środa, 6 czerwca 2012

Rozdział 23


Rozdział 23
Marek z zamyślonym wyrazem twarzy i uśmiechem wpatrywał się w zdjęcie USG, które kilka dni temu dostali w przychodni. Cieszył się na samą myśl, że za siedem miesięcy zostanie ojcem. Będzie miał dzieci z ukochaną kobietą, miał nadzieję, że niedługo jego żoną. Usłyszał pukanie do drzwi, i nim zdążył powiedzieć „proszę”, do środka wszedł Sebastian. Marek uśmiechnął się lekko do przyjaciela i położył zdjęcie na biurku.
- Cześć stary – rzucił. – Piszesz się na kosza?
- Teraz?
- Teraz – potwierdził.
- Okej, idę – zgodził się bez wahania.
Wyłączył komputer, wyszedł zza biurka i ruszył z Sebastianem do wyjścia z gabinetu. Ani Uli ani Violetty nie było w sekretariacie, więc panowie domyślili się, że pewnie poszły na lunch pewnie połączony z plotkami, w końcu z Violettą bez tego drugiego się nie dało. Szybko skołowali od Pshemko jakiś dres, nie mieli go przy sobie, gdyż wyjście na boisko wypadło zupełnie niespodziewanie. Marek normalnie pewnie nie zgodziłby się na ten wypad ze względu na ilość pracy i umówiłby się z kumplem na dzień następny, gdyby nie to, że chciał mu w końcu powiedzieć o tym, iż zostanie tatą. Do tej pory nie mówił mu o tym – z Ulą zgodnie stwierdzili, że co prawda Sebastian jest godny zaufania, ale Viola ma swoje sposoby żeby coś z niego wyciągnąć. Teraz jednak już rodzice wiedzieli, i ryzyko, że dowiedzą się od osób trzecich już nie istniało, więc mógł podzielić się radosną nowiną z przyjacielem. Myśl, że zostanie ojcem nastrajała go bardzo optymistycznie, a to, że będzie miał dzieci z Ulą było wisienką na torcie. Weszli już przebrani w dres na boisko i dla rozgrzewki zaczęli podawać sobie piłkę i rzucać ja do kosza.
- Jak tam z Violą? – zapytał z ciekawością. Często gadali z Sebastianem jak też to ich szczęście im się układa.
- Świetnie, idealnie wręcz – odparł. – Aż dziwne mi się wydaje, że ja jeszcze całkiem niedawno mogłem bez niej funkcjonować i nawet nie odczuwałem specjalnego jej braku, a teraz…
- Nie możesz wytrzymać bez niej pięciu minut – dokończył za niego. – Znam to – dodał.
- Dokładnie – przytaknął. – Jest wspaniale. Zawsze wydawało mi się, że w tej całej powszechnie znanej miłości nie chodzi o nic wielkiego, może o seks. A tutaj proszę, taka niespodzianka.
Marek zaśmiał się.
- Nie martw się, też długi czas żyłem w błogiej nieświadomości. Łap! – zawołał rzucając w jego kierunku piłkę, którą Olszański zaraz przyjął.
- A jak ci się układa z Ulką?
Marek uśmiechnął się szeroko. Tylko czekał na to pytanie.
- Idealnie – stwierdził z uśmiechem. – Nie wyobrażam sobie, że mógłbym być jeszcze bardziej szczęśliwy. I… - Złapał piłkę i na chwilę zatrzymał grę. – Będę ojcem – oznajmił z uśmiechem.
- Serio? No stary, gratulacje!
- Dzięki. Słowo „stary” zaczyna przybierać dla mnie nowego znaczenia – zaśmiał się. – Mało tego. Ciąża mnoga.
- No pewnie, jak szaleć to szaleć – zaśmiał się. – Nie no, gratuluję. Myślałeś nad jeszcze bardziej poważnym spojrzeniem na wasz związek?
- Trafiłeś w dziesiątkę – stwierdził. Podszedł do ławki gdzie leżała jego marynarka i z wewnętrznej jej kieszeni wyjął czerwone pudełeczko. – Pierścionek zaręczynowy – wyjaśnił, chociaż było to oczywiste. – Mój dziadek oświadczył się nim babci, ojciec mamie, wczoraj dostałem go ja, a w następnej kolejności powędruje oczywiście do Ulki. Nie mogłoby być inaczej.
- No widzę, że nie tracisz czasu.
- Jesteśmy ze sobą od kilku miesięcy, na co mam jeszcze czekać? Jestem przeszczęśliwy. Kochamy się, będziemy mieli dziecko… dzieci. Czego chcieć więcej?
- Psa i domek z ogródkiem.
Marek parsknął śmiechem. Schował pierścionek z powrotem do marynarki.
- Domek z ogródkiem mam nadzieję kiedyś mi i Uli zafundować… a o psie jakoś nie myślałem. A ty? Zastanawiałeś się nad tym co dalej w związku z Violettą?
- Marek, jesteśmy razem dopiero od dwóch tygodni. Mieszkamy razem. Jestem w stu procentach pewny, że to ona jest osobą z którą chcę spędzić resztę życia… ale nie ma się co spieszyć. Ty sam zastanawiasz się nad zaręczynami dopiero od kilku tygodni.
- Fakt – potwierdził. – Dwa tygodnie to niedużo… ale mam nadzieję, że prędzej czy później dostanę taką ładną kartkę z wykaligrafowanym tekstem głoszącym „Sebastian Olszański i Violetta Kubasińska mają zaszczyt zaprosić…” – Uśmiechnął się lekko. – „Mają zaszczyt zaprosić Marka i Urszulę Dobrzańskich na ślub”, coś tam, coś tam – dokończył, szczególnie akcentując liczbę mnogą swojego nazwiska.
Sebastian pokiwał głową. – Tego możesz być pewien. Chyba, że się pospieszymy, to możesz nie zdążyć ze ślubem.
- Zdążę, niech cię główka o to nie boli – stwierdził z szerokim uśmiechem.

Siedział zamyślony w swoim gabinecie wpatrując się z półuśmiechem  w ekran laptopa na tapecie którego widoczne było zdjęcie jego i Uli w Rysiowie. Trzeba było przyznać, że było to bardzo sielskie zdjęcie. Siedzieli na schodach ganku, obok leżał kot, których we wsi było pełno, w tle Beatka grała w klasy, a oni przytuleni uśmiechali się do robiącej im zdjęcie Amelii. Takie normalne zdjęcie, których każdy w swoim albumie ma dziesiątki, ale coś w nim było takiego, że Dobrzański mógł się w nie wpatrywać godzinami. Domyślał się, że sekret tkwi w tym, że jest na tym zdjęciu jego ukochana. Westchnął ciężko orientując się, że od jakiegoś czasu już powinien głowić się nad dokumentami, a wcale się za to nie miał ochoty zabierać. Postanowił jednak szybko się z tym uporać, żeby potem jechać z Ulką do Rysiowa na umówioną kolację i weekend. Jego dziewczyna siedziała teraz pewnie w sekretariacie zawalona robotą… Pokręcił głową z uśmiechem. Ulka była niereformowalna. Była w ciąży, powtarzał jej na okrągło „skarbie, nie przemęczaj się”, a ona dalej robiła swoje. Praca, praca, praca. W końcu trochę jej odpuścił, a przynajmniej starał się sprawiać takie pozory – tak naprawdę nadal pilnował się żeby dawać jej chociaż minimalnie mniej dokumentów, dawać nieco więcej roboty Violi niż kiedyś (chociaż Kubasińska nadal robiła nadzwyczaj mało), pilnował żeby chodziła na lunche, i brał ją co jakiś czas na spacer, czy do gabinetu żeby chwilę odpoczęła. A w domu o pracy nie chciał nawet słyszeć, na co Ula zawsze reagowała teatralnym westchnięciem. Zabrał się za pracę i wystukiwanie cyferek w kolumny na laptopie. Po jakimś czasie zupełnie zatracił się w tym przedsięwzięciu, i nawet nie zauważył jak upłynęło kilka godzin, a on nadal był w ferworze pracy. Dopiero trzykrotne pukanie do drzwi „obudziło” go z tego stanu. Podniósł wzrok i uśmiechnął się szeroko widząc wchodzącą do środka ukochaną.
- Proszę – rzuciła wręczając mu teczkę z dokumentami. – Uporałam się z tym w końcu. A jak ty tu sobie radzisz?
- Całkiem nieźle, zaraz skończę – stwierdził. Spojrzał na zegar. Już po piętnastej? Nawet nie zauważył kiedy upłynęły te godziny. – Myślę, że jak za dwadzieścia minut do domu to zdążymy na siedemnastą do Rysiowa, co?
- Tak, raczej tak – potwierdziła rozsiadając się na kanapie. – W końcu weekend, ten tydzień był wykańczający.
- Zgadzam się. Dlatego też jedziemy na weekend do twojej rodzinki trochę odetchnąć. Już się nie mogę doczekać.
- Aż tak lubisz tam jeździć? – zapytała z szerokim uśmiechem.
Wiedziała, że  jej rodzina lubi Marka i vice versa zresztą. Z każdym znalazł wspólny język. A szczególnie ubóstwiała go jej młodsza siostrzyczka. Owinęła sobie Dobrzańskiego wokół palca. Uwielbiała gdy Marek ulegał jej namowom i robił za konia, skakał na skakance, grał w klasy, czy bawił się z nią w ganianego. Dawała mu lekcje rysunku, czytała mu wierszyki i śpiewała piosenki nauczone w przedszkolu, pokazywała zabawki. Marek miał świetne podejście do dzieci, widać to było gołym okiem, że umie je zająć i zabawić na naprawdę długi czas.
- Bardzo – potwierdził. – Twoja rodzina jest wspaniała. Kotku słuchaj, ty już może idź się powoli zbieraj do wyjścia, a ja tutaj tylko dokończę, dziesięć minut i uciekamy do domu, okej?
- Okej, to pracuj, poczekam na ciebie.
Kiwnął głową, po czym z jeszcze większym zapałem zabrał się za pracę. Skończył, tak jak zapowiadał, w ciągu dziesięciu minut. Szybko wszystko zapisał, po czym wyszedł z gabinetu. W sekretariacie czekała już na niego Ula zwarta i gotowa do wyjścia.
- Viola, zobaczymy się dopiero w poniedziałek – oznajmił. – Poradzisz sobie jakoś w sobotę, prawda?
- Pewnie – potwierdziła.
- Okej. To cześć. – Uśmiechnął się do ukochanej kumpla, objął lekko Ulę i zgodnie ruszyli w kierunku windy.

Otwierał właśnie drzwi od samochodu pomagając Uli wysiąść, gdy usłyszał głośny, radosny pisk dobiegający zza jego pleców, a dokładniej od strony drzwi wejściowych domu numer osiem w podwarszawskim Rysiowie. Po chwili już oboje tonęli w objęciach sześcioletniej siostrzyczki Uli. Mała zawsze bardzo żywo reagowała na ich wizyty, które starali się realizować w miarę możliwości jak najczęściej. Przywitali się z pozostałymi domownikami, chociaż nieco spokojniej niż z Beatką.
- Wejdźcie. – Józef zaprosił ich gestem do salonu, po chwili siedzieli już tam, każdy z kubkiem niezastąpionej w tym domu herbaty. – Beatka już od momentu jak tylko przyszła z przedszkola siedziała z nosem przyklejonym do szyby i was wypatrywała – stwierdził ze śmiechem Cieplak.
- Tak, bo Ulcia i Marek ostatnio dwa tygodnie temu byli – stwierdziła. Dla małej te czternaście dni dłużyły się w nieskończoność, jednak oni nie mogli wcześniej przyjechać, praca zatrzymała ich w firmie nawet na niedzielę.
- Tak Beti, ale teraz zostaniemy na całe dwa dni, więc się nami nacieszysz – pokrzepił ją Marek.
- Super! A na nockę też?
- Tak, na nockę też – potwierdził.
- Fajnie! – Władowała się Dobrzańskiemu na kolana i zaczęła zarzucać go i siedzącą obok Ulę propozycjami wspólnie spędzanego czasu, na co oboje kiwali tylko głowami starając się nie roześmiać, bo ta mała miała sto pomysłów na minutę i chciałaby wszystkie zrealizować.
- Beatka, czasu wam nie starczy na te wszystkie zabawy – stwierdził Józef.
- Starczy – zapewniła gorliwie. – Prawda Marek, że starczy? – spojrzała pytająco na bruneta.
- Postaramy się, okej? A teraz pokaż mi ten obrazek z przedszkola – powiedział, zręcznie zmieniając temat i odwracając tor myśli małej.

Opadł kompletnie wyrzuty z sił obok czytającej na łóżku Uli. Odetchnął głęboko wpatrując się chwilę w jej dość rozbawioną minę.
- Twoja siostra to wulkan energii – stwierdził. – Ale w końcu zasnęła.
- Nie trzeba było z nią tak szaleć, nie rozbrykałaby się to szybciej by z niej emocje opadły i poszła spać. A tak to masz za swoje. – Przeczesała mu włosy dłonią. Uśmiechnął się lekko.
- Tak, wiem, ale ona jest naprawdę przekonująca.
Ula roześmiała się wesoło na ten komunikat. – Jeżeli przekonuje cię tekst „Mareczku proszę, jeszcze pięć minut…” z czego pięć minut przeciąga się do godziny, a ten tekst nadal cię przekonuje no to wybacz kochanie, ale to nie Beti jest przekonująca, a ty po prostu dałeś się jej owinąć wokół palca.
- Pewnie masz rację.
Podniósł się z pozycji leżącej do siedzącej i przytulił ją do siebie całując w skroń. Odłożyła książkę na bok i przymknęła oczy. Siedzieli w takiej pozycji dłuższą chwilę, upajając się swoją bliskością, pogrążeni we własnych myślach, bardzo optymistycznych myślach o wspólnej przyszłości. Marek myślał o oświadczeniu się Uli coraz częściej. W sumie to wszystko było gotowe, pierścionek miał, plan też… a raczej jego ogólny zarys. Potrzebował tylko czasu, chwili oddechu, jakiegoś weekendu w który nie pojechaliby do Rysiowa a zajęliby się sobą, jakiegoś weekendu gdy nikt z pracy by ich nie ścigał, i nikt nic od nich nie chciał. Po prostu spokoju. Miał nadzieję, że może już w przyszłym tygodniu będzie okazja. Powinni porozmawiać z Ulą o takim odpoczynku we dwoje. Ona by nic nie podejrzewała, wcale nie ujawniał się z tym, że od jakiegoś czasu już w wewnętrznej kieszeni marynarki nosi małe pudełeczko. Bardzo się cieszył na myśl o oświadczynach. Po tysiąckroć wyobrażał sobie jej reakcję, ale nigdy nie był pewien jaka będzie ona naprawdę. Jedyne czego był pewne to, że będzie szczęśliwa.
- Kotku? – rzucił mimochodem. Postanowił kuć żelazo póki gorące. Znając życie to w tygodniu znowu im coś wypadnie, i znowu będzie musiał przełożyć rozmowę na temat wyjazdu na inny termin. Teraz na przyszły weekend nie mieli jeszcze żadnych planów.
- No?
- A co myślisz o jakimś krótkim urlopie? Wiesz jakiś weekend, z dala od wszystkich i wszystkiego, tylko we dwoje? Jak na razie pojechaliśmy tylko do SPA, a to było dość dawno. Nie ukrywam, że bardzo bym chciał gdzieś się z tobą wybrać.
- Ja też nie ukrywam, że bardzo bym chciała – stwierdziła. – Teraz powinien być luz w pracy, nikt by nas nigdzie nie ściągał… A ja, chociaż według ciebie jestem pracoholiczką, czuję się już trochę zmęczona pracą.
Musnął czule jej usta.
- A w domu tak narzekasz, że ci pracować nie pozwalam, a teraz, że zmęczona pracą jesteś. Oj kochanie, co ja z tobą mam…

Następnego dnia obudził ją nie pocałunek Marka, nie dźwięk budzika, nie zapach śniadania, nie dźwięk szumu wody w łazience, nawet nie gwizd czajnika, a głośny śmiech Marka i Beatki dobiegający od strony ogrodu. Otworzyła oczy i wciągnęła rześkie powietrze wpływające do pokoju przez otwarte okno. Wyspała się. Usiadła na łóżku i wyjrzała przez okno. Pogoda była piękna. Wiosna była jej ulubioną porą roku. Nie było jeszcze upałów, ale przymrozki także już odpuściły. Spojrzała na zegar. Wskazywał dziewiątą. Dawno już tak długo nie spała, ale ten tydzień ją wykończył. Teraz wstawała w pełni sił. W kuchni czekało już na nią pożywne śniadanie, które szybko zjadła. Stwierdzając, że Marek i Beti zaciągną ją zaraz do wspólnych szaleństw nie założyła sukienki ani spódnicy, a dżinsy z cienkiego materiału i zwykłą niebieską bluzeczkę. Było bardzo ciepło, więc nie miała szans zmarznąć w takim stroju. Dokończyła poranną toaletę po czym wyszła do ogrodu, który już tętnił życiem. Tata siedział na huśtawce ogrodowej pijąc sok i przyglądając się zabawom Marka i Beatki, Jaśka nigdzie nie było więc Ula domyśliła się, że korzystając z pięknej pogody poszedł z przyjaciółmi „na stawy”, jak to mieli w zwyczaju.
- No w końcu wstałaś! – zawołała radośnie Beatka. – To dobrze, po potrzebujemy kogoś do skakanki, chodź.
Przywitała się z Markiem pocałunkiem, jednak nie dane im było długo się sobą nacieszyć, bo Beatka zaraz zagoniła ich do zabaw. W końcu mieli tylko dwa dni na zrealizowanie wszystkiego co mała zaplanowała.

W poniedziałek, po całym weekendzie biegania, szaleństwach, harcach, grach, rozmowach, śmiechu, i wielu, wielu innych zajęciach Marek siedział w swoim gabinecie wspominając te dwa dni. Nadal czuł je w kościach – dawno już się tak nie nabiegał, i teraz odczuwał tego skutki. Jednak ten godzinny kosz z Sebą dwa razy w tygodniu to nie było to samo co weekend z małą dziewczynką. Postanowił powoli zacząć szukać jakichś propozycji na weekend, i potem rozpatrzyć to wszystko wspólnie z Ulką. Wiedział tylko mniej więcej gdzie szukać – z dala od miasta. Las, morze, góry – nieważne. Byleby nikt nie ściągał ich do pracy. Chcieli mieć spokój, i nie myśleć przez te dwa dni o żadnych obowiązkach. Zaczął przeglądać różne oferty, kilka wysyłał na swojego osobistego maila ażeby potem pokazać wszystko Ulce. Cieszył się na samą myśl tego wyjazdu. Oświadczy jej się. W końcu będzie mógł powiedzieć, że Ula jest jego NARZECZONĄ. A za jakiś czas, kilka miesięcy powie, że jest jego ŻONĄ. Te myśli dodawały mu skrzydeł. Tylko Ulę widział w tej roli, w roli kobiety z którą ma spędzić życie. Żadna inna nie mogłaby jej zastąpić. Tylko z Ulą stanie przed ołtarzem, z Ulą będzie miał dzieci, z Ulą będzie miał dom… z Ulą się zestarzeje. I żadna inna nigdy mu jej nie zastąpi. To ona jest tą jedną na całe życie. Upewnił się, że nikt nie ma zamiaru wejść do jego gabinetu i wyjął z kieszeni puzderko z pierścionkiem. Uśmiechnął się na samą myśl, że już za kilka dni oświadczy się Uli. Wymyślił pełno scenariuszy tego jak to zrobi. Rozważył chyba wszystkie możliwe opcje tego co powie, co zrobi, jak się zachowa, w jakich okolicznościach. Cieszył się niesamowicie, ale odczuwał także lekki stres. Zauważył, że drzwi gabinetu się uchylają, więc dyskretnie wsunął pudełeczko z powrotem do kieszeni. Do środka wszedł Sebastian.
- Cześć stary – rzucił. – Nie przeszkadzam?
- Nie, co ty, wchodź. Co jest?
- Nic, po prostu przyszedłem spytać się czy piszesz  się na jakiś wypad, albo coś w najbliższym czasie?
- Wypad… - mruknął w zamyśleniu. – Masz na myśli klub?
- Dla odstresowania, dwie godzinki relaksu. Żadnych dziewczyn – zastrzegł. – Po prostu drink, trochę muzyki, i pogadać. A dziewczyny można wysłać na jakieś szaleństwo zakupów. Nie możemy reszty życia spędzić pod kloszem, trochę rozrywki nam się przyda.
- Okej – zgodził się. – Niech będzie klub, ale nie pijemy na umór, i żadnych dziewczyn.
- Głupi nie jestem – stwierdził. – Chodzi mi tylko o to, że od kilku miesięcy nie zaliczyliśmy żadnej imprezy. Naprawdę nic strasznego się nie stanie.
- Mam nadzieję. Viola cię puści?
- O to już się nie martw, namówię ją – stwierdził. - Trochę rozrywki jeszcze nikomu nie zaszkodziło. – Usiadł na kanapie. – A co tam w ogóle słychać? Jak tam sielski weekend?
- Świetny – stwierdził. – Zawsze by tam mogłoby być. Ale chyba będziemy musieli trochę więcej treningów narzucić, bo po dwóch dniach biegania z Beatką dopiero poczułem, że jednam nie mam kondycji – zaśmiał się. – A w ten weekend wyjeżdżamy z Ulką – stwierdził.
- Tak? No proszę, proszę… Czyżbyś planował w końcu wziąć się do roboty?
- Dokładnie. Nie wiemy jeszcze tylko dokąd.
- Wiesz co? Jakiś czas temu Viola spotkała tam jakąś dawną koleżankę, ja korzystałem z okazji i spotkałem się z Danielem, pamiętasz go? – Marek kiwnął głową twierdząco. Daniela pamiętał, ale jak przez mgłę. Był to ich znajomy ze studiów, chociaż zawsze bardziej trzymali się z Sebastianem. – Był niedawno z żoną i dzieckiem tydzień za miastem, i polecał mi taki ośrodek… tylko właśnie nazwa wyleciała mi z głowy. Wyślę ci potem maila.
- Okej, ale gdzie?
- Mazury. Okolica ponoć piękna, cisza, spokój, łódeczka, jeziorko, lasek, czyli to czego potrzebujesz.
- Super, to wyślij mi na maila, a ja potem to sprawdzę. A co z tym klubem? – przypomniał.
- Myślałem o jutrzejszym wieczorze, bo dzisiaj mam słuchaj bardzo poważne spotkanie, jedziemy z Violą na kolację do jej rodziców.
- Noooo, nieźle! Widzę, że ten wasz związek to na serio jest bardzo poważny.
- A coś ty myślał? Pierwszy raz w życiu myślę o kimś tak poważnie jak o Violi. Tylko z nią sobie wyobrażam resztę życia.
Marek uśmiechnął się lekko. – Mam to samo z Ulą. Nie musisz mi tego tłumaczyć…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz