niedziela, 3 czerwca 2012

14.Jak magnes


Część 14
  Po następnych kilku tygodniach Uli faktycznie przeszło złe samopoczucie przez co automatycznie poprawił jej się humor. Jednak, jak to kobietom w ciąży, często miała różne wahania nastrojów, czym nieco męczyła Marka, który pocieszał się jednak myślą, że jeszcze tylko kilka miesięcy. 
  Jechał właśnie po Ulkę do Rysiowa z zamiarem zabrania jej do FD i porozmawiania z nią o pewnej, ważnej sprawie dotyczącej ich dwojga. Nim jeszcze zdążył wysiąść z samochodu Ula już z uśmiechem na ustach zmierzała w stronę jego auta. Wyszedł z samochodu i pocałował ją na przywitanie. 
- Cześć skarbie. 
Wpuścił ją do samochodu po czym sam także zajął w nim miejsce tyle, że kierowcy. Po kilku minutach drogi Ula włączyła radio. Uśmiechnął się pod nosem słysząc słowa jednej z ulubionych piosenek Uli. 
- Kochanie pójdziemy dzisiaj na lunch? - zapytał gdy mieli się już rozstać przy gabinecie pani dyrektor do spraw promocji, a dokładniej to przy gabinecie Uli.
- Jasne. - Uśmiechnęła się promiennie. - Przyjdziesz po mnie?
- Tak, około dwunastej.
Pocałował ją w usta nie zważając na to, że do sekretariatu weszła właśnie asystentka Uli. Agnieszka była kobietą która spokojnie mogła mieć już z czterdzieści lat, jeśli nie więcej, miała męża i trójkę dzieci z czego dwoje było już dorosłe, a trzecie także próg dorosłości niedługo przekroczy. Kobieta dyskretnie wśliznęła się do sekretariatu nie chcąc przeszkadzać swojej bezpośredniej przełożonej i, bądź co bądź, drugiemu szefowi zostawiła torebkę na biurku i wyszła pod pretekstem zrobienia kawy. Gdy kobieta wróciła do sekretariatu Ula stała przy szafce z segregatorami szukając jednego z nich, który był jej koniecznie potrzebny.
- Witaj Agnieszka. - Uśmiechnęła się do sekretarki.
- Cześć Ula - odparła. - Szukasz czegoś?
- Tak, gdzie jest spis kampanii reklamowych z zeszłego roku? Bo kurcze szukam, szukam i się tu odnaleźć nie mogę. 
Blondynka podeszła do szafki z segregatorami, omiotła wszystkie wzrokiem i już po kilku sekundach wręczyła Uli odpowiedni segregator.
- No proszę... - mruknęła panna Cieplak. - Jesteś moją asystentką od zaledwie tygodnia i orientujesz się w tych papierach lepiej niż ja... a dyrektorką jestem od miesiąca. - Zaśmiała się. - No nic, dzięki. 
- Nie ma sprawy - odparła. 
***
Marek z szerokim uśmiechem na ustach zmierzał do gabinetu swojego najlepszego przyjaciela - Sebastiana Olszańskiego, zwanego przez ogół ludzi Sebą, a przez jedną wyszczególnioną przez Olszańskiego osobę Sebulkiem, bądź Cebulkiem (co zdecydowanie było dziwne biorąc pod uwagę związek tego zdrobnienia z cebulą). Nie zawracając sobie głowy pukaniem wszedł do środka. Zastał mężczyznę szukającego czegoś w jakiejś teczce.
- Cześć Seba.
- Marek, stary! No w końcu, już myślałem, że o kumplu zapomniałeś! 
Dobrzański zaśmiał się pod nosem. 
- Jak widzisz nie zapomniałem. A ostatnio dużo się działo.
- Tak wiem... Swoją drogą dziękuję za przekazanie tej jakże radosnej nowiny, którą jest to, że słowo "stary" nabiera teraz dla ciebie nowego znaczenia, przez smsa... - zironizował. Zaraz jednak uśmiechnął się do przyjaciela. Bądź co bądź kumplami byli od lat, i jakoś nigdy żadne pretensje nie zagrzały miejsca dłużej.
- Sorry Seba, ale jednak miałem trochę więcej obowiązków w domu.
Sebastian, który właśnie brał łyk kawy, nagle gwałtownie się nią zachłysnął. Kasłał przez chwilę po czym nagle wybuchnął niepohamowanym śmiechem. Marek patrzył na niego zdziwiony - nie widział nic zabawnego w swojej wypowiedzi.
- Ty i obowiązki domowe? - wykrztusił.
"A więc to tak, panie Olszański? To się zdziwisz mój drogi kolego..."
- Tak Seba, wyobraź sobie, że teraz jak Ulka jest w ciąży to długi czas fatalnie się czuła i dlatego nie przychodziliśmy do pracy - ona "odchorowywała ciążę", a ja, cóż... bawiłem się w gosposie. Swoją drogą nadal się bawię... jeśli Ula jest u mnie to razem się bawimy.
Seba parsknął śmiechem. - Wiesz, że zabrzmiało to dość dwuznacznie?
Marek przekręcił oczami. - Wiem. Chodziło mi tylko i wyłącznie o to, że kiedy Ula jest u mnie w domu, to albo ona, albo ja robimy przeróżne rzeczy typu gotowanie.
- Kiedy Ula jest u mnie w domu...? - zacytował fragment jego wypowiedzi. - Wiesz, myślałem, że wy tak, nieformalnie, bo nieformalnie, ale jednak mieszkacie razem.
- Nie, ale planuję jej to dzisiaj zaproponować. Mam tylko nadzieję, że humor jej się nie zepsuje do tej dwunastej, a jest to nawet bardzo prawdopodobne, bo ma zmienne nastroje. A co z tobą i Violą?
Seba uśmiechnął się szeroko. - Świetnie. Nawet to jej przekręcanie przysłów, które wydaje się irytujące, to jeśli spojrzeć na to z innej strony, jest nawet urocze. 
- Nie widzę w tym nic uroczego - mruknął. - Ale dobra, wiem doskonale, że gdy kogoś kochasz to wszystkie jego wady, po dłuższym zastanowieniu można podciągnąć do zalet, bądź po prostu przywyknąć. 
Uśmiechnął się pod nosem. Coś o tym wiedział. W końcu każdy miał wady, swoje dziwactwa i różne przyzwyczajenia - nawet Ula. Chociażby to jej notoryczne wstawanie o szóstej rano i budzenie go o tej morderczej godzinie. Co gorsza ona o tej porze była już rozbudzona i radosna jak skowronek. On natomiast bez porządnej kawy nie mógł za nią nadążyć. Nie narzekał jednak - ona doskonale rozumiała jego niezdolność do funkcjonowania o tak wczesnej godzinie i parzyła mu kawę. A skromnym zdaniem Marka, kawa parzona przez Ulę była najlepsza. Jeśli na dodatek była posłodzona buziakiem, to niczego więcej nie potrzebował żeby się do reszty obudzić. 
- A jak rozdział pod tytułem potencjalni teściowie? - zapytał Marek, gdy wyrwał się już z zamyślenia.
- Okej. Jej rodzice zaakceptowali mnie, moi rodzice zaakceptowali Violę. Czegóż więcej potrzeba?
- Nici sympatii...? Moi rodzice chociażby bardzo polubili Ulę, zresztą jej nie da się nie lubić. Z tego co mi mówiła, to ona też chętnie jeździ na wizyty do nich. Natomiast ja rodzinę Ulki lubię bardzo, mam wrażenie, że oni mnie też. W takim układzie chyba nie muszę o akceptacji mówić. 
- A myślałeś już nad sformalizowaniem waszego związku? Wiesz, niby nic, ale dobrze mieć taki papierek, czasem może się przydać, a i z tego co słyszałem ślub jest bardzo stresującym, acz miłym przeżyciem. 
- Myślałem wiele razy, sądzę, że Ulka też. Jednak wiesz... najpierw to trzeba poczłapać do jubilera, co ja gadam, kilku jubilerów, żeby znaleźć odpowiedni pierścionek, potem zaaranżować wieczór i jeszcze modlić się żeby pani powiedziała krótkie, trzyliterowe słowo. Nie Seba, nie myślę o słowie "nie". Myślę nad tym, nawet bardzo poważnie.
Olszański uśmiechnął się pod nosem. Sam także myślał nad oświadczynami. Violetta pewnie bardzo ucieszyłaby się z takiej błyskotki na jej palcu, a jeszcze bardziej ucieszyłaby się, że jej Cebulek wreszcie zaczął poważnie myśleć o ich związku i chce wziąć z nią ślub. Poza tym on także bardzo kochał Violę i zarówno zaręczyny jak i ślub przyniosłyby mu dużo stresu ale i radości. W jego głowie zaczął właśnie kiełkować plan, jednak jego rozmyślania przerwał Marek.
- Dobra Seba, ja lecę. Ula czeka.
- Leć. Połamania nóg. 
- Dzięki. Mam nadzieję, że się zgodzi.
- Zgodzi się, zgodzi. Uciekaj. 
Dobrzański szybko wyszedł z gabinetu przyjaciela i ruszył do tego, który zajmowała jego ukochana Ula. Miał nadzieję, że humor jej się nie zepsuł przez te kilka godzin, gdyby tak się stało wolałby raczej poczekać z proponowaniem jej wspólnego zamieszkania. W końcu Ula, plus zły humor spowodowany ciążą, plus jakaś poważna rozmowa zaczęta przez Marka, równa się katastrofa. A dokładnie to najprawdopodobniej kłótnia, bądź obrażenie się Uli na niego, bądź zwyczajne "nie mam ochoty o tym rozmawiać". Zapukał do drzwi po czym wszedł.
- Cześć kochanie. - Uśmiechnęła się do niego promiennie.
"Jest! Ma dobry humor! Szczęście mi dziś dopisuje" - pomyślał uśmiechając się do niej szeroko.
- Cześć słoneczko. Idziemy na lunch?
- Tak, tak, już. 
Wylogowała się z systemu, wzięła torebkę i ruszyła z Markiem do wyjścia z firmy. Trzymając się za rękę ruszyli do Ogrodu Smaków. Dostali stolik w bardziej kameralnym kącie sali, zamówili potrawy, na które aktualnie mieli ochotę po czym pogrążyli się w wesołej rozmowie. 
  Gdyby ktoś spojrzał na nich mógłby pomyśleć, że są rodzeństwem, kuzynostwem, bądź znajomymi. Jednak gdyby popatrzył chwilę dłużej radykalnie zmieniłby swoje myślenie - bo czy rodzina bądź znajomi łapią patrzą na siebie z miłością w oczach, całują się, bądź czule łapią za ręce? Raczej nie... 
  Marek po jakimś czasie postanowił podjąć temat ich wspólnego zamieszkania.
- Skarbie... - zaczął niepewnie. - Myślałaś może kiedyś nad tym, żeby... - zaciął się. To nie był dobry początek. - Ula... zamieszkasz ze mną? - W tej wypowiedzi zdecydowanie nie było żadnego początku, ani złego ani dobrego. Było to po prostu walenie prosto z mostu. 
- Marek... Eee... - Zupełnie nie wiedziała co ma mu odpowiedzieć. - Chciałabym, nawet bardzo, ale... Nie rozmawiałam o tym z rodziną, szczerze mówiąc to nie za bardzo się nad tym zastanawiałam. 
- Kotku... Spodziewamy się dziecka. Ludzie w takiej sytuacji raczej ze sobą mieszkają. Poza tym nie ukrywam, że bardzo, bardzo, bym chciał móc budzić i zasypiać przy tobie. - Uśmiechnęła się lekko. 
- Kochanie, ja też bardzo bym chciała. Ale nie wiem co na to dzieciaki, tata.
- Przecież możemy ich odwiedzać co tydzień w sobotę, nawet częściej jeśli będziesz chciała. Rysiów nie jest na końcu świata. 
- No dobrze Marek, wstępnie się zgadzam.
Zaśmiał się radośnie. Zabrzmiało to jakby negocjowała warunki jakiejś umowy.
- Ale jeszcze porozmawiam o tym z tatą i dziećmi. 
- Dobrze skarbie. Nie ukrywam, że bardzo bym się ucieszył, gdybyś nie zgodziła się tylko wstępnie, ale i ostatecznie. - Puścił jej oczko. 
Uiścił rachunek, pomógł Uli założyć płaszczyk po czym niechętnie wrócili do pracy.
***
- Ula, porozmawiasz? - Upewnił się po raz kolejny.
- Tak Marek, pójdę teraz do domu i porozmawiam - zapewniła.
Pocałowali się namiętnie, po czym Ula ruszyła do domu. Chciała, nawet bardzo, zamieszkać z Markiem. W końcu kochali się, spodziewali się dziecka. Nie byli zaręczeni, ale to przecież w niczym nie przeszkadzało, a i miała nadzieję, że to jest tylko kwestia czasu. Weszła do domu i zdjęła płaszczyk oraz baleriny - Marek kategorycznie zabronił jej noszenia wszelkich butów na obcasach. Uśmiechnęła się lekko. Nie sądziła, że jej ukochany aż tak bardzo się zaangażuje i, że będzie się o nią troszczył w aż takim stopniu. Miała nadzieję, że nie dojdzie do tego, że nie będzie jej pozwalał chodzić do pracy, jeśli będzie jeszcze przed siódmym miesiącem ciąży... Chociaż mieli umowę, że w siódmym się zaczyna oszczędzać, bierze urlop w ósmym, a on w dziewiątym - tak na wszelki wypadek, przecież musi być w domu w razie konieczności zabierania Uli do szpitala.   
- Cześć tato.
Weszła do kuchni gdzie ojciec dłubał w jakiejś drewnianej skrzynce. Usiadła obok niego na krzesełku.
- Porozmawiamy?
- Jasne córciu. O co chodzi?
- Bo... Tato, tak się zastanawiam... Jakbym się wyprowadziła to sobie beze mnie poradzicie? - zapytała jak gdyby nigdy nic. Chciała żeby zabrzmiało to tak, jakby była po prostu ciekawa. Nie doceniła jednak przenikliwości taty.
- Chcesz zamieszkać z Markiem?
- No... właściwie to tak. Ale boję się, czy sobie beze mnie poradzicie. 
- Córeczko. Oczywiście, że sobie poradzimy. Ja czuję się bardzo dobrze, poza tym Jasiek może mi pomagać, Beatka będzie na początku trochę tęsknić ale przywyknie. Kochanie, jesteś dorosła, i to normalne, że chcesz ułożyć sobie życie, wyprowadzić się, założyć rodzinę. Tylko musisz jakoś wytłumaczyć to Beatce.
- Coś wymyślę - stwierdziła. - Poza tym będę przyjeżdżać, sama, albo z Markiem, ten raz czy dwa w tygodniu. Przecież w weekend się nie pracuje.
Uśmiechnęła się do taty. Nadal się obawiała, że sobie nie poradzą. Jednak Marek miał rację - Rysiów to nie koniec świata. Poza tym istniało coś takiego jak telefon - gdyby coś się stało zawsze mogą do niej zadzwonić. Będzie przyjeżdżać ten raz w tygodniu, więc będzie mogła stwierdzić czy sobie radzą, czy ojciec się nie przemęcza. 
- Pójdę do Beatki - stwierdziła po chwili zastanowienia. 
  Weszła do pokoju młodszej siostry. Mała właśnie studiowała jakąś książkę.
- Cześć skarbie.
- Ulcia!
Przytuliła się do siostry.
- Cześć mała. Co czytasz?
- Pan kotek był chory. Taki wierszyk - odparła uśmiechając się i tym samym ukazując w całej okazałości szczerby po mleczakach. 
- Fajnie. Beti? - postanowiła rozpocząć tą kłopotliwą rozmowę. - Bo wiesz... Dzisiaj rozmawiałam z Markiem na jeden temat, ale stwierdziłam, że nie dam mu odpowiedzi dopóki nie zapytam cię o zdanie. To co, doradzisz mi? 
Sześciolatka odłożyła książkę na bok po czym całą swoją uwagę skupiła na siostrze. W końcu gdy trzeba było pomóc, to trzeba było pomóc. 
- O co chodzi? - zapytała tonem psychologa z długoletnim stażem.
- Więc... Zastanawiałam się co byś powiedziała na to, że chcę zamieszkać z Markiem. 
- A chcesz?
- No chcę - potwierdziła. 
- A dlaczego?
Ula uśmiechnęła się lekko. Wiedziała, że takie pytanie padnie z ust siostrzyczki. Jednak mała jak na razie nie posmutniała zanadto. Kobieta domyśliła się, że Beatka po prostu wczuła się w rolę doradczyni. Musiała dalej rozegrać to równie dobrze, tak aby mała ją zrozumiała i nie płakała za bardzo. 
- Bo jak ludzie są dorośli i się kochają to mieszkają ze sobą. A my z Markiem się kochamy więc chcielibyśmy ze sobą zamieszkać. Co ty na to? 
- Myślę, że to nawet dobry pomysł - odparła, nadal tonem zawodowego psychologa. Ula zauważyła jednak, że siostra nieco posmutniała. - Pod warunkiem, że będziesz przyjeżdżać.
- No pewnie, że będę. Obiecuję, że przynajmniej raz w tygodniu, okej? 
- Okej.
Dziewczynka przytuliła się do Uli i dłuższą chwilę tak trwały. Ula od zawsze zastępowała jej mamę, a teraz miała się wyprowadzić. Chociaż Beatka była mądrą dziewczynką i, po wyjaśnieniu Uli, zrozumiała tą decyzję, to nadal była smutna. 
- A kiedy się do niego wyprowadzisz?
- Uzgodnię to z Markiem i wtedy ci powiem.
Mała pokiwała głową. Ula odetchnęła z ulgą. Nie było najgorzej. Wiedziała jednak, że Beti będzie tęsknić, ale w końcu przywyknie. 
  Zamknęła się w swoim pokoju i spojrzała na telefon na którym widniał napis informujący ją o wiadomości sms.
"Cześć kotku" - pisał. - "I co? Porozmawiałaś z nimi? Co oni na to?"
Zaśmiała się. 
"Tak, rozmawiałam" - odpisała. - "Ale nic nie powiem. Dowiesz się jutro. Kocham cię. Ula"
"Dobrze... W takim razie już się nie mogę doczekać jutra. Kocham was. Marek"
Uśmiechnęła się szeroko. Dopiero raz, licząc z tym smsem dwa razy, użył określenia "was". Przyzwyczajał się jeszcze do tej myśli. Zawsze jednak niezmiernie się cieszyła gdy powiedział "kocham was". Zasnęła z uśmiechem na ustach. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz