Jak magnes
Część IX
Cześć 9
Ula przyszła do FD, gdzie była umówiona z Markiem. Ochroniarz wręczył jej kartę dla gości, więc ruszyła do gabinetu prezesa. W sekretariacie Violetta właśnie rozmawiała z jakimś, jak się zdążyła zorientować, kontrahentem. Nie była pewna czy Marek nie ma jakiegoś ważnego spotkania, a nie chciała mu przeszkadzać. Byli umówieni przecież nieco później, a on mógł mieć do załatwienia ważne firmowe sprawy. Postanowiła więc zaczekać chwilę aż Kubasińska skończy swoją nader interesującą rozmowę. Po chwili rzeczywiście trzasnęła słuchawką.
- Co jest? - zapytała niezbyt uprzejmym głosem.
- Marek u siebie?
- Nie, wszyscy się dzisiaj o niego pytają! - warknęła. - A ja nic nie wiem! Idę po pomidora.
Wzburzona blondynka opuściła sekretariat. Ula postanowiła zadzwonić do mężczyzny na komórkę, skoro Violetta nie umiała jej pomóc.
- Cześć, tu Marek Dobrzański, zostaw wiadomość.
Rozłączyła się. Ostatnią rzeczą na liście jej życiowych przyjemności była rozmowa z automatem. Nawet jeśli automat ten miał głos Marka. Postanowiła iść do bufetu i porozmawiać z Elą, i przy okazji zaczekać na Marka. Jak pomyślała tak zrobiła. Już po chwili siedziała przy stoliku pogrążona w rozmowie z blondynką. Po godzinie przypomniała sobie o umówionym spotkaniu z Markiem. Przeprosiła na chwilę koleżankę i odeszła na stronę. Wybrała numer do ukochanego.
- Cześć, tu Marek... - Nie słuchała do końca, tylko się rozłączyła.
- Ela, ja już będę iść, Marek pewnie gdzieś mnie szuka i telefon mu się wyładował.
- Jasne. Do zobaczenia.
- Tak, cześć.
Wyszła z bufetu i windą wjechała na piąte piętro. Tam szybko udała się do sekretariatu. Violetta z zamiłowaniem malowała właśnie paznokcie na ostro czerwony kolor i spojrzała na Ulę z wyraźną niechęcią.
- Jest Marek?
Westchnęła teatralnie.
- Viola? Pytam się o coś.
Wywróciła oczami. - Nie ma. Jesteś jego dziewczyną i nie możesz zadzwonić?
- Jakbym mogła to bym nie pytała - mruknęła wychodząc z sekretariatu. Postanowiła iść do kogoś bardziej skłonnego do rozmowy i tym samym kogoś kto wyjaśni jej tajemniczą nieobecność Marka. Byli już trochę razem, jednak jeszcze nie zdarzyło się żeby na spotkanie spóźnił się dłużej niż pięć minut. Ruszyła do biura dyrektora HR.
- Cześć Sebastian - rzuciła. - Nie przeszkadzam?
- Nie, coś ty, wchodź.
- Wiesz może gdzie jest Marek? Umówiliśmy się tutaj na jedenastą, a zaraz dwunasta będzie.
- Nie wiem, dzwoniłaś?
- Włącza się poczta głosowa - odpowiedziała.
- To może zadzwoń do jego rodziców? - zaproponował. - Masz numer?
- Nie, nie pomyślałam żeby wziąć.
- To zadzwonię, czekaj. - Wybrał odpowiedni numer i przycisnął słuchawkę do ucha. - Dzień dobry pani Heleno. Jest gdzieś tam Marek? Słucham? Mhm... Tak, oczywiście, powiem jej... - Spojrzał kątem oka na Cieplakównę. Patrzyła na niego wyczekująco. - Który to? Różana... Dobrze. Dziękuję pani Heleno. Do widzenia.
Rozłączył się po czym dłuższą chwilę wpatrywał się tępo w wyświetlacz swojego bajeranckiego telefonu.
- Seba? - zaniepokoiła się nieco. - Coś się stało?
Blondyn oderwał wzrok od urządzenia i przeniósł wzrok na ukochaną najlepszego przyjaciela.
- Ula... - zaczął niepewnie. - Marek jest w szpitalu. Miał wypadek. Jego rodzice też tam jadą.
***
Siedziała na strasznie niewygodnym krzesełku ustawionym na korytarzu i wpatrywała się w drzwi sali gdzie leżał Marek. Po jej lewej stronie siedział Sebastian, a po jej prawej rodzice Marka. Bała się o niego. Nie wiedziała czy to coś poważnego, czy może zwyczajne stłuczenie, nie wiedziała czy jest nieprzytomny, czy zachował przytomność, właściwie to nic nie wiedziała, co tylko zwiększało jej niepokój. Po chwili z sali wyszedł lekarz.
- Państwo są rodziną pana Dobrzańskiego?
- Tak - odezwała się Helena. - Jestem jego matką, to jest ojciec - Wskazała na Krzysztofa. - Jego kuzyn i żona - Teraz z kolei wskazała na Sebastiana i Ulę. - Co z nim?
- Właściwie to wszystko jest w porządku, miał lekki wstrząs mózgu, na szczęście żadne badania nie wykazały żadnych urazów wewnętrznych, jednak mimo to zatrzymamy go jeszcze trochę na obserwacji.
- Można do niego wejść?
- Tak, proszę, ale nie na długo.
Po jakimś czasie rodzice Marka i Sebastian wyszli ze szpitala, po kilkukrotnych zapewnieniach Marka, że czuje się dobrze. Ula została w sali.
- Skarbie, przepraszam, pewnie się martwiłaś...
- Marek, daj spokój. Martwiłam się, fakt, ale nie masz mnie za co przepraszać. Najważniejsze, że nic ci nie jest.
Uśmiechnął się do niej wesoło. Gdy widziała te radosne dołeczki w jego policzkach i charakterystyczny błysk w oczach, widziała, że naprawdę dobrze się czuje, mimo tych wszystkich stłuczeń, zadrapań, zwichniętego nadgarstka i lekkiego wstrząsu mózgu.
- Tak się zastanawiam co teraz z firmą, ja muszę tu leżeć, a pewnie jeszcze zwolnienie dostanę, tata nie może pracować, Seba nie jest udziałowcem, a Aleksowi nawet nie odważyłbym się przekazać firmy.
- Jakoś sobie bez ciebie poradzą te kilka dni.
- Ula, a może ty byś mnie zastąpiła.
Zaśmiała się cicho. - Marek, po pierwsze nie mogę bo nie jestem udziałowcem, po drugie mam swoją firmę i robotę z nią związaną, a po trzecie ja nie nadaję się do kierowania tak potężną spółką.
- Kwestia udziałów to nie problem, ale o tym zaraz. ProS zajmuje się głównie Maciek, a te dokumenty co musisz podpisać mógłby ci dowozić do FD. A poza tym... ty się nie nadajesz? Kochanie, ty się właśnie nadajesz jak nikt inny. Masz świetne wykształcenie, ścisły, logiczny umysł, umiesz rozmawiać z ludźmi... Nie wymagam od ciebie negocjowania poważnych umów, wystarczyłoby, że posiedzisz sobie kilka dni, czy tam tygodni na fotelu prezesa, podpiszesz trochę dokumentów i dopilnujesz żeby Pshemko dostał swoją codzienną porcję czekolady.
Spojrzała na niego nieco nieufnie. Funkcja prezesa ProS była o wiele mniej wymagająca, niż prezesa FD. Przecież ProS było małą, prywatną firmą, i właściwie to mało miała do roboty. A FD było potężną firmą, mającą filie w Polsce, we Włoszech, Francji i Hiszpanii, była niemal pewna, że to jest ponad jej siły. Pokręciła głową.
- Kochanie to nie dla mnie, ja się nie nadaję na to stanowisko. Jestem pewna, że sobie poradzą przez ten czas. Mogę przyjść tam codziennie i zapytać Seby czy sobie radzą, ale...
- Kotku... - przerwał jej. - A jeśli nie daj Boże nie radziliby sobie? Chyba nie podejrzewasz mnie o nagłe wyskoczenie z łóżka i popędzenie do firmy? - zaśmiał się. - Ula, tam jest Sebastian, zawsze też możesz iść do taty...
- A co z udziałami? - Złapała się ostatniego koła ratunkowego. Jednak jak się okazało, i to koło było "uszkodzone".
- Jak jeszcze się nie znaliśmy Aleks próbował przekupić Violę, nagrała ich rozmowę. Była także afera z moją prezentacją na stołek prezesa, Aleks ją ukradł. Co prawda nie mam na to dowodów, jednak myślę, że nie potrzebuję ich. Potem jeszcze afera z materiałami, Aleks doniósł, że nie mamy patentu na materiały. Poza tym gdy Pshemko chciał odejść specjalnie ogłosił to po wszystkich firmach żeby go "brali póki mogą". Myślę, że ojciec mi uwierzy.
Spojrzała na niego sceptycznie.
- A jak już ci uwierzy, to co?
- Zawiedzie się na Aleksie, przestanie mu ufać, pewnie namówi go do sprzedania udziałów, albo chociaż do oddania ich jakiejś części, którą dostaniesz ty, kochanie.
- Nie powiem, dobry plan. Szkoda tylko, że ja nadal się na to nie zgadzam.
- Ula, proszę... Tata pewnie będzie chciał dać Aleksowi pełnomocnictwo, albo sam wrócić do pracy, a ani do jednego ani do drugiego nie można dopuścić. Uwierz mi kotku, nadajesz się na to stanowisku jak nikt inny.
***
Ula weszła do FD. Uśmiechnęła się lekko do pana Władka. Czuła, że serce zaraz rozsadzi jej klatkę piersiową. Wyrzucała sobie teraz, że nie pomyślała żeby wziąć numery telefonu do rodziców Marka, gdyby miała numer do Krzysztofa doskonale wiedziałaby czy Aleks zgodził się sprzedać te udziały, albo czy chociaż oddał jakąś ich część, i czy będzie miała przez najbliższy czas kierować potężną firmą, czy może będzie mogła spokojnie wrócić do podwarszawskiego Rysiowa i bez stresu pakować w swoim pokoiku kreacje FD i innych firm. Wysiadła z łomoczącym sercem na piątym piętrze. Odruchowo poprawiła grafitową sukienkę do kolan na ramiączkach. Podeszła do recepcji.
- Cześć Ania.
- Cześć - odparła. - Ojciec Marka czeka na ciebie w konferencyjnej.
Przełknęła niezauważalnie ślinkę. Kiwnęła głową i uśmiechnęła się do dziewczyny lekko. Ruszyła w stronę sali konferencyjnej. Ostatnio była w firmie tyle razy, że już doskonale wiedziała gdzie znajdowało się jakie pomieszczenie. Otworzyła drzwi i zobaczyła czekającego na nią seniora Dobrzańskiego.
- Dzień dobry.
- Witaj Ula - odparł uśmiechając się do niej przyjaźnie. - Usiądź - powiedział, widząc, że dziewczyna nie za bardzo wie co ma ze sobą zrobić. Spełniła polecenie ojca Marka i usiadła na przeciw niego. - Aleks co prawda nie zgodził się na sprzedanie wszystkich udziałów, a tylko ich części. Wierzę oczywiście Markowi, jednak oprócz nagrania dowodzącego przekupstwa, nic na Aleksa nie mam, miał mocne argumenty no i chcąc nie chcąc zostawiłem go w firmie pod pozorem, że nie będzie już knuł. Masz teraz czas? - Kiwnęła głową. - To pojedziemy do notariusza, żeby wszystko załatwić zgodnie z przepisami. A potem będziesz mogła usiąść w gabinecie prezesa.
Uśmiechnęła się lekko do potencjalnego teścia. Sama nie wiedziała czy ma się cieszyć czy nie. Z jednej strony pomogła Markowi, firmie, i to było dobre, jednak bała się, że sobie nie poradzi.
"A może nie będzie tak źle? Przecież jest tu Sebastian, ojciec Marka, Violetta też nie jest wbrew pozorem taka zła..."
***
Weszła do sali gdzie leżał Marek. Miał zamknięte oczy i nad wyraz spokojny wyraz twarzy, więc domyśliła się, że śpi. Usiadła cicho na krześle i rozejrzała się dyskretnie po sali.
- Cześć skarbie. - Usłyszała. Spojrzała na niego. Uśmiechał się lekko. - I co? Nie dzwoniłaś, tata też chyba zapomniał.
- No... Od jutro zaczynam cię zastępować. Szczerze mówiąc to trochę się denerwuję.
- Wszystko będzie dobrze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz