sobota, 2 czerwca 2012
Część 15
Rozdział 15
Siedziałam na brązowej ławce wystukując palcami na kolanie rytm jakiejś piosenki, której tytułu za nic nie mogłam sobie przypomnieć. Starałam się skupić na czymś innym niż na rozmyślaniach: ciąża, powrót do pracy, Marek, ciąża, powrót do pracy, M… Stop! Dosyć. Miałam nadzieję, że Gabi zaraz przyjdzie bo czułam, że pomału popadam w paranoję. Zaczęłam nerwowo splatać palce. Coraz bardziej docierały do mnie konsekwencje dzisiejszych zdarzeń. Ciąża – trudne rozmowy. To byłam jeszcze w stanie wytrzymać. Powrót do FD – codzienne widywanie pana na M. Co do tego nie byłam już taka pewna. Bo co jeśli w końcu nie wytrzymam ciągłego udawania, że między nami nic, nigdy, nie? Ale może dam radę. Potrzebowałam teraz pracy. Jestem w ciąży, a etat w FD to jedyna pewna posada. Nie mogłam wybrzydzać. Westchnęłam gdy zauważyłam zbliżającą się w szybkim tempie kuzynkę. Wstałam i uśmiechnęłam się blado.
-Cześć Ulka. Jak było u lekarza?
-Jak to u lekarza… - odparłam wymijająco. Dziewczyna spojrzała na mnie wymownie. – No, miałaś rację... – przyznałam niepewnie.
Gabrysia klasnęła w dłonie.
-Jesteś w ciąży.
Pokiwałam głową. Jeszcze do końca to do mnie nie dotarło. Ale mimo wszystko cieszyłam się. Będę mamą. Uśmiechnęłam się lekko.
-Wracamy do domu Gabi?
Byłam zmęczona całym dniem, a do tego czekała mnie jeszcze rozmowa z rodziną. Kuzynka pokiwała głową i ruszyłyśmy w stronę przystanku autobusowego. Całą drogę do Rysiowa układałam sobie różne scenariusze rozmowy z tatą i dzieciakami. Najbardziej bałam się tego, że tata może zapytać czy powiedziałam już Markowi. Wtedy nie miałabym już wyjścia. Zresztą wiedziałam, że kłamstwo prędzej czy później wyjdzie na jaw. W końcu ma krótkie nogi. No i mnie dogoniło.
Do rzeczywistości przywrócił mnie głos Gabi. Rozejrzałam się po pomieszczeniu w którym się znajdowałam. Byłam w kuchni razem z Gabi, tatą i Jaśkiem. Przyglądali mi się dziwnie.
-Coś się stało?
-Nie siostra, tylko dosypałaś soli do kawy.
Odchrząknęłam nerwowo. Nie mogłam tej rozmowy odkładać w nieskończoność. Wylałam kawę, umyłam kubek i spojrzałam na rodzinkę. Beatka przybiegła do kuchni. Wzięłam głęboki oddech.
-Jestem w ciąży – oznajmiłam niepewnie.
Chyba po raz pierwszy czułam, że wolałabym być gdzie kolwiek indziej niż we własnym domu. Spojrzałam zaniepokojona po twarzach taty i dzieciaków. Gabi gdzieś wybyła. Akurat teraz.
-To wspaniale Ulcia.
Tata mnie przytulił. Jasiek i Beti także coś powiedzieli. Nie docierało do mnie co. Chyba naprawdę powinnam się położyć. Postarałam się skupić na rozmowie z tatą.
-A Marek wie?
Super. Nie, tato nie wie. Jak mam to powiedzieć?
-Nie… Eee… My nie jesteśmy razem już od jakiegoś czasu… - Spojrzałam na reakcję taty.
-Skrzywdził cię – bardziej stwierdził niż zapytał.
-Tato, to dość skomplikowane… Po prostu nie mówił mi całej prawdy.
Brzmiało to łagodniej od „skrzywdził”. Wolałam przyjmować taką wersję.
-Ale przecież przyjeżdżał tutaj, rozmawialiście…
Wytężyłam umysł, żeby wymyślić jakąś szybką wymówkę.
-No bo mamy z FD podpisaną umowę, na te stare kolekcje i musieliśmy jakieś rozliczenia sprawdzić i takie tam papierkowe sprawy.
-Jesteś pewna, że chcesz pracować w FD?
-Tak – odparłam twardo.
Nie byłam pewna. Niczego nie byłam pewna. Ale nie chciałam pokazać tacie, że to wszystko mnie przerasta.
-Pójdę się położyć.
Tata pokiwał głową. Poszłam do pokoju i położyłam się na łóżku. Zasnęłam.
***
Obudziłam się wypoczęta i w pełni sił. Spojrzałam na budzik. Wskazywał szóstą. Zdziwiona wyjrzałam przez okno. Faktycznie był ranek. Musiałam od siedemnastej wczoraj, przespać do rana. Westchnęłam ciężko gdy uświadomiłam sobie, że dzisiaj wracam do firmy. Poszłam do kuchni gdzie na stole stał już talerz z kanapkami. Zjadłam śniadanie i wyszykowałam się do pracy. Punktualnie o dziewiątej byłam w firmie. Stałam przy recepcji i rozmawiałam z Anką gdy podszedł do nas prezes. Wzięłam głęboki oddech.
Między nami nic nie ma i nigdy nie było, między nami nic nie ma i nigdy nie było… - powtarzałam w myślach jak mantrę.
-Cześć.
-Cześć Ula. Zastanawiałem się czy ci nie pomóc zorientować się w sytuacji finansowej firmy? Nie było cię dość długi czas.
-Nie dzięki – starałam się żeby mój głos brzmiał w miarę pewnie. – Poproszę Adama, w końcu mnie zastępował.
-Aha. Okej… - Z jego twarzy zniknął ten radosny uśmiech z którym mnie przywitał a na jego miejscu pojawił się zwykły, wymuszony grymas tylko przypominający uśmiech. – Jakbyś jednak zmieniła zdanie to będę u siebie.
-Jakbym zmieniła zdanie to wpadnę.
Ruszyłam do swojego gabinetu. Nie chciało mi się na razie prosić Adama o pomoc. W sumie to wcale nie chciało mi się prosić Adama o pomoc.
Usiadłam na wygodnym czarnym fotelu. Przymknęłam oczy. Nie wiedzieć czemu przypomniał mi się fragment dialogu między mną a Markiem:
„-Straciłem twoje zaufanie, wiem. Ale chyba istnieje jakaś szansa na odbudowanie tego?
-Nie wiem. Próbuj.”
Tak. Będzie próbował. Byłam tego pewna. Pytanie zasadnicze: czy zgodnie z radą Gabi ułatwić mu to zadanie? Utrudnić? A może całkiem odciąć mu dostęp do siebie? Żeby odpowiedzieć sobie na to pytanie musiałabym najpierw zdefiniować moje uczucia do Marka. Kocham go. To pewne. Nie ufam mu. To też pewne. Ale on chce odbudowywać zaufanie. A więc: czy ja chcę z nim być? Może… Chyba tak. Czy potrafię z nim być i obdarzyć go chociaż minimalnym zaufaniem? Raczej nie. Może jakbym się postarała. Ale czy chcę? Tyle pytań a prawie żadnej konkretnej odpowiedzi.
Ukryłam twarz w dłoniach. Zdecydowanie musiałam przestać o tym myśleć. Praca – to moje zadanie na dzisiaj. Z kim? Adam kontra Marek. Trudny wybór. Z Markiem przyjemniej, ale bardziej stresująco, pewnie byłaby napięta atmosfera. Z Adamem się nie dogadamy, i potem i tak sama będę musiała to wszystko sprawdzać. No więc naginamy zasady i biegiem do prezesa. Kurde blaszka, czy ja właśnie nie ułatwiam mu „zadania”?
Wyszłam z gabinetu i ruszyłam w stronę gabinetu prezesa. Po drodze przywitałam się z Violą, Alą, Elą i Izą. Zapukałam niepewnie. Usłyszałam ciche zaproszenie do środka. Niepewnie uchyliłam drzwi i weszłam do środka. Zastałam Marka leżącego na kanapie. Wpatrywał się tępo w sufit.
-Cześć Marek... – przywitałam się z nim niepewnie.
-Ula, cześć. Chciałaś coś?
Ostatnia szansa na odwrót… Wykorzystać?
-Zmieniłam zdanie – powiedziałam, mając nadzieję, że sam domyśli się o co mi chodzi.
-Mhm… No dobrze. – Uśmiechnął się szeroko. – To siadaj a ja przyniosę dokumenty i ci powiem co się zmieniło.
-Okej. Dzięki.
***
Siedziałam u siebie w gabinecie i nie mogłam się skupić. Trzymałam w ręce jakąś fakturę ale myślami byłam nadal w gabinecie Marka. Nie było tak źle jak myślałam. Marek wprowadził mnie w sytuację firmy. Raz czy dwa nie mogłam czegoś zrozumieć, Marek wtedy (nie wiem czy odruchowo czy specjalnie) chwytał mnie za dłoń. Wystarczyło jednak, że spojrzałam na niego wymownie, i zaraz się reflektował. Przekonałam się, że nadal potrafimy rozmawiać nawet o pracy i czujemy się dobrze w swoim towarzystwie. Spodziewałam się atmosfery gęstej jak nigdy dotąd a była taka jak zwykle. Może trochę napięcia by się znalazło, ale nie za dużo.
Ze złością odłożyłam fakturę na stolik. Czytałam już po raz kolejny to samo zdanie. Spojrzałam na zegar wiszący nad regałem z dokumentami. Była już szesnasta. Została mi jeszcze godzina pracy. Nagle usłyszałam pukanie do drzwi.
-Proszę.
Do gabinetu wpadła moja kuzynka.
-Cześć Ulka. I jak tam?
-Dobrze.
Uśmiechnęłam się lekko.
-A… Marek?
Wzruszyłam ramionami.
-A co miałoby z nim być?
-Dobrze się dogadujecie?
-Mhm. W porządku.
-A zastanawiałaś się nad tym czy mu powiedzieć o…? – spojrzała wymownie na mój brzuch.
Pokręciłam przecząco głową. Nie zastanawiałam się czy mu powiedzieć o ciąży. W końcu sam się dowie, czy to ode mnie, czy od kogoś innego, albo sam się domyśli. Jeśli mam mu cokolwiek mówić, to muszę najpierw podjąć decyzję: wybaczam czy nie? Wracam czy nie?
-Ula słuchaj, według mnie powinnaś…
Usłyszałyśmy pukanie do drzwi.
-Proszę.
Do gabinetu wszedł Marek dzierżąc w dłoni srebrną teczkę z logiem Febo&Dobrzański.
-Ulka, przyniosłem ci… O, cześć Gabrysia. Przeszkodziłem wam?
-Nie – odezwałam się szybko. – Daj te dokumenty. Co to jest?
-Informacja o bankiecie Pauli i akceptacja przelewu do banku. Seba mówił, że skończył się okres próbny twojej sekretarki, jak chcesz to mogę mu przekazać czy ma drukować jakąś umowę?
-Tak, przedłużę jej.
Pobieżnie przeczytałam informację o bankiecie Pauli i o przelewie po czym złożyłam na nich swój podpis i oddałam Markowi.
-Dzięki.
Mimo iż teoretycznie powinien wyjść stał i chyba szukał jakiejś wymówki żeby dłużej zostać.
-Coś jeszcze? – zapytałam cicho.
Kiedyś uśmiechnęłabym się do niego i skróciłabym jego „cierpienia” mówiąc mu żeby został.
-Nie…
Spojrzał na mnie smutnym wzrokiem.
-Pójdę do Seby i powiem mu o umowie.
-Nie musisz. Mogę sama to załatwić.
-Jak chcesz – szepnął.
Wyszedł z mojego gabinetu. Westchnęłam głęboko. Poczułam na sobie karcący wzrok Gabi.
-Wiem co chcesz powiedzieć – stwierdziłam gdy Gabi otworzyła usta. – I tak, wiem, że być może właśnie tracę szansę na szczęście w życiu! – krzyknęłam gdy dziewczyna ponownie otworzyła usta.
-No to leć za nim.
Przekręciłam oczami.
-Gabi on nie wylatuje na drugi koniec świata, tylko prawdopodobnie idzie do domu. Nawet jeśli miałabym porozmawiać z nim, to mogę zrobić to jutro – stwierdziłam.
Wiedziałam jednak, że kuzynka ma trochę racji. Zacisnęłam zęby.
-Wracamy do domu? – zapytałam cicho.
-Ja muszę jeszcze coś załatwić, ale ty możesz jechać. Na razie.
-Cześć.
Ruda wyszła z mojego gabinetu. Powolnie zaczęłam pakować niektóre swoje rzeczy do torebki. Pamiętnik, długopis, kilka krówek na drogę, pudełko do soczewek „na wszelki wypadek”, klucze i tomik poezji który jakiś czas temu dostałam od Maćka. Zdjęłam z wieszaka białą wiosenną kurtkę, ubrałam ją, wzięłam torebkę i wyszłam z gabinetu. Idąc powoli do windy wstąpiłam jeszcze do gabinetu Sebastiana.
-Cześć Seba.
-Cześć.
-Marek mówił, że Dorocie kończy się okres próbny. Wydrukujesz jej stałą umowę?
-Jasne. Teraz potrzebujesz?
Rozejrzałam się dyskretnie po jego biurze i zauważyłam, że zbierał się już do domu.
-Nie, możesz mi to zrobić jutro.
-Okej. Cześć.
-Pa.
Wyszłam z gabinetu kadrowego i ruszyłam w stronę wind. Nie zdziwiłam się widząc, że dużo pracowników wychodzi z firmy schodami, w ramach codziennego joggingu. Nacisnęłam guzik przywołujący. Po chwili drzwi rozsunęły się i weszłam do środka. Nacisnęłam guzik z cyfrą zero. Rozjarzył się na czerwono. Zauważyłam, że drzwi zamiast zasunąć się do końca rozsuwają się. Ktoś chciał skorzystać z windy razem ze mną. No cóż. Po chwili dowiedziałam się, że owym ktosiem był młody Dobrzański.
-Jak pierwszy dzień w pracy? – zapytał.
-W porządku – odpowiedziałam zdawkowo uciekając przed jego wzrokiem.
-Aha – mruknął.
Przez chwilę jechaliśmy w ciszy. Usłyszałam nagle dzwonek swojego telefonu. Nacisnęłam zieloną słuchawkę.
-Tak tato? Okej. Tak mam klucze. W porządku. A Jasiek? Okej. No to w takim razie do jutra. Cześć.
Schowałam telefon do torebki. Uśmiechnęłam się pod nosem. Tata jedzie do Ali, Beti zostaje u Szymczyków a Jasiek idzie do Kingi. Miałam nadzieję na trochę spokoju, ale Gabi jednak będzie w domu więc odpoczynek raczej nie wchodzi w grę.
Winda zatrzymała się. Zrobiłam krok do przodu chcąc wyjść na zewnątrz. Drzwi jednak nie otworzyły się. Zachowując zimną krew wcisnęłam guzik zero. Nic. Zero reakcji.
-Winda się zacięła – powiedziałam starając się aby mój głos brzmiał pewnie.
-Zauważyłem.
Zgasło światło. Dobrzański podszedł do tablicy i wykazując się większą znajomością obsługi windy ode mnie nacisnął guzik z żółtym dzwonkiem. Stał przy tablicy i czekał, a ja zdążyłam się w tym czasie nieźle zdenerwować. Od dziecka bałam się zamkniętych pomieszczeń z których nie było ucieczki i nie ważnie czy ktoś obok mnie był czy nie. Usłyszałam dobiegający z tablicy głos ochroniarza.
-Panie Władku, winda się zatrzymała, jestem tu z Ulą.
-Chwileczkę spróbuję coś z tym zrobić.
-Dobrze.
Prezes odszedł od tablicy i zaczął tępo wpatrywać się w jakiś punkt na ścianie. Czułam rosnące między nami napięcie. Na szczęście po chwili znowu usłyszeliśmy głos ochroniarza.
-P-panie Marku?
-Jestem.
-B-bezpieczniki się zacięły, ja nic nie m-mogę z tym z-zrobić. Dzwoniłem do f-fachowców, będą za jakąś godzinę.
-Dobrze.
Głos ochroniarza umilkł. Wiedząc, że może potrwać to jeszcze godzinę usiadłam na podłodze tak jak i Marek. Byłam roztrzęsiona i trochę nawet cieszyłam się, że nie ma światła i Marek nie może zobaczyć wyrazu mojej twarzy. Milczeliśmy przez dobre dziesięć minut. W windzie zaczynało pomału robić się zimno. Skuliłam się na podłodze. Byłam coraz bardziej przerażona. Oczyma wyobraźni widziałam siebie jako małą dziewczynkę. Zatrzasnęłam się w szopie za domem, siedziałam tam prawie całą noc. Byłam przerażona. Marek chyba zauważył, że coś jest nie tak.
-Ula, w porządku? – zapytał przenosząc się na miejsce obok mnie.
-T-tak, w p-porządku – powiedziałam drżącym z zimna i zdenerwowania głosem.
Poczułam jego dłoń na swojej. No tak. Mówiłam mu przecież o tym, że boję się gdy nie mogę wyjść z jakiegoś ciasnego pomieszczenia.
-Na pewno? – zapytał z zauważalną troską w głosie.
W tej chwili tak jak chyba jeszcze nigdy zapragnęłam się do niego przytulić.
Spojrzałam na Marka. W nikłym świetle jakie dawały wyświetlacze naszych telefonów leżących na podłodze zobaczyłam jego zatroskaną ale także delikatnie uśmiechniętą twarz. Dawno nie byliśmy tak blisko siebie. Wiedziałam też, że widzi on mój przestraszony wyraz twarzy. Pokręciłam delikatnie głową.
-Nie. Nie jest w p-porządku.
Wiedziałam już czego tak właściwie chcę. Być z Markiem chociaż miałoby to być cholernie trudne. Zadrżałam lekko z zimna. Moja fiołkowa sukienka nie była stworzona na takie temperatury. Poczułam na swoich ramionach marynarkę Marka. Spojrzałam na mężczyznę. Nie wytrzymałam nadmiaru emocji. Przytuliłam się do niego i pozwalając sobie na chwilę słabości rozpłakałam się. Głaskał mnie delikatnie po plecach i uspokajająco szeptał mi coś do ucha. Po jakimś czasie uspokoiłam się. Czułam, że temperatura w windzie musiała już nieźle spaść. Zacisnęłam zęby żeby nie zaczęły stukotać. Spojrzałam z uśmiechem na Marka. Także się uśmiechał. Nasze twarze dzieliły milimetry. Wiedziałam co się teraz wydarzy, jednak nie odsunęłam się. Poczułam dotyk jego warg. Gdybym stała niechybnie runęłabym na ziemie. Nagle poczuliśmy, że winda ruszyła się. Nie wiedziałam co powinnam zrobić. Odsunęłam się lekko od niego nadal jednak siedząc.
-Przepraszam – szepnął. – Nie powinienem był…
W jego oczach zobaczyłam łzy które skutecznie powstrzymywał. Wyczułam je także w jego głosie.
-Marek…
-Ula wiem co chcesz powiedzieć. Że nie mogłem, nie miałem prawa. I masz rację.
-Marek, to…
-Muszę iść. – stwierdził gdy winda się już otworzyła. – Ula, chciałbym żebyś wiedziała jedno: kocham cię.
Zabrał telefon, marynarkę i wyszedł. Chwilę jeszcze nie mogłam się ruszyć. Teraz gdy już wiedziałam czego chcę, to Marek musiał zinterpretować to inaczej. Dźwignęłam się z podłogi, zabrałam swoje rzeczy i wyszłam z windy.
-Panie Władku, widział pan gdzie poszedł Marek?
-W-widziałem, że w-wychodził, ale nie wiem gdzie.
-No cóż. Dziękuję i dobranoc.
-D-dobranoc.
Wyszłam z firmy i zastanowiłam się gdzie mógł pójść Marek.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz