środa, 6 czerwca 2012

5. Zakład


„Zakład”
Rozdział V

Nie polubię cię
Jak powiedzieć prościej?
Zbliżysz się o krok
Porachuję kości
Nie polubię cię,
Twej koszuli pstrości
Zbliżysz się o krok 
porachuje kości

Marek przez kilka sekund zastanawiał się czy aby na pewno nie za bardzo przyspieszy ich relacje. W końcu jeżeli ją wystraszy to ona na pewno nie podda się tak łatwo i zapewne przegra z Sebastianem. Jednak impuls okazał się silniejszy od zdrowego rozsądku. Zbliżył się i pocałował ją w usta. Odwzajemniła pocałunek zupełnie zapominając o swoich zasadach. Po chwili jednak odzyskała trzeźwość umysłu i oderwała się od niego. Marek wpatrywał się w nią chwilę czekając na reakcję. Chyba rzeczywiście trochę za bardzo się pospieszył, jednak teraz było już za późno na takie refleksje. Ula odwróciła się na pięcie i szybkim krokiem ruszyła w kierunku domu nawet się na niego nie oglądając. Była głupia, że jednak obdarzyła go kredytem zaufania. Małym, ale zawsze. Miała nadzieję, że uda jej się mu oprzeć, ale nie przewidziała, że on może nie dać jej szans. To było jak zabawa w kotka i myszkę. On obmyślał skomplikowany plan żeby w końcu ją złapać, chociaż broniła się przed tym wszystkimi znanymi sobie sposobami. Weszła do domu i chciała od razu udać się do swojego pokoju, jednak po drodze usłyszała dzwonek swojego telefonu, akurat teraz gdy nie miała ochoty rozmawiać, ani widzieć nikogo. Była zdenerwowana, wyciągnęła jednak telefon i rozłączyła się gdy tylko zobaczyła na wyświetlaczu imię Marka. Ganiła się w myślach, że była taka naiwna, że wierzyła, że chodzi tylko o przyjaźń, że zaufała mu nawet trochę. Było wiadome, o co mu chodzi. Chciał ją tylko uwieść i mieć kolejną na swoim koncie, a ona miała nadzieję, że to nieprawda. Był sympatyczny i dlatego pozwalała mu się zapraszać na lunche i odwozić do domu, jednak wiedziała, że musi zachować ostrożność, a najlepiej to całkiem się od niego odizolować.

Do pięciu liczę - znikaj!
Dwa, trzy, cztery, pięć
raz, dwa, trzy, cztery, pięć
Nie będzie dziś walczyka
Dwa, trzy, cztery, pięć
raz, dwa, trzy, cztery, pięć.

Ula weszła do pracy z zamiarem unikania Marka. Wiedziała, że na pewno nie będzie to proste, bo mimo ich krótkiej znajomości zdążyła już się zorientować, że gdy Marek czegoś bardzo chce to zrobi wszystko żeby to dostać. Ale wiedziała również, że powinna obrać właśnie taką taktykę jeśli nie chce być kolejną dziewczyną do zaliczenia. Wyszła z windy, odebrała od Ani klucze do swojego gabinetu i od razu udała się w jego kierunku licząc na to, że uda jej się nie spotkać Dobrzańskiego. Niestety wyrósł na jej drodze. Omiotła go niechętnym spojrzeniem i ruszyła w dalszą drogę jednak zatrzymał ją w pół kroku.
- Ula.
- Co? – odezwała się, może niezbyt grzecznie, ale nie przejmowała się tym teraz.
Marek westchnął cicho. Wiedział, że za szybko ją pocałował, ale nie mógł teraz nic z tym zrobić. Mógł jedynie drążyć dalej. Na pewno nie mógł jej przepraszać, twierdzić, że to wypadek przy pracy, bo wtedy ich relacje znowu się cofną. Musiał obrać odpowiednią taktykę, ale Ula wydawała się niezbyt chętna do jakichkolwiek bliższych relacji z nim.
- Chciałem cię zaprosić…
- Marek, daj mi spokój okej? – warknęła. – U Pshemko jest dużo ładnych modelek idź tam znajdź sobie zajęcie, ja mam dużo pracy – rzuciła po czym odeszła zostawiając go z wyrazem kompletnego osłupienia na twarzy.
Ula weszła do swojego gabinetu i odetchnęła. Udało jej się go spławić, ale wątpiła żeby ten jeden raz wystarczył. Marek na pewno będzie starał się w dalszym ciągu ją zdobyć.

Tropią mnie zwiadowcy,
węszą myśliwskie psy,
jak dziką zwierzynę,
co kruszeje żywcem.
Zastawiałeś sidła,
zmieniłeś zasady gry,
zablokowałeś drogi,
zaryglowałeś drzwi.

Jej plan unikania Marka przez resztę życia nie mógł się udać, jednak miała nadzieję, że będzie miała z nim spokój chociaż przez jeden dzień. Nie musiała jednak długo czekać na to żeby zobaczyć się z nim. Była u prezesa, poprosił ją żeby zaniosła Markowi jakieś papiery. Teraz z zamiarem wręczenia mu papierów i ulotnienia się z jego gabinetu, szła w kierunku sekretariatu przed jego gabinetem. Zatrzymała się jeszcze przed drzwiami obmyślając jak wymigać się z tego obowiązku. Miała już zamiar poczekać aż przyjdzie Viola i poprosić ją o przekazanie dyrektorowi papierów, jednak w tym samym momencie drzwi gabinetu Marka otworzyły się na oścież i zobaczyła jego twarz dość blisko swojej. Instynktownie odsunęła się nieco.
- O, Ula. Coś chciałaś? – zapytał z uwodzicielskim uśmiechem.
- T-tak – zająknęła się. – Chciałam… - Odchrząknęła. Z jakiegoś powodu wyleciały jej z głowy wszystkie słowa, które powinna wypowiedzieć. Nadal patrzył na nią i posyłał w jej stronę uśmiech amanta. Marek wpuścił ją do środka gabinetu, a ona odruchowo weszła. Zmusiła się do rozsądnego myślenia. - Twój ojciec, to znaczy prezes, poprosił mnie żebym przekazała ci te dokumenty.
- Dzięki – odparł zabierając od niej dokumenty.
- Pójdę już – stwierdziła kierując się do wyjścia z gabinetu.
- Ula… - zatrzymał ją chwytając za rękę.
- Marek, przestań – powiedziała, a jej ton głosu przybrał nieco ostrzejszy ton. Przez głowę Marka w tym momencie przelatywało pełno pytań. Chciał przyspieszyć ich relacje, ale ona nie wyglądała jak ktoś zakochany w nim na śmierć. Nie wiedział, że Ula może nie jest w nim jeszcze zakochana, ale na pewno jej się on podoba i wywiera na niej jakieś wrażenie. Gdyby było inaczej przecież nie zgadzałaby się na lunche i podwożenie do domu. A dzisiaj jest na niego zła za ten pocałunek, ale nie miał zamiaru jej przepraszać. Co więcej, nie mógł jej obiecać, że nie zrobi tego więcej, ani nawet, że nie zrobi tego teraz. – Marek, puść – powiedziała już teraz całkiem zdenerwowana. On jednak nie miał zamiaru jej puścić. Przybliżył się do niej, a ona przełknęła ślinkę. Otumaniał ją jego zapach. Podobał jej się, nie kochała go, ale na pewno była w nim zauroczona. Chciała się wyrwać, ale każda próba zmuszenia swojego ciała do posłuszeństwa kończyła się fiaskiem przez jego bliskość. Widział w jej oczach złość, nawet wściekłość na niego. Nie przejął się tym jednak. Chciał tylko jednego. Była na niego zła, ale nie przeszkadzało mu to.
- Jest takie stare egipskie przysłowie… - zaczął, a ona wpatrywała się w niego ze zdziwieniem, ale nadal ze złością. Złapał ją za rękę i trzymał tak blisko, że niemal czuła jego oddech na twarzy… żeby mówić o jakichś przysłowiach? Zmarszczyła brwi. Nadal nie mogła podjąć próby wyrwania się mu. – …Które mówi, że jeśli kobietę ogarnia złość, mężczyzna powinien dotknąć swoimi ustami jej ust i trzymać tak długo, aż złość zmieni się w namiętność. Znasz? – zapytał nadal nie odsuwając się nawet na krok. Uśmiechał się zarazem uwodzicielsko, filuternie i przebiegle.
- N-nie – zająknęła się. Była pod jego urokiem. Nie wiedziała co ten facet miał takiego w sobie, że umiała być dla niego obojętna, ale gdy byli bliżej siebie jej ciało odmawiało posłuszeństwa, chociaż umysł z całych sił krzyczał: „wiej!”.
- A ja znam – odparł uśmiechając się, po czym przylgnął do jej ust.

Piosenka: Monika Brodka – „Granda”

2 komentarze:

  1. Cieszę się, że założyłaś nowego bloga. Z tym onetem jest coś nie tak. Sądziłam, że trochę dłużej te wszystkie notki będą się dodawać, ale jednak blogger się sprawdził i jak na razie działa bez zarzutu :)
    Serdecznie cię pozdrawiam:)
    kawi :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Działa bez zarzutu, to ja tak długo dodawałam ^^ Ale tu jest wszystko ok ;)
      Również pozdrawiam :*

      Usuń