środa, 6 czerwca 2012

3. Zakład


„Zakład”
Rozdział III

Ulę następnego dnia obudził z samego rana budzik. Wyłączyła go szybko i bez dalszego zwlekania wyskoczyła z łóżka. Musiała zrobić śniadanie i obudzić tatę, który miał dzisiaj iść na badania kontrolne po niedawno przebytej operacji. Ojciec czuł się dobrze, więc wiedziała, że wszystko na pewno będzie dobrze, mimo to chciała iść do szpitala z nim. Wiedziała, że powinna pojawić się w pracy, jednak postanowiła zadzwonić do prezesa i przeprosić go za przewidywane spóźnienie. Ale jeszcze nie teraz, była dopiero szósta i nie chciała budzić pracodawcy. Z lekkim uśmiechem na ustach powędrowała do kuchni gdzie zabrała się za szykowanie śniadania. Rozmyślała przy tym o różnych sprawach, aż w końcu zeszła na temat Marka. Odwiózł ją, był miły, szarmancki i zabawny. Znała historie o jego kochankach, więc uważała, ale miała nadzieję, że Markowi jednak zależy tylko na zwyczajnym koleżeństwie. Przecież czy koleżanki z pracy nie mógł zaprosić na lunch, czy odwieźć do domu? Mógł. Mimo to wiedziała, że powinna być ostrożna i uważać na Dobrzańskiego juniora. Zawsze grzeszyła zdrowym rozsądkiem i nie miała zamiaru zrobić czegoś, czego będzie potem żałowała. Po przygotowaniu śniadania cicho otworzyła drzwi od sypialni ojca i podeszła do jego łóżka.
- Tato… - powiedziała cicho. – Wstawaj, śniadanie gotowe. Niedługo musimy wychodzić. Ja pojadę z tobą.
- Dobrze córcia, już wstaję – powiedział powoli podnosząc się z łóżka. – Ale przecież ty musisz być w pracy.
- Spóźnię się trochę. Pan Dobrzański na pewno nie będzie za to zły, zresztą poinformuję go o tym gdy tylko rozpocznie się praca. Jeśli będzie miał coś przeciwko to na pewno mi o tym powie. W takim przypadku pojadę do pracy. Zaraz się ubiorę i pójdę do Maćka. Jego mama na pewno już nie śpi i przekaże mu wszystko. Poproszę go żeby przyjechał pod szpital koło dziesiątej, wrócisz z nim do domu a ja pójdę do pracy.
- Widzę, że wszystko dopracowałaś w każdym szczególe. No dobrze, to ja już wstaję, a ty leć okupować łazienkę.
Ula uśmiechnęła się lekko do ojca po czym zgodnie z jego sugestią zniknęła za drzwiami łazienki.

Marka obudziło dziwne jak na szóstą rano poruszenie w mieszkaniu. Wtulił mocniej twarz w poduszkę. Nie musiał budzić się aż tak wcześnie, bo do firmy miał zaledwie dwadzieścia minut drogi.
- Paula… - jęknął. – Musisz tak hałasować od samego rana?
- Nie narzekaj – odpowiedziała tylko. Niechętnie otworzył oczy żeby zobaczyć co Paulina kombinuje o tak wczesnej porze. Zdziwił go widok jego narzeczonej w pełni ubranej teraz przetrząsającej szkatułki z biżuterią. – Widziałeś gdzieś może moje kolczyki, które dostałam w zeszłym roku na święta? – zapytała nie zwracając uwagi na jego zaskoczone spojrzenie.
- Nie… Paulina, co ty robisz?
- Szykuję się, nie widzisz?
- Ale… Po co? Możemy jeszcze spać – powtórzył. Miał nadzieję, że nie zapomniał o jakimś nad wyraz ważnym spotkaniu. Gdyby tak było pewnie znowu nieźle by mu się oberwało. Jednak wątpił żeby zgodził się na spotkanie o tak morderczej porze, nawet narażając się na gniew Pauli. – O czymś zapomniałem? – zapytał postanawiając się jednak upewnić.
- Nie, o niczym – powiedziała uspokajając go. – Ja mam spotkanie.
- Ty? Masz spotkanie? – zdziwił się. Czasem miał wrażenie, że Paula w firmie pełni funkcje wyłącznie reprezentacyjne, a dobieranie biżuterii było tylko zajęciem dorywczym. W końcu tak rzadko można było spotkać Paulinę przy pracy, że spotkanie służbowe w jej wykonaniu było czymś wręcz absurdalnym.
- Tak, a to takie dziwne? Pshemko mnie poprosił żebym znalazła innych dostawców biżuterii niż tylko Apart. Przedstawię im umowę, wiesz zresztą jak takie spotkania wyglądają. Spotkamy się już w firmie. Nie zaśpij kochanie, pa!
Zostawiła go leżącego na łóżku z miną wyrażającą wielkie zdziwienie. Paulina miała spotkanie biznesowe? O szóstej rano? Pshemko przestał odpowiadać towar z Apartu? Paulina była dla niego miła? Nie kłóciła się, nie wszczynała awantur? Coś tu było zdecydowanie nie tak. Nie wiedział tylko co.

Ula wraz z tatą wędrowała na przystanek autobusowy. Sprawdzała co jakiś czas godzinę żeby wiedzieć kiedy zadzwonić do firmy i poprosić prezesa o to żeby mogła przyjść kilka godzin później do pracy. Po jakimś czasie, gdy już stała pod budynkiem szpitala i zmierzała do wejścia, nadeszła dziewiąta więc postanowiła to zrobić. Znalazła w spisie numerów ten odpowiedni. Po chwili usłyszała głos sekretarki seniora Dobrzańskiego.
- Cześć Monika – przywitała się krótko. – Jest prezes w firmie? Aha… No dobrze. Nie, nie nic się nie stało. A w ogóle dzisiaj będzie? Aha. Jakby był to przekaż mu, że się spóźnię. Słuchaj, mogłabyś mnie połączyć z Markiem… to znaczy dyrektorem Dobrzańskim? Dzięki. Pa. – Usłyszała ponownie sygnał oczekiwania. Po czwartym sygnale usłyszała męski głos w słuchawce. – Cześć Marek. Słuchaj, ja dzisiaj się trochę spóźnię do pracy… co? Jestem z tatą w szpitalu. Nie, nie, wszystko w porządku. Badania. Słuchaj Marek, mógłbyś przekazać swojemu ojcu jak będziesz go widział? Dzięki. O której… bo ja wiem? Postaram się tak do dziesiątej przyjść. Co? Nie wiem Marek, zastanowię się. Do zobaczenia.
Rozłączyła się z westchnięciem. Marek po raz kolejny zaproponował jej lunch w swoim towarzystwie a ona sama nie wiedziała co ma z tym zrobić. Może powinna się nie zgodzić? Ale niby dlaczego? Przecież jest ostrożna. Marek, nawet gdyby chciał, nie podejdzie jej, była tego pewna. Uśmiechnęła się sama do siebie.

Marek odłożył słuchawkę i uśmiechnął się szeroko. Dobrze szło. Skoro Ula dzwoniła do niego, że się spóźni i na dodatek poinformowała go dokładnie o tym co to spóźnienie spowoduje, a nie powiedziała neutralnego „sprawy rodzinne” to było całkiem dobrze. Traktowała go może nie jak przyjaciela, a jak dobrego znajomego, może kolegę. Jeśli ich relacje dalej będą posuwać się tak szybko, to niewątpliwie w czasie krótszym niż sam się spodziewa wygra ten zakład z Sebastianem, a na dodatek pewnie pójdą z Ulą do łóżka. W ogóle nie czuł wyrzutów sumienia z powodu tego co chciał zrobić tej dziewczynie. Wstał z fotela i podszedł do okna. Odsłonił żaluzje i spojrzał na ulicę Warszawy. Jakieś nastolatki zmierzające do szkoły, ludzie z dziećmi, mężczyzna zmierzający najprawdopodobniej do pracy. Nagle zauważył podjeżdżający pod budynek firmy samochód. Po chwili wysiadła z niego Paulina wraz z jakimś mężczyzną. Uścisnęli sobie dłonie, ale Marek był pewien, że także uśmiechnęli się do siebie. Zachowanie Pauliny kompletnie mu nie pasowało. Zachowywała się jak nie ona i nie chodziło tu już nawet o późne wracanie z domu i jakieś spotkania biznesowe. Chodziło o to, że nie ma do Marka pretensji. Od dwóch dni się nie pokłócili o nic, mało tego! Paula ani razu nie wspomniała o ślubie. Pokręcił głową i odwrócił się od okna. Po kilku minutach usłyszał pukanie do drzwi więc podniósł na nie wzrok. Zobaczył Paulinę.
- Jak spotkanie? – zapytał mimochodem.
- Dobrze – odparła. – Nie podpisaliśmy jeszcze co prawda umowy, ale negocjacje dobrze idą.
- Negocjacje… - mruknął. – A kto cię podwiózł?
- Potencjalny kontrahent, Marek o co ci chodzi?
Marek usiadł na kanapie i wbił wzrok w Paulinę. Nie żeby był zazdrosny, nie. Jak dla niego to mogła spotykać się z kim i gdzie tylko chciała. Po prostu Paula zawsze miała do niego pretensję, o wszystko, o kochanki zarówno te istniejące jak i wymyślone, o późne powroty do domu, o wyjście z Sebą do klubu, o nie zabranie jej na lunch… Teraz chociaż raz Paulina zrobiła coś podobnego do niego – spotkała się z kimś innym, wróciła do domu późno, a  wyszła zdecydowanie zbyt wcześnie. Mógł jej pokazać jak to jest zawsze być podejrzanym o wszystko co tylko najgorsze. Odczuwał z tego powodu jakąś chorą satysfakcję. Paula zobaczy jak to jest.
- Chodzi mi o to… że od dwóch dni zachowujesz się co najmniej dziwnie. Wracasz po nocach, wychodzisz z rana. Poza tym z tego co wiem to kontrahenci, nawet potencjalni, nie podwożą na ogół osób, z którymi zawierają umowę. No… chyba, że tak właśnie wyglądają te twoje negocjacje.
- Coś sugerujesz?
- Nic nie sugeruję, tylko chcę żebyś mi wyjaśniła swoje zachowanie – powiedział nadal zachowując spokój.
- A ty? Czy ty mi się tłumaczysz ze swojego zachowania.
Westchnął ciężko. Tłumaczył się. Może zazwyczaj kłamał, ale jednak się tłumaczył.
- Nie odwracaj kota ogonem Paula. Zacznijmy od tego, że nasze kontrahentki, z którymi mam spotkania nie odwożą mnie, ani ja ich też nie.
No może czasami je podwożę… - dodał w myślach, ale nie odważył się powiedzieć tego na głos.
- Oj daj spokój – prychnęła. Marek spojrzał na narzeczoną podejrzliwie. To zachowanie nie było podobne do Pauli, tak samo jak to, że nie chciała mu powiedzieć o co chodzi.
- Paula, a może podasz mi nazwisko tego kontrahenta, co? – zapytał tonem wskazującym na to, że odpuścił ale wcale nie miał takiego zamiaru. – Sprawdziłbym kto zacz, czy w ogóle warto podpisywać umowę.
- Marek, ale ja sobie naprawdę poradzę – stwierdziła. – Wiesz, muszę już iść. O której wrócisz do domu?
- A nie powinienem raczej ja pytać o to ciebie? – Widząc nieco już zirytowany wzrok Pauliny postanowił machnąć ręką na ten jej występek. – Do dziewiętnastej wrócę – obiecał. Kobieta kiwnęła głową najwidoczniej też stwierdzając, że nie warto się kłócić o jego, o dwie godziny późniejszy niż zakończenie pracy, powrót do domu. Wyszła z jego gabinetu a Marek siedział jeszcze dłuższą chwilę zadumany. Domyślał się o co chodzi, ale na razie nawet nie mógł Paulinie zarzucić nic konkretnego, bo nie miał prawie żadnych dowodów, oprócz dziwnego zachowania i tego, że kontrahenci podwożą ją pod firmę. Pokręcił głową z westchnięciem. Chyba wolałby po prostu powiedzieć jej co podejrzewa, a gdy już się przyzna, mieć z nią święty spokój. Postanowił jednak jeszcze trochę poczekać, wybadać sprawę. Może się okazać, że faktycznie się myli i niesłusznie ją oskarżył. Musiałby ją przepraszać i, nie daj Boże, wrócić do niej.

Ula przyszła do firmy dopiero około jedenastej. Od Ani dowiedziała się, że prezes jak na razie nie dotarł. Zastanowiła się przez kilka sekund nad opcją poinformowania Marka, że przybyła do firmy, ale stwierdziła, że jest to zbędne. Jak będzie coś od niej chciał to sam sprawdzi czy już jest, albo zadzwoni, a ona przecież się za nim nie stęskniła żeby od razu do niego lecieć. Zamknęła się w swoim gabinecie i opadła na krzesło z westchnieniem ulgi. Po operacji ojca wszystko szło po ich myśli. Nie działo się nic złego. Józef nadal nie mógł się przemęczać, ale mimo to jego stan był dobry. Uśmiechnęła się lekko sama do siebie i otworzyła laptopa. Po chwili zauważyła wejście do gabinetu Marka. Uśmiechnęła się do niego niemrawo i spojrzała na nowo w dokumenty. Dobrzański jednak udał, że nie zauważył jej niezbyt dużej radości na jego widok i podszedł do jej biurka ostentacyjnie opierając się o nie dłońmi.
- To jak?
- Ale co? – zapytała udając, że nie do końca wie o co mu chodzi.
- No Ula… - Spojrzał na nią wymownie. – Pytałem się przez telefon czy pójdziesz ze mną na lunch. Propozycja nadal aktualna, więc?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz