezienie) w jednym. 
-I co?
-Beti u koleżanki a tata u Ali.
-U naszej Ali?
-Tak, u naszej Ali. Marek, skoro dostałeś jeszcze jedną szansę i cię nie wyrzucili, to może powinniśmy zastanowić się nad jakimś planem naprawczym firmy?
-Chyba masz rację.
Poszliśmy do mnie do pokoju i pracowaliśmy do około trzeciej nad ranem, kiedy to zasnęliśmy.
Miałam wielką nadzieję, że zarząd i Pshemko zaakceptuje ten projekt. Chodziło w nim o to, żeby zrobić mniej ekskluzywną kolekcję, a co za tym idzie – tańszą. Mniej byśmy wydali na materiały i promocję. Jednak istniało ryzyko, że Pshemko nie będzie chciał projektować z materiałów nie sprowadzanych z włoch, czy Paryża.
***
Obudził mnie głos Beatki dochodzący zza drzwi:
-Tato, a Ulci śpi panMarek.
Kurde blaszka.
Rzeczywiście Marek spał na siedząco, a ja na wpół leżąc, na wpół siedząc przytulałam się do niego, a on mnie obejmował. Nim zdąrzyłam się odsunąć na stosowną odległość drzwi pokoju otworzyły się. Zamknęłam szybko oczy udając, że śpię. Poczułam, że Marek poruszył się. Otworzyłam oczy. Mężczyzna współdzielący ze mną na łóżko patrzył na zdziwionego tatę.
-Eeee… Cześć tato –powiedziałam niepewnie, wyswobadzając się z objęć Marka.
-Cześć.
Jego spojrzenie zdawało się pytać: Czemu razem śpicie?
-Chyba wczoraj zasnęliśmy po pracy – wyjaśnił mój Marek.
Kurde blaszka, czemu pomyślałam MÓJ? A zresztą… Fajnie to brzmi. Mój Marek.
-Chodźcie na śniadanie.
Tata wyszedł z mojego pokoju a my wypuściliśmy ciężko powietrze. Zaczęliśmy porządkować nasz projekt bo kartki walały się po całym pomieszczeniu. Gdy w końcu został odpowiednio ułożony, z niepewnymi minami wkroczyliśmy do kuchni. Usiedliśmy do stołu. Cała nasza trójka – ja, Marek i tata, siedzeliśmy cicho, tylko Jasiek i Beatka konwersowali o tym, czy nie spóźnią się do szkoły i przedszkola jeśli wyjdą pięć minut później i o innych istotnych dla nich sprawach. O ósmej wychodziliśmy już do pracy, jednak tata na chwilę mnie zatrzymał. Marek powiedział, że poczeka w aucie. Poszłam do kuchni.
-Córciu jesteś pewna co robisz?
-Tato, o co ci chodzi, pracowaliśmy do późna i zasnęliśmy. Poza tym jesteśmy dorośli i do tego parą więc nie zrobiliśmy nic złego.
-Dobrze Ulcia, ale ja nie chcę żebyś przez niego cierpiała, tak jak przez Bartka.
-Tato, Marek to nie Bartek. Jeśli nie umiesz zaufać jemu, to zaufaj mi, wiem co robię. Muszę lecieć, bo spóźnimy się na zebranie zarządu.
-Przecież wczoraj mieliście to zebranie.
-Trzeba zaprezentować plan naprawczy firmy. Pa tatku.
Wyszłam z domu i skierowałam się w stronę auta.
A może tata ma rację? Nie, nie, nie! Niby czemu miałby kłamać? Bartek miał z tego korzyść bo dawałam mu pieniądze. A Marek? Gdyby miał korzyść z naszego związku, to nie chciałby żebym nie fałszowała raportu. Ale na początku chciał żebym go sfałszowała. Oj, pogubił się, ale już zawrócił na dobry tor ,może nawet wtedy nie wiedział dokładnie co do mnie czuje, i to dla tego. Nie okłamuje mnie. Bo po co? Tak. Na pewno mnie nie okłamuje.
-Ula. Ulka. Ulcia! – Zzamyślenia wyrwał mnie głos Marka.
-Co…?
-Coś się stało?
-Nie. Nie nic. Czemu miałoby się coś stać?
-Stoisz od pięciu minut przed autem.
-Naprawdę? Zamyśliłam się. Jedziemy?
-Tak.
***
-Synu sądzę, że wasz projekt jest doskonały w każdym szczególe z wyjątkiem jednego: co będzie jeśli Pshemko się nie zgodzi?
-Będziemy szukali innych możliwości. Ale Pshemko biorę na siebie i zrobię wszystko żeby się zgodził.
Zebranie zarządu się skończyło, ruszyłam więc z Markiem w stronę jaskini lwa.
-Witaj Pshemko.
-Marku, Ulo, witajcie. Siadajcie, rozgośćcie się. Czekoladki?
Ma dobry humor, powinno być dobrze.
Nie chcąc psuć mu nastroju zgodziliśmy się na jego propozycję.
-Co was do mnie sprowadza?
-Pshemko, wiesz w jakim stanie finansowym jest firma – zaczął ostrożnie Marek. – Zrobiłem z Ulką plan naprawczy, w który wchodzi kolekcja dla niższych rang społecznych. Krótko mówiąc chcemy żebyś uszył mniej ekskluzywną kolekcję…
Spojrzeliśmy na niego niepewnym wzrokiem.
-Nie. Marku, Ulo, przepraszam ale nie mogę się na to zgodzić. Jeśli bym to zrobił to imię Pshemko już zawsze kojarzyłoby się z tandetą.
Wpadłam w tym momencie na, moim skromym zdaniem, świetny pomysł.
-Pshemko, mówi ci coś pseudonim Oscar?
Projektant zmarszczył niebezpiecznie brwi. Marek spojrzał na mnie wzrokiem mówiącym abym nie mówiła dalej, bo Pshemko padnie w furie. Nie przejęłam się nim specjalnie.
-A więc?
-Tak.
-Z pewnych źródeł wiem, że był to twój najgorszy wróg na studiach, prawda?
-Prawda.
-Pshemko. Firma w której on jest projektantem robi niemal tak ekskluzywne ubrania, jak ubr... znaczy kreacje FD. Mimo wszystko jednak on na pewno nie podołałby takiemu wyzwaniu, jakim jest uszycie mniej ekskluzywnej kolekcji. Pomyśl tylko, zrobisz coś w czym, poraz kolejny oczywiście, będziesz od niego lepszy. Wyobraź sobie jego minę.
-Zastanowię się.
-Czyli nie mówisz nie?
Pshemko zaśmiał się.
-Nie mówię też tak.
-Pshemko, wiedz, że oboje bardzo szanujemy twoją decyzję jakakolwiek by ona nie była.
-I nie będziecie źli, jeśli się nie zgodzę?
-Nie. A więc?
-No dobrze – zgodził się łaskawie.
Podziękowaliśmy Pshemko i wyszliśmy na zewnątrz. Marek, nie zwracając większej uwagi na to, że obok nas przechodzą ludzie zawołał:
-Jesteś cudowna!
I pocałował mnie.Współpracownicy patrzyli na nas z uśmiechami, oprócz Aleksa i Pauliny którzy właśnie tamtędy przechodzili. W końcu się od siebie odsunęliśmy. Widziałam, że Aleks zrobił zdegustowaną minę. Wiedziałam co mu chodzi po głowie: „Jak można całować Brzydulę?”. I chyba nawet miał trochę racji. Ale nie zdanie Aleksa było teraz najważniejsze.
***
-Jak ty na to wpadłaś?
Spacerowaliśmy po parku jedząc zapiekanki.
-Zobaczyłam na ścianie za Pshemko jego zdjęcie ze studiów i przypomniałam sobie jak Iza mi kiedyś opowiadała o tym Oscarze więc postanowiłam spróbować.
Marek uśmiechnął się szeroko.
-Mówiłem ci jużdzisiaj, że cię kocham?
Uśmiechnęłam sięlekko.
-Dzisiaj? Nie przypominam sobie.
-To mówię teraz: kocham cię. Nawet nie wiesz jak bardzo.
-Ja ciebie też kocham.
Objął mnie iruszyliśmy dalej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz